Rosyjskie pieniądze mogą uratować Ukrainę. "Oczekujemy przełomowych decyzji"
Ukraina tonie w długach i liczy, że zbliżający się szczyt Rady Europejskiej przeniesie przełom w sprawie zamrożonych rosyjskich aktywów. Jednak, jak mówi źródło Wirtualnej Polski w ukraińskim rządzie, między Kijowem a Brukselą już pojawiały się napięcia, w jaki sposób te pieniądze mają zostać wydane.
- Komisja Europejska wyszła z inicjatywą, by wykorzystać zamrożone rosyjskie aktywa jako pożyczkę reparacyjną. Mechanizm ten zakłada, że Ukraina dostanie 140 mld euro, które będą zwrócone tylko, jeśli Rosja dobrowolnie zapłaci reparacje.
- Dla Ukrainy te pieniądze są ostatnią deską ratunku. W latach 2026-27 będzie potrzebowała co najmniej 60 mld euro, by utrzymać gospodarkę i kontynuować obronę. - Nie mamy innego wyjścia, musimy uruchomić te fundusze - mówi WP wysoko postawiony ukraiński urzędnik.
- Już na tym etapie między Ukrainą a UE toczy się spór o to, na co powinny zostać wydane te środki. Kijów domaga się samodzielnego decydowania, ale Europa chce, by zostały wydane na zakup europejskiej broni.
- Według naszych rozmówców negocjacje są na ostatniej prostej, ale nadal brakuje poparcia Francji, a Belgia stawia sprzeciw "nieadekwatny" do sytuacji.
Kiedy pod koniec września 2025 roku kanclerz Niemiec Friedrich Merz opowiedział się publicznie za uruchomieniem kredytu reparacyjnego, w Kijowie przecierano oczy ze zdumienia.
Niemal od początku inwazji Kijów przekonywał zachodnich partnerów, że zamrożone aktywa Rosyjskiego Banku Centralnego powinny sfinansować obronę Ukrainy. O ile USA pod rządami Joe Bidena były skłonne przychylić się do żądań Kijowa, o tyle najwięksi europejscy gracze, w tym Niemcy, kategorycznie je odrzucali.
Europa twardo trzymała się postanowienia, że rosyjskich aktywów nie należy ruszać, aż do końca wojny. Stanowisko to nie zmieniło się nawet po dojściu Donalda Trumpa do władzy i wycofaniu USA z pomocy militarnej dla Ukrainy.
Sankcje na Rosję. Ekspert dosadnie o ciosach w Putina: miały ograniczony charakter:
- Najwybitniejsi prawnicy opracowywali sposoby na "uruchomienie" rosyjskich aktywów, ale Europie brakowało woli politycznej, by podjąć decyzję. Już opuszczaliśmy ręce, kiedy nagle nastąpił zwrot. Berlin cofnął swoje weto i otworzył drogę, by sięgnąć po zamrożone aktywa Kremla - mówi Wirtualnej Polsce przedstawiciel ukraińskiego rządu.
Według naszego rozmówcy Niemcy zmieniły swoje stanowisko po tym, jak 10 września ponad 20 rosyjskich dronów wtargnęło w polską przestrzeń powietrzną. Berlin chcąc wysłać sygnał Putinowi, poparł pomysł kredytu reparacyjnego, który wcześniej zaproponowała Komisja Europejska.
- Jesteśmy na ostatniej prostej. Oczekujemy, że podczas szczytu Rady Europejskiej 23-24 października zapadną przełomowe decyzje - mówi ukraiński urzędnik.
Jednak od innych osób znających sprawę słyszymy, że na linii Kijów-Bruksela już rośnie napięcie z powodu tego, jak mają zostać wykorzystane te pieniądze.
Klucz do pożyczki
W rzeczywistości pomysł z kredytem reparacyjnym nie jest nowy. Był w portfolio rozwiązań, które Ukraina proponowała już w 2022 roku. Wtedy, krótko po rozpoczęciu inwazji, państwa G7 nałożyły na Rosję sankcje zakładające m.in. zamrożenie wszystkich aktywów, które Kreml trzymał w zachodnich instytucjach finansowych.
Według szacunków Kijowa chodzi nawet o 300 mld euro, z czego ok. 100 mld ulokowano w USA, Kanadzie, Japonii oraz Australii. Z kolei ok. 200 mld euro jest we Francji, Szwajcarii, Luksemburgu, Wielkiej Brytanii, ale przede wszystkim w Belgii, pod której jurysdykcją ma się znajdować większość tej kwoty – ok. 185 mld euro.
Pożyczka reparacyjna miałaby pochodzić właśnie z pieniędzy ulokowanych w Euroclear, największej izbie rozliczeniowej Europy, która ma siedzibę w Brukseli. Według pomysłu KE Euroclear miałby zainwestować te środki w europejskie obligacje. Do Ukrainy pieniądze trafiłyby już w formie unijnej pożyczki z zerowymi odsetkami. Kijów musiałby ją spłacić tylko w przypadku otrzymania reparacji wojennych od Rosji.
