Trwa ładowanie...

Straszenie nuklearną zagładą - brzmi groźnie, ale nie jest to dowód na siłę Rosji

Sugestia dotycząca rozpętania wojny nuklearnej była obliczona wyłącznie na zasianie niepewności, a wręcz strachu w europejskich stolicach. Sama narracja, jakoby Zachód komukolwiek groził użyciem broni jądrowej nie znajduje żadnego pokrycia w faktach, ale nie chodziło przecież o prawdę, tylko o przekazanie sugestii w taki sposób, by jej wydźwięk sam w sobie nie był agresywny, a mimo to zasiał strach i niepewność.

Władimir Putin, prezydent RosjiWładimir Putin, prezydent RosjiŹródło: GETTY, fot: Contributor
d1omfgz
d1omfgz

Ten materiał prezentujemy w ramach współpracy z Patronite.pl. Filip Dąb-Mirowski jest publicystą i analitykiem. Pisze głównie o bieżących wydarzeniach w polityce międzynarodowej i zmianach w globalnym układzie sił. Publikuje pod marką Globalna Gra. Możesz wspierać autora bezpośrednio na jego profilu na Patronite.

Pytania i odpowiedzi:

1. Czego się boimy?

2. Skąd kremlowskie przekonanie o skutecznym zastraszeniu atomowym?

d1omfgz

3. Czy brak poparcia dla referendów ma znaczenie?

4. Jak na te groźby reaguje świat?

5. Czy to blef?

W wyemitowanym rankiem 21 września 2022 r. telewizyjnym oświadczeniu, Władimir Putin poinformował obywateli o konieczności wprowadzenia częściowej mobilizacji wojskowej, oraz o zamiarze przeprowadzenia referendów na okupowanych terenach Ukrainy, w których to mieszkańcy mogliby zadecydować o przyłączeniu do Federacji. Jednocześnie ostrzegł, że Rosja będzie bronić swojej integralności terytorialnej z użyciem wszelkich środków i "to nie jest blef". Według niego, Rosja jest szantażowana bronią jądrową przez Zachód, lecz ostrzegł, że sama również takie zdolności posiada i nie zawaha się ich użyć.

d1omfgz

Ta ostatnia sugestia dotycząca rozpętania wojny nuklearnej była obliczona wyłącznie na zasianie niepewności, a wręcz strachu w europejskich stolicach. Sama narracja, jakoby Zachód komukolwiek groził użyciem broni jądrowej nie znajduje żadnego pokrycia w faktach, ale nie chodziło przecież o prawdę, tylko o przekazanie sugestii w taki sposób, by jej wydźwięk sam w sobie nie był agresywny, a mimo to zasiał strach i niepewność. Oczywiście, ta pokrętna logika została zgodnie z intencjami odczytana przez Ukrainę i cały Zachód jako groźba.

Temat ewentualnego użycia broni jądrowej przez Federację Rosyjską, jako ostatniego asa w rękawie w wojnie z Ukrainą, był przeze mnie poruszany w poprzednim artykule pt. "Kolaps Rosji".

Argumentowałem w nim, że wobec wyczerpania wszystkich innych możliwości nacisku, oraz zbliżającej się całkowitej klęski militarnej w wojnie, Kreml zdecyduje się na zastosowanie szantażu atomowego zarówno wobec Europy jak i samej Ukrainy. Podkreśliłem, że niezależnie od tego czy będzie to blef, czy też broń ta zostanie użyta, nie uratuje to Rosji przed klęską, a co najwyżej jeszcze ją zwiększy. W niniejszym komentarzu chciałbym rozwinąć tę myśl.

Czego się boimy?

