Rosyjski "potwór" na glinianych nogach? Jak dotąd nikt go nie widział na polu walki
T-14 Armata - mityczny czołg, który miał zmienić pole walki, ciągle nie jest gotowy do produkcji. Rosjanie twierdzą, że brał udział w walkach w Ukrainie i znakomicie się sprawdził. Niestety, nikt tego nie widział. Czy rosyjski "potwór" okazał się mieć gliniane nogi?
11.11.2023 | aktual.: 17.01.2024 14:08
Już zimą 2022 roku rosyjscy propagandyści