- To skomplikowana inżynieria finansowa, ale sednem tego planu jest to, że cała operacja byłaby odwracalna i nie naruszyłaby suwerennych aktywów Rosji, czego wymaga prawo międzynarodowe. De facto Ukraina nie otrzymałaby rosyjskich pieniędzy, co zmniejsza ryzyko roszczeń - wyjaśnia Olena Hałuszka, współzałożycielka projektu Międzynarodowe Centrum Zwycięstwa Ukrainy oraz dyrektorka ds. stosunków międzynarodowych w Kijowskim Centrum Działań Antykorupcyjnych.
- Nie konfiskujemy aktywów. Mamy teraz solidne podstawy prawne, aby to zrobić w ramach propozycji reparacyjnych – powiedziała Ursula von der Leyen. Przewodnicząca Komisji Europejskiej dodała: - Coraz więcej z nas zgadza się, że to nie tylko europejscy podatnicy powinni finansować wsparcie dla Ukrainy. Rosja musi ponieść odpowiedzialność.
Mniejsze zło
Choć pomysł pożyczki reparacyjnej jest na etapie wstępnego zarysu, już teraz emocje wywołuje pytanie, w jaki sposób mają być spożytkowane pieniądze.
Prawdopodobnie państwa członkowskie będą musiały zabezpieczyć dług gwarancjami, więc wymagają, aby Ukraina wydała całą pożyczkę na zakup broni od europejskich producentów. Za takim rozwiązaniem opowiadają się zwłaszcza Niemcy i Francja, które są największymi producentami broni w UE.
Ukraina natomiast obstaje twardo, że ma prawo samodzielnie decydować o sposobie wydawania kredytu. Według jednego z naszych rozmówców Kijów chce uniknąć sytuacji, w której zachodni partnerzy będą decydować, jakie uzbrojenie trafi nad Dniepr. Podobna sytuacja miała mieć miejsce w 2024 roku. Wówczas partnerzy zamiast przekazać Ukrainie zyski, które generują rosyjskie zamrożone aktywa, uznali, że przeznaczą część pieniędzy na zakup broni. W praktyce partnerzy sami zdecydowali, jaki sprzęt wojskowy ze swoich magazynów mogą przekazać Ukrainie. W zamian otrzymali finansowanie na nowe uzbrojenie.
Kijów został postawiony przed faktem dokonanym. Przy następnych transzach sojusznicy już konsultowali listę potrzeb z Ukrainą. Jednak obecny spór sięga znacznie głębiej.
Już w tym roku Ukraina zamknęła swój budżet tylko dzięki pożyczce na 50 mld dolarów, którą spłaca dochodami generowanymi przez zamrożone rosyjskie aktywa w państwach G7. Ale żeby utrzymać się na powierzchni i móc kontynuować obronę, Ukraina będzie potrzebowała co najmniej 60 mld euro w latach 2026-27 - wynika z prognozy Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Kijów tonie w długach, pomoc finansowa maleje, a utrzymanie wojska jest z każdym rokiem wojny coraz kosztowniejsze.
- Dlatego wychodzimy z propozycją, by pieniądze podzielić na dwie części. Około 100 mld euro chcemy przeznaczyć na potrzeby wojskowe. Miałoby to obejmować zakup broni, ale też inne wydatki związane z wojskiem: opłacenie żołdu żołnierzom, wypłaty dla rodzin poległych, budowę fortyfikacji - wskazuje w rozmowie z WP przedstawiciel ukraińskiego rządu. I dodaje: - Te pieniądze nie są prezentem dla Ukrainy. To jest pożyczka na rachunek przyszłych reparacji, czyli naszej odbudowy po wojnie. Chcemy mieć wpływ na to, w jaki sposób te pieniądze będą wykorzystywane.
Pozostałą część pożyczki - około 40 mld euro - Ukraina chce zdeponować w instytucji na wzór Norweskiego Funduszu Majątkowego.
- Będzie to przynosić zysk na poziomie 3 mld euro w skali roku. Te pieniądze będą przeznaczone na wypłatę odszkodowań dla ofiar rosyjskiej agresji. Zamierzamy w grudniu tego roku ogłosić powołanie Komisji Odszkodowawczej, która będzie rozpatrywać wnioski od osób fizycznych (Ukraińców i obcokrajowców), biznesu oraz Ukrainy jako państwa - mówi nasz rozmówca.
Według Ołeny Hałuszki 40 mld euro na odszkodowanie to kropla w morzu potrzeb. W lutym 2025 r. Bank Światowy oszacował, że odbudowa Ukrainy będzie kosztować ponad 500 mld dol.
- Musimy myśleć o przyszłości, odbudowie i rekompensatach dla ludzi, którzy stracili wszystko. Ale jeśli nie wydamy tych pieniędzy na broń, reparacji nie będzie, bo Ukrainy nie będzie. Wybieramy mniejsze zło - mówi Hałuszka.
