"Rysiek zawsze mógł liczyć na dwie rzeczy: szczęście i prezesa". Ale to koniec
Zawieszenie Ryszarda Czarneckiego w PiS to początek końca jego politycznej kariery. Ta od dwudziestu lat wisiała na Jarosławie Kaczyńskim. Ale dziś prezes czuje się rozgoryczony. A nawet oszukany - mówią w partii.
12.09.2024 | aktual.: 13.09.2024 07:06
- Rysio zawsze spadał na cztery łapy. Może i tym razem tak będzie? - zastanawia się rozmówca z PiS. Bez przekonania.
Prezydium Komitetu Politycznego PiS zdecydowało o zawieszeniu Ryszarda Czarneckiego w prawach członka partii - informowała jako pierwsza Wirtualna Polska.
To konsekwencja ostatnich problemów byłego europosła - z domniemanym wyłudzaniem kilometrówek z Parlamentu Europejskiego oraz zarzucanym mu udziałem w procederze korupcyjnym w uczelni Collegium Humanum. Prokuratura w Katowicach potwierdziła, że polityk z żoną usłyszeli zarzuty.
- Wczoraj na polecenie prokuratora funkcjonariusze CBA zatrzymali Ryszarda Cz. i jego żonę Emilię H., co wiązało się z przyjęciem korzyści majątkowej, oscylującej w granicy 92 tys. złotych. (..) Były europoseł powoływał się na swoje wpływy. Mówimy o działalności w Uzbekistanie. (..) Tę korzyść wręczył Paweł C., były rektor uczelni - przekazano.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Rysiek nie uprzedził"
- Proszę mi wierzyć lub nie, ale prezes, układając listy do Parlamentu Europejskiego, nie wiedział o sprawie kilometrówek Rysia - twierdzi w rozmowie z Wirtualną Polską jeden z rozmówców z PiS.
Zobacz także
Przypomnijmy: unijna służba antykorupcyjna OLAF wykryła, że Czarnecki miał w przeszłości wyłudzić z PE ponad 800 tys. zł, wykazując nieprawdziwe rozliczenia przejazdów z Polski do Brukseli. W dokumentach deklarował nieistniejące pojazdy i podróże z Jasła, w którym nigdy nie mieszkał. Polska prokuratura dopiero niedawno - po zmianie władzy - postawiła mu zarzuty w tej sprawie.
Gdy opisane przez media szczegóły wyszły na jaw, Jarosław Kaczyński myślał początkowo, że to żart. No bo jak można wykazywać przed Unią, że do europarlamentu przyjeżdżało się ciągnikiem i motorowerem?
Gdy okazało się, że Czarnecki podpisywał na to dokumenty, a winy nie da zrzucić się na asystentów, prezes przestał go do siebie dopuszczać - twierdzą politycy PiS. - Szef mógł poczuć się oszukany - mówi o Kaczyńskim bywalec Nowogrodzkiej.
A gdy kolejne szczegóły ujawniła w ostatnich dniach "Gazeta Wyborcza", prezes PiS - mimo że oficjalnie dystansował się od tych doniesień - ostatecznie zdał sobie sprawę, że z jego dawnym ulubieńcem jest i będzie problem.
- Rysiu nie znajdzie się już nigdy na listach wyborczych PiS - powiedział nam ważny polityk PiS.
Inni nie chcą tego przesądzać. Co dalej?
Zobacz także
Jak słyszymy, "prezes był tą całą sytuację mocno rozczarowany". - A zwłaszcza tym, że Rysiek go nie uprzedził. Przecież mógł spodziewać się, że służby w końcu po niego przyjdą. Nawet jeśli czuje się niewinny - tłumaczy źródło z PiS.
O tym jednak orzeknie sąd. Do tego czasu "nikt z PiS nie będzie wyrywać się, by bronić Czarneckiego" - słyszymy w szeregach partii. Niektórzy jednak twierdzą, że to, w jaki sposób służby zatrzymały polityka, to "skur***o".
Dostęp do ucha prezesa
Według informacji Wirtualnej Polski Jarosław Kaczyński, zanim jeszcze wypłynęły informacje o zarzutach w związku z aferą korupcyjną w Collegium Humanum, nie krył rozgoryczenia.
A gdy głośno zrobiło się o związkach Ryszarda Czarneckiego z tą prywatną uczelnią - którą kierował siedzący w areszcie znajomy rektor z 80 zarzutami prokuratorskimi (m.in. za handel dyplomami na masową skalę, mobbing i molestowanie - red.) - to prezes stwierdził, że nie należy przesadzać z obroną. I skupić się "na formie" - czyli "metodach działania służb Tuska", by "odwrócić uwagę od PiS" i "przekierować narrację" (takich określeń używają nasi rozmówcy z partii).
Pretensje do rządu nie zmieniają faktu, że Kaczyński stracił zaufanie do Czarneckiego Prezes bowiem nie lubi jednego - jak coś się przed nim ukrywa, mimo że regularnie ktoś do niego z różnymi sprawami przychodzi. I nadaje na innych. - A Rysio to robił - mówi jego znajomy.
Z tego, co opowiadają nam politycy PiS, prezes od wyborów europejskich bardzo rzadko widział się z Czarneckim - A właściwie w ogóle go do siebie nie dopuszczał - słyszymy.
Dawny ulubieniec Kaczyńskiego stracił mandat europosła - pierwszy raz od dwóch dekad - i przestał "robić politykę". Nie miał narzędzi, nie miał dostępu do ucha prezesa, a media, których uwagi tak mocno łaknął, przestały się nim interesować. W końcu zainteresowała się nim prokuratura.
To bolesny moment dla Czarneckiego. Jeszcze niedawno nie odstępował prezesa na krok, zawsze towarzyszył mu na scenie podczas partyjnych spędów. Pierwszy wychodził do dziennikarzy z komentarzami na wieczorach wyborczych. Nawet tych, na których tak mocno pocił się z nerwów, obawiając się o to, czy dostał się do europarlamentu, czy tym razem przegrał.
- To było nawet w jakiś sposób rozczulające. I szczere. Za to Rysio budził sympatie. Również dziennikarzy - mówi nam jeden z posłów PiS.
Ale "Rysio" zawsze się dostawał. Czy chodziło o gabinet prezesa, czy Sejm, czy europarlament. Nawet o włos.
Tak było do czerwca 2024 roku.
- Dlaczego Cz. nie dostał się do Brukseli akurat teraz? - pytamy jednego z polityków PiS, a ten odpowiada: - Rysio trafił na cholernie trudną listę. Jedynką był Kolargol (prezydencki minister Wojciech Kolarski - red.), a za plecami miał Malągową (Marlenę Maląg - red.). No i Kolargol mu uciął głosów, a Malągowa, wiadomo - rozbiła bank. I Rysio przegrał, tak jak dotąd wygrywał - o włos. Naprawdę mało brakowało, a by sobie to wyszarpał.
Wojciech Kolarski to prezydencki minister, a Marlena Maląg to bardzo popularna w Wielkopolsce była minister rodziny. Czarnecki trafił między nich i - mimo że prezes wspierał go na każdym kroku, wychwalając jego zalety i wzywając do głosowania - nie dał rady.
- Rysiek nie chciał kandydować z Poznania, ale jak już musiał, to walczył do końca o jedynkę na liście. Proponowano ją Saryuszowi-Wolskiemu, ale ten odmawiał, zresztą namawiany przez Ryśka, żeby upierał się przy Warszawie. No i Rysiek wylądował na dwójce, a Saryusz w Lublinie. I obaj polegli. Przez zachłanność - mówi polityk PiS.
Kolejny rozmówca, mówi, że "Rysiek zawsze mógł liczyć na dwie rzeczy: szczęście i prezesa": - Rysio po tych wyborach mógł mieć traumę. Nie dlatego, że jest bezrobotny i nie ma z czego żyć. Ma, jest milionerem, ma wielu znajomych. Ale dlatego, że on miał zawsze szczęście, a tym razem, chyba pierwszy raz, miał takiego pecha. To musi boleć.
Inny polityk: - Ale Rysiek się nie poddał. Jest silny psychicznie, więc od razu wziął się w garść.
- A dlaczego prezes tak mocno go wspierał w kampanii? - dopytujemy.
- Bo miał wyrzuty sumienia, że wstawił go w cholernie trudnym regionie, w dodatku na dwójce, przed Marleną. A tak w ogóle to go lubił, więc czuł się w obowiązku mu pomóc - twierdzi rozmówca WP.
Na Wschodzie po królewsku
Czarneckiego nie sposób nie lubić - mówią jego znajomi. Przyjazny, misiowaty. Brat łata.
Prezes czuł do Czarneckiego sympatię - inaczej niż w latach 90. i na początku lat dwutysięcznych (dlatego Czarnecki wylądował w Samoobronie). Traktował jak kogoś, z kim można swobodnie porozmawiać, poplotkować, przed kim nie trzeba się krępować. Wysłuchiwał nowych doniesień z europarlamentu, również smaczków personalnych. Często barwnych. Wiedział dzięki temu, kto, co i z kim.
- Poza tym Rysiek się nie obrażał. Dużo znosił. I potrafił "załatwić różne rzeczy". A przynajmniej stwarzał takie wrażenie - komentują aktywność Czarneckiego jego koledzy.
Ale Czarnecki dzielił się też z prezesem swoimi pasjami - sportem i podróżami.
- Rysiek uwielbia podróżować [wydał nawet dwie książki na ten temat - przyp. red.], w partii żartowaliśmy trochę z jego miłości do Azji Środkowej i Wschodu i tego, jak był tam przyjmowany. Po królewsku! - twierdzi jeden z rozmówców.
- Uzbekistan, Kazachstan, Azerbejdżan, Armenia, Zakaukazie - on kochał tam latać. Dlatego mocno musiało go walnąć, gdy "kominiarze" [agenci służb przyp. red.] zawinęli go w czasie przesiadki z Albanii do Azerów - mówią nam politycy PiS.
Czarnecki kochał też sport - nawet kiedy nie kochali go kibice. Wielokrotnie wygwizdywany na stadionach, polityk PiS (kiedyś m.in. w ZChN i Samoobronie) parł po swoje: działał w żużlu, w PZPN, w zarządzie Polskiego Związku Piłki Siatkowej (gdzie zarabiał, mimo że przekonywał, iż udziela się tam społecznie), w Polskim Komitecie Olimpijskim.
Gdy rywalizował o prezesurę w PZPS z Sebastianem Świderskim (o jej kulisach pisaliśmy w Wirtualnej Polsce), wyprosił u prezesa Kaczyńskiego dziwaczną i nikomu niepotrzebną funkcję: "pełnomocnika PiS ds. sportu". - Liczył, że to mu pomoże. Wszyscy się z tego śmiali - wspomina znajomy Czarneckiego
Jak skończyła się ta historia - wiadomo. Szefem polskiej siatkówki jest Świderski.
Ale Czarnecki się nie zrażał. - To człowiek mocno ofensywny towarzysko - mówią politycy PiS. - Dlatego zawsze potrafił się gdzieś zakręcić - dopowiada jeden z nich.
Nie zawsze jednak polityk osiągał swoje cele. - Bardzo mocno przeżył to, że jego syn, Przemek, ani nie dostał się do Sejmu, ani do sejmiku. Dostał słabe miejsca i nie wyszło - mówi polityk PiS.
A kto zdecydował o tych słabych miejscach? - Jarosław, a kto - dopowiada nasz rozmówca.
Znajomość się kręciła
Czarnecki miał mieć do prezesa za to lekki żal. Tak twierdzą jego znajomi, choć trudno to zweryfikować - on sam nie może się wypowiadać. Z klubu PiS słyszymy, że w ostatnim czasie były europoseł najlepsze relacje na Nowogrodzkiej miał z Mariuszem Błaszczakiem.
- Ale nawet on go nie wybronił przed Jarosławem - słyszymy w partyjnej centrali.
A dlaczego nie z Morawieckim? W końcu Ryszard Czarnecki w latach 90. wciągnął byłego premiera rządu PiS do Komitetu Integracji Europejskiej. Polecał go też do rady banku BZ WBK. Później Morawiecki - w szczycie bankowej kariery - starał się wspierać jego syna. I tak ta znajomość się kręciła. - Ich znajomość nie jest już tak silna jak kiedyś. Rysiek wypadł z kręgu Mateusza - słyszymy.
Dziś znajomość jest zawieszona - tak jak "Rysiek" w PiS. Nie wiadomo, czy liderzy partii zamierzają za niego poręczać. Na razie zresztą nie muszą - prokuratura nie wystąpiła z wnioskiem o areszt.
- Szkoda mi Ryśka. Wierzę, że to wszystko jest nieprawda i wyjdzie na swoje - mówi jeden z posłów PiS i kwituje: - Naprawdę go lubimy. Nawet jeśli czasem wszystkich wkurzał.
Michał Wróblewski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: michal.wroblewski@grupawp.pl