Propagandowy manewr zmierzający do tzw. szantażu atomowego był wielokrotnie stosowany przez Rosjan w przeszłości, przeważnie jednak sugestie takie nie padały bezpośrednio z ust Putina, a raczej pomniejszych rosyjskich polityków lub propagandystów. Aż dziw bierze, że wiele osób na Zachodzie, nadal jest tymi groźbami zaskoczona. Należy jednak przytomnie zauważyć, że tym razem okoliczności mamy nieco inne, co teoretycznie mogłoby prowadzić do zastosowania przez Rosjan taktycznego ładunku jądrowego jako środka tzw. deeskalacji. Czyli punktowego wyeskalowania napięcia, aby w rezultacie doszło do wstrzymania wszelkich działań wojskowych, a następnie podjęcia przez drugą stronę negocjacji.

d1omfgz

Wydaje się, że Putin postanowił przeprowadzić fasadowe referenda na okupowanych przez Rosjan terenach Ukrainy po to, by krótko później wcielić je w skład Federacji, a następnie zagrozić odpowiedzią wszelkimi środkami, w razie gdyby zostały "zaatakowane". W chwili gdy piszę te słowa fakt ten jeszcze nie nastąpił, ale jest oczekiwany. Rosjanie próbują nam wmówić, że atak na nowe "rosyjskie terytorium", oznaczałby wojnę nuklearną. W percepcji Kremla, taktyka ta pozwoli na zatrzymanie ukraińskiego natarcia i redukcję pomocy wojskowej kierowanej z Zachodu, co ma absolutnie decydujące znaczenie dla odwrócenia sytuacji na froncie. W wariancie minimum, wahanie w Kijowie i innych europejskich stolicach dałoby Rosji bezcenną chwilę oddechu pozwalającą na skonsolidowanie sił i wykorzystanie rezerw ludzkich, wygenerowanych ogłoszeniem mobilizacji, do rozbudowy potencjału.

Możecie Państwo spytać, czy będą nas straszyć wojną nuklearną tylko po to żeby zyskać na czasie? Odpowiedź brzmi – tak, bo bez tego czeka ich sromotna porażka i zdają sobie z tego sprawę.

No dobrze, ale co z mobilizacją? Ano nic, ponieważ w obecnych warunkach nie jest ona w stanie "rozwinąć skrzydeł". Jak pisałem w "Kolapsie", jest na to za późno.

d1omfgz

Po kilku dniach jej trwania mogę stwierdzić, że ogłoszony pobór nie jest częściowy, a ma charakter powszechny, choć utajony. Być może oficjalny status "powszechności" nadany zostanie w kolejnym etapie, gdy Kreml w końcu zdecyduje się zamienić "operację specjalną" na "wojnę". Na razie, cały proces jest ograniczony niedomaganiami rosyjskiego systemu mobilizacyjnego. Brak jest odpowiednich struktur, brak kadry podoficerskiej odpowiedzialnej za przeszkolenie, pojawiają się duże problemy z ekwipunkiem żołnierzy, od podstaw jak mundury, żywność, śpiwory, przez wyposażenie medyczne po uzbrojenie. Sam pobór prowadzony jest chaotycznie, powoływane są osoby schorowane lub niepełnosprawne, a także teoretycznie wyłączone z poboru z uwagi na wykonywany zawód. Znane są przypadki gdy rekruci przewożeni są do koszar, w których nie ma podstawowego wyposażenia wobec czego śpią na podłodze, myją się w kubłach, chodzą głodni lub marzną. Co gorsza, nie ma za bardzo czasu by cały ten system dopracować. Sytuacja na Ukrainie jest dla Rosjan na tyle tragiczna, że część poborowych zamiast choćby szczątkowego przeszkolenia wysyła się niemal od razu na front. Oczywiście, nie we wszystkich przypadkach jest aż tak źle, ale skala problemów jest bardzo poważna i opisane wyżej sytuacje nie należą do rzadkości.

A problemy nie ograniczają się jedynie do wyposażenia, szkoleń i infrastruktury. Zależnie od regionu pobór potrafi omijać poszczególne grupy, albo brać wszystkich jak leci – np. w jednej z jakuckich wiosek do wojska podobno wzięto wszystkich mężczyzn w wieku poborowym. To generuje ogromne napięcia społeczne. Pojawiają się kolejne incydenty, pojedyncze – jak zastrzelenie komendanta WKU – lub liczniejsze, jak podpalenia komend uzupełnień, bójki z policjantami eskortującymi poborowych, czy protesty. Te ostatnie zaskakująco silnie wybuchły na północnym Kaukazie, w Dagestanie, Inguszetii i Czeczenii. O powadze sytuacji niech zaświadczy fakt, że bezwzględny przywódca Ramzan Kadyrow musiał oficjalnie wstrzymać pobór z obawy o destabilizację sytuacji wewnętrznej w Republice Czeczeńskiej. Jego decyzja stała w sprzeczności wobec dyspozycji płynących z Kremla. Jest to zrozumiałe, ponieważ jak dotąd, to właśnie etnicznie nierosyjskie regiony składowe Federacji ponosiły największe ofiary na ukraińskim froncie. Rzecznik Praw Człowieka w Republice Dagestanu, Dżamal Alijew miał nazwać mobilizację "ludobójstwem na narodzie Dagestanu".

Jednakże sprzeciw wobec poboru rośnie nie tylko wśród ludów Kaukazu. Od dnia wysłania pierwszego powołania do 26 września, terytorium Rosji opuściło, według różnych źródeł od 200 000 do przeszło 260 000 Rosjan (to ostatnie, wg informacji Nowaja Gazieta). Przejścia graniczne do m.in. Gruzji, Finlandii i Kazachstanu są zapchane długimi na wiele kilometrów kolejkami mężczyzn uciekających przed powołaniem. Prezydent Tokajew powiedział nawet, że taka skala migracji staje się problemem humanitarnym, w którym Kazachstan będzie starał się pomóc przyjmując uciekinierów. Na razie Kreml blokuje możliwość opuszczenia kraju drogą lotniczą, ale prawdopodobnie wkrótce oficjalnie zamknie granicę dla mężczyzn w wieku 18-65 lat. Jeśli tego nie robi, to dlatego że stara się "spuszczać ciśnienie" społeczne pozwalając na wyjazd osobom mogącym siać ferment społeczny.

d1omfgz

Nie mam jednak wątpliwości, że to nie zlikwiduje problemu narastającego buntu. Kreml bowiem złamał umowę społeczną, angażując żyjących w reżimie obywateli do wojny, której zasadność oraz sposób prowadzenia zaczynają być coraz bardziej kwestionowane. O dziwo, nawet przez rosyjskich nacjonalistów, którym ciężko wytłumaczyć fakt, że w dniu ogłoszenia mobilizacji dochodzi do wymiany jeńców, w której oligarchę Wiktora Medwedczuka oraz 55 żołnierzy wymienia się na 215 Ukraińców, z czego połowę stanowią członkowie pułku Azow, w tym jej legendarni dowódcy, na których separatystyczne republiki wydały wyroki śmierci.

Wszystkie powyższe okoliczności wyraźnie pokazują, że Kreml potrzebuje czasu by w cały ten chaos wprowadzić elementy porządku i poukładać narrację, przemysł i proces mobilizacji w sposób, który w przeciągu kilku miesięcy mógłby im pozwolić na ponowne przejęcie inicjatywy na froncie. Pobór ma dotyczyć nawet ponad jednego miliona Rosjan, choć należy zakładać, że gdyby istniały takie możliwości techniczne, mógłby być większy. Zapewne chodzi nie tylko o bieżące uzupełnienie strat na froncie, ale także przygotowanie nowych jednostek, które mogłyby rozbudować potencjał wojskowy. Nawet gdyby użyta do tego celu technika wojskowa, pochodziła sprzed 40 czy 50 lat. Bez tego ponowne przejście do ofensywy będzie w ogóle niemożliwe!

Spodziewam się więc, że lada chwila nastąpi wcielenie okupowanych terenów w skład Federacji Rosyjskiej (mówi się o 30 września), a następnie, ponieważ siły ukraińskie dalej będą dążyć do ich odbicia, ogłoszony zostanie stan wojny z Ukrainą (to nadal "operacja specjalna"!), powszechna mobilizacja, a do gry wejdzie szantaż atomowy.

Na czym oparte jest to kremlowskie przekonanie o skutecznym zastraszeniu atomowym?

Na budowanym przez dezinformację powszechnym mniemaniu, że rosyjska strategia dopuszcza prewencyjne użycie broni jądrowej w razie zagrożenia dla istnienia państwa.

d1omfgz

Jednakże według oficjalnych zapisów doktrynalnych, użycie broni jądrowej nie może następować aż tak swobodnie. Zakłada proporcjonalną odpowiedź wyłącznie na taki sam atak, lub prewencyjnie gdyby w wyniku działań konwencjonalnych doszło do zagrożenia istnienia państwa, w tym zniszczenia części potencjału nuklearnego. Taki zapis należy do zakresu komunikacji strategicznej, mającej wyznaczyć nieprzekraczalne granice w relacjach międzynarodowych.

Jego interpretację utrudniają sami Rosjanie, którzy świadomie zaciemniali obraz, choćby poprzez wielokrotne sugerowanie zniszczenia takiego czy innego przeciwnika w atomowym uderzeniu. Kilka lat temu, podobną sugestię rzucono przecież wobec Warszawy. Jest to jednak nic innego jak wygodne narzędzie zastraszania, na które nigdy nie należało zwracać większej uwagi. Dzisiaj ten mechanizm wzbudzania niepewności jest rozbudowywany o nowe elementy. Skoro bowiem okupowane terytoria zostaną wcielone w skład Federacji Rosyjskiej, to staną się jej terytorium, wobec czego zgodnie z zapisami doktrynalnymi, będą chronione parasolem atomowym – zdaje się twierdzić Kreml.

O ile taki obraz mógłby przekonywać co bardziej zindoktrynowanych Rosjan, o tyle nie ma żadnego znaczenia z punktu widzenia prawa międzynarodowego lub relacji między państwami. Tak zwane "referenda aneksyjne" nie mają żadnej wartości prawnej i nie mogą stanowić podstaw do uznania rosyjskich roszczeń wobec terytorium uznanego przez społeczność międzynarodową za część Ukrainy. Przeprowadzone zostały w trakcie trwania działań zbrojnych, w sposób arbitralny, bez zachowania wymogów dających głosującym realny wybór, pod lufami karabinów, z urzędnikami noszącymi karty do głosowania w plastikowych siatkach na zakupy, chodzącymi od drzwi do drzwi, z represjami wobec wszystkich tych, którzy sprzeciwiają się jakimkolwiek próbom aneksji, bez możliwości niezależnej weryfikacji itd. Ich wyniki nie są uznane przez społeczność międzynarodową, nie zamierzają ich uznać nawet kraje nadal współpracujące z Rosją, co oficjalnie zapowiedzieli przedstawiciele m.in. Turcji, Kazachstanu i Serbii. A to wyraźnie osłabia wydźwięk tej groźby jak i zawęża pole gry Putinowi, który liczył na wsparcie państw o sentymentach antyzachodnich. Jak realna jest perspektywa rosyjskiej porażki widać nie tylko na froncie, ale też poprzez zachowania innych aktorów polityki międzynarodowej.

Szczyt Szanghajskiej Organizacji Współpracy w Samarkandzie (15-16 września 2022) zakończył się dla Władimira Putina upokorzeniem. W dość wyraźny sposób zdystansowali się od niego przywódcy państw środkowoazjatyckich, a Turcji i Indii wyrazili nawet swoje niezadowolenie z faktu prowadzonej wojny.

Wbrew nadziejom, Putin nie uzyskał od Xi Jinpinga wiele więcej poza dobrym słowem. Przeciwnie, Chińczycy dość twardo wypowiedzieli się w sprawie gwarancji bezpieczeństwa dla Kazachstanu, co do którego niektórzy rosyjscy politycy kierowali rewizjonistyczne sugestie. Nawiązali też bliższą współpracę z pozostałymi członkami organizacji w sprawie budowy kolejnej odnogi Nowego Jedwabnego Szlaku, która nie będzie przechodzić przez terytorium Rosji.

Warto zauważyć, że w tym samym czasie wybuchły walki pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem, oraz Tadżykistanem i Kirgistanem. Co ciekawe, mimo oficjalnych wezwań płynących z Erywania, Kreml nie był w stanie interweniować wojskowo w obronie sojusznika, do czego jest zobowiązany na mocy układu o bezpieczeństwie zbiorowym (tzw. traktatu taszkenckiego). Głosy o wystąpieniu z OUBZ pojawiły się więc już nie tylko w Kazachstanie, ale też Armenii.

No dobrze, ale czy brak poparcia dla referendów ma znaczenie?

Ma bardzo duże, ponieważ użycie broni jądrowej (BJ) będzie miało wymiar globalny, istotny dla wielu państw. Uznanie wyników tego pseudo plebiscytu, oznaczałoby akceptację dla rosyjskiej interpretacji doktryny, a więc przyznanie Moskwie prawa do obrony aneksji wszelkimi dostępnymi środkami. Skoro takiej akceptacji nie ma, per analogia można założyć, że próby tłumaczenia użycia BJ nie będą miały znaczenia. Stawka w tej grze jest zbyt wysoka, by świat mógł tolerować aż takie szaleństwo Rosji.

Od pierwszego i jednocześnie ostatniego użycia broni jądrowej w ramach konfliktu zbrojnego minęło prawie 80 lat. Od tamtej pory, żadne z państw nuklearnych nie użyło jej nie tylko przeciw sobie, ale nawet państwom nie dysponującym takim potencjałem. Stało się tak ponieważ w toku historii, negocjacji przerywanych kryzysami, ustanowiono zasadę podpartą jeszcze układem o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, w imię której tzw. klub atomowy obiecuje nie używać BJ w celach ofensywnych, w zamian za co państwa spoza tego grona, zobowiązują się nie podejmować działań zmierzających do jej pozyskania. Dzięki temu unika się tego wyjątkowo niebezpiecznego wyścigu zbrojeń, oraz daje względne gwarancje bezpieczeństwa wszystkim zainteresowanym. Do rzeczonej umowy międzynarodowej przystąpiło 198 państw, co stanowi prawdziwy rekord. Nawet kraje będące poza nim jak Indie, Pakistan czy Korea Północna, odżegnują się od użycia BJ w celach ofensywnych, zastrzegając zastosowanie wyłącznie do obrony. Nawet jeśli czasem pojawiają się różne napięcia, to taka postawa pozwala zachować delikatną równowagę.

Jak na te groźby reaguje świat?

Przed użyciem broni jądrowej wobec Ukrainy kilkukrotnie ostrzegał prezydent USA Joe Biden. Wtórował mu prezydencki doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan, mówiąc wyraźnie:

"USA i sojusznicy, zdecydowanie odpowiedzą na atak z użyciem broni jądrowej na Ukrainę, a konsekwencje będą dla Rosji katastrofalne."

Dodał, że amerykańskie władze na różnych, najwyższych szczeblach informowały Kreml o konsekwencjach takiego kroku. W rozmowie z dziennikarzem stacji ABC odmówił podania szczegółów, argumentując, że Biały Dom jest ostrożny w wypowiedziach i nie zamierza wchodzić w licytacje z Moskwą. Jednakże, gdy dziennikarz zapytał "we will take the fight directly to Russia?" (tłum. czy przeniesiemy walkę na teren Rosji?) Sullivan nie zaprzeczył. Podobny komentarz uczynił wcześniej emerytowany gen. Ben Hodges, były głównodowodzący sił amerykańskich w Europie mówiąc, że użycie nawet taktycznej broni jądrowej wobec Ukrainy sprawiłoby, że amerykańskie lotnictwo natychmiast zniszczyłoby rosyjską Flotę Czarnomorską (wywiad dla Daily Mail).

Na marginesie można dodać, że amerykańskiej narracji wtórowała brytyjska premier Liz Truss, a także polscy oficjele – prezydent Andrzej Duda, czy minister Zbigniew Rau.

Czemu odpowiedź Zachodu będzie tak ostra, łącznie z bezpośrednim atakiem na siły rosyjskie? Ponieważ musi służyć za przykład dla innych. Nie można dopuścić do sytuacji, w której ewentualne użycie BJ przez Rosję stanowić będzie dobry przykład i zachętę dla takich państw jak Iran czy Korea Północna. Co do tego panuje powszechny konsensus. Społeczność międzynarodowa, niezależnie od sympatii i sojuszy, zareaguje jak najostrzej, ponieważ w przeciwnym razie złamany zostanie traktat o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, a co za tym idzie, kilkanaście lub kilkadziesiąt państw natychmiast przystąpi do jej pozyskania, ze strachu, że konkurencja zrobi to szybciej.

Dokonanie ataku nuklearnego na Ukrainę byłoby dla Rosji krokiem zupełnie samobójczym. Wszystko jedno czy byłby to ładunek taktyczny większej czy mniejszej mocy, czy odpalonoby go nad miastem czy też nad morzem. Rosja stałaby się światowym pariasem, poddanym niespotykanej izolacji: politycznej, gospodarczej, wojskowej, surowcowej itd. Pozbawiona zostałaby miejsca w Radzie Bezpieczeństwa NZ, utraciłaby nadal korzystną pozycję wśród państw Ameryki Południowej i Afryki, kontakty handlowe i technologie. Straciłaby też wsparcie Chin. Na ile można wierzyć nieoficjalnym doniesieniom, przed użyciem BJ ostrzegał Putina nawet Xi Jinping. A trzeba także pamiętać, że nawet wśród samych Rosjan pomysł ten wcale nie musi spotkać się z akceptacją.

Czy to blef?

Sam Zełenski dał do zrozumienia, że według niego Putin nie blefuje i jest to pierwszy krok na drodze do szantażu atomowego. Wyraził pewność, że świat mu nie ulegnie, a presja zostanie utrzymana. Wcześniej o gotowości kontynuowania walki nawet po użyciu BJ, pisał gen. Załużny.

To oznacza, że główne założenie Kremla w postaci powstrzymania ukraińskiej kontrofensywy nie zostałoby osiągnięte. Bardzo długa linia frontu i rozproszenie jednostek nie pozwala na ich zniszczenie nawet z użyciem uderzenia atomowego. Naturalnie, doprowadzi do wielu ofiar ale nie pozbawi sił ukraińskich możliwości dalszego ataku. Szczególnie, że celem nie mogłyby być oddziały na froncie, z uwagi na bliskość własnych linii, a jedynie zaplecze. To z kolei oznacza atak na obiekty niewojskowe i dużą liczbę ofiar wśród cywilów, a taki akt postawi Władimira Putina w pozycji gorszej niż w jakiej był Adolf Hitler na początku 1945 roku. Wyrok śmierci wydany zostałby nie tylko na niego ale też innych odpowiedzialnych. Trudno oczekiwać, że taki koniec odpowiadałby rosyjskiej elicie. Z tej przyczyny nawet jeśli Putin byłby do tego gotów, to powątpiewam czy znajdzie kompanów, czy raczej skończy "dopadnięty w kiblu" jak sam kiedyś powiedział.

Co więcej, tak bezprecedensowy akt barbarzyństwa skonsoliduje Zachód i nie tylko spowoduje jego włączenie się w działania zbrojne (jak sugerują Amerykanie), ale też wydźwignie skalę pomocy dostarczanej Ukrainie do niewyobrażalnych wcześniej rozmiarów. Znikną też jakiekolwiek ograniczenia stawiane władzom w Kijowie, by nie przenosić działań zbrojnych na teren Federacji Rosyjskiej, co oznaczałoby natychmiastowe rozlanie się konfliktu poza granice Ukrainy. Czy to automatycznie wywoła wojnę nuklearną? Nie, chyba że Rosja sama będzie chciała pierwsza uderzyć na państwa NATO ryzykując całkowite zniszczenie. Przy czym trudno sobie wyobrazić aby Rosjanie chcieli zabić członków własnych rodzin mieszkających we wszystkich stolicach Zachodu posyłając na nie rakiety z ładunkami jądrowymi. Z kolei błyskawiczny atak konwencjonalny na rosyjską flotę pozbawi ich znacznego potencjału i zademonstruje zdolność NATO do konfrontacji, której Federacja Rosyjska nie jest w stanie wygrać i wszyscy o tym wiedzą.

Tak na marginesie, rosyjski potencjał nuklearny jest moim zdaniem znacznie przeceniany (pisałem o tym w oryginalnej "Globalnej Grze" z 2017 r.).

Konkludując, uważam że Putin blefuje, mylnie oceniając sytuację tak jak to zrobił w lutym 2022 roku. To, co wydaje się najbardziej prawdopodobne, to synergia szeregu działań obliczona na zmiękczenie Europy i wymuszenie negocjacji na władzach w Kijowie. Szantaż surowcowy wzmocniony zostanie atomowym, a on z kolei mobilizacją i aneksją terytoriów. Jestem przekonany, że towarzyszyć będzie temu wzmożenie wojny hybrydowej polegające na atakowaniu europejskiej infrastruktury krytycznej (szczególnie energetycznej), działaniach agentury oraz prowadzeniu operacji dezinformacyjnych, o czym zresztą ciągle piszę. Oczywiście wszystkie te działania nawet w większym stopniu dotyczyć będą też Ukrainy.

Presji tej nie należy w żadnej mierze ulegać. Nawet gdyby wysadzona zostanie Baltic Pipe, a groźba ataku atomowego zawiśnie nad Ukrainą. Nawet, czysto teoretycznie, gdyby doszło do uderzenia BJ, nie można ustąpić. Fatalne skutki tego postępowania zamiast wzmocnić rosyjską pozycję, tylko ją jeszcze bardziej osłabią. Ulegając presji, skażemy się na kolejne tego typu sytuacje w przyszłości. Kreml ustępuje tylko przed siłą, nigdy słabością. Według deklaracji, wsparcie Zachodu dla Ukrainy zostanie utrzymane niezależnie od okoliczności, co zapowiadają Waszyngton, Londyn, Warszawa i wszystkie stolice tzw. "wschodniej flanki", a to przesądza sprawę. Nie ustąpi też sam Kijów, a skoro tak, całość ukraińskiego terytorium zostanie (lub ma zostać) wyzwolona.

Na koniec powtórzę jeszcze raz, Federacja Rosyjska przegrywa wojnę z Ukrainą, a skutki tej przegranej doprowadzą do jej upadku, czego początek zaobserwujemy moim zdaniem już w przyszłym roku. Wydaje się, że podobnie myślą włodarze na Kremlu, stąd tak nerwowe ruchy. Były one spodziewane i nie mam wątpliwości, że Zachód gotowy jest do stosownej odpowiedzi. Zanim nastąpi koniec wojny, czeka nas jeszcze wiele dramatycznych zwrotów akcji oraz nerwów, ale jak na razie nie zobaczyliśmy nic, co mogłoby zmienić niekorzystny dla Kremla wektor ruchu.

Nie zmieni go też szantaż atomowy.

Tekst ukazał się na blogu Globalna Gra 28/09/2022 r.

Ten materiał prezentujemy w ramach współpracy z Patronite.pl. Filip Dąb-Mirowski jest publicystą i analitykiem. Pisze głównie o bieżących wydarzeniach w polityce międzynarodowej i zmianach w globalnym układzie sił. Publikuje pod marką Globalna Gra. Możesz wspierać autora bezpośrednio na jego profilu na Patronite.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
d1omfgz
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Wyłączono komentarze

Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.

Paweł Kapusta - Redaktor naczelny WP
Paweł KapustaRedaktor Naczelny WP
d1omfgz
Więcej tematów