Nieadekwatny opór
Zanim na szczycie Rady Europejskiej zapadną decyzję w sprawie kredytu, Ukraina będzie musiała stoczyć niejedną dyplomatyczną batalię.
Francja, choć wcześniej deklarowała poparcie dla inicjatywy KE, nadal nie jest gotowa udzielić gwarancji, których domaga się Belgia na wypadek roszczeń Rosji.
- Paryż jest pogrążony w wewnętrznych kryzysach politycznych, w dodatku ma dług publiczny na poziomie 113 proc. PKB, więc nie chce brać na siebie odpowiedzialności. Oprócz tego odczuwa naciski francuskiego biznesu, który został w Rosji i teraz boi się konfiskaty swoich aktywów jako zemsty ze strony Kremla. To ironia losu, bo firmy, które zainwestowały w Rosji pomimo aneksji Krymu i wojny w Donbasie, dziś pogrążają naszą obronę - mówi nam ukraiński urzędnik.
Przekonanie Francji jest dla Ukrainy kluczowe. Jeśli będzie miała Paryż po swojej stronie, Belgia pozostanie sama ze swoim sprzeciwem.
Belgia od samego początku była największym przeciwnikiem sięgania po zamrożone rosyjskie aktywa. Według Kijowa miała w tym konkretny interes finansowy. Belgijski fiskus nałożył 25 proc. podatku na zyski, które generowały rosyjskie aktywa. W roku 2022 i 2023 Euroclear zarobił odpowiednio 0,794 i 4,34 mld euro, więc do budżetu Belgii trafiło łącznie 1,282 mld euro. Od 2024 roku Belgia zgodziła się przekazywać odsetki i podatki Ukrainie, ale wcześniejsze zyski Euroclear zatrzymał jako "bufor na wypadek roszczeń i kosztów związanych z obroną prawną".
Teraz Belgia obawia się, że w pewnym momencie sankcje przeciwko Rosji nie zostaną przedłużone. UE odnawia je co sześć miesięcy i za którymś razem Węgry, których przychylności dla Rosji nie sposób nie dostrzec, w końcu mogą zagłosować przeciw. Rosja będzie wówczas miała prawo zażądać zwrotu zamrożonych aktywów, a wtedy Belgia zostanie z długiem na poziomie jednej trzeciej swojego PKB.
- Belgowie nie chcą ponosić odpowiedzialności i to jest zrozumiałe. Dlatego UE musi podjąć kolektywną decyzję. Ale oprócz tego Belgia stawia masę innych żądań. Stawiają wręcz opór niewspółmierny do sytuacji - opowiada nasz rozmówca z ukraińskiego rządu.
Według niego w kwietniu 2025 roku ukraińska delegacja pojechała do Belgii, żeby przedstawić opracowany drobiazgowo plan, w jaki sposób można zwiększyć wpływy z rosyjskich aktywów bez ich naruszania.
- Premier Bart De Wever zapewniał, że propozycja jest bardzo interesująca, ale szybko zmienił zdanie. Wtedy UE próbowała przekonać państwa członkowskie do wykorzystania rosyjskich aktywów, ale nic z tego nie wyszło. Kiedy Belgia zobaczyła, że Niemcy i Francja nadal są sceptyczni, ucięła wszystkie rozmowy. Tę samą strategię stosuje teraz: liczy, że któryś z dużych krajów się wyłamie. Uważamy, że ekonomiczne i prawne argumenty, które podają Belgowie, są zasłoną dymną. Oni po prostu się boją zemsty Rosji - ocenia nasze źródło.
Na niekorzyść Ukrainy mogą również zadziałać Stany Zjednoczone. Według naszego rozmówcy wcześniej Biały Dom dawał do zrozumienia, że pozycja Belgii jest odbierana jako "irytująca". Ale po ostatniej rozmowie telefonicznej z Putinem amerykański prezydent miał zmienić zdanie. Jak donosi agencja Bloomberga, administracja Donalda Trumpa poinformowała partnerów z G7, że nie zamierza przyłączyć się do inicjatywy wykorzystania zamrożonych rosyjskich aktywów.
Mimo to Kijów zachowuje optymizm i oczekuje, że podczas nadchodzącego szczytu Rady Europejskiej zapadną polityczne decyzje. Paradoksalnie Rosja sama przyśpieszyła ten proces. Seria prowokacji z dronami dała Europie namacalne dowody, że rosyjska agresja nie jest hipotetycznym zagrożeniem, i że bez finansowania Ukraina upadnie, a Rosja ruszy dalej.
- Będziemy działać na dyplomatycznym polu. Nie mamy innego wyjścia. Musimy uruchomić te fundusze, inaczej Ukrainie będzie ciężko dalej się bronić - zapowiada nasz rozmówca z ukraińskiego rządu.
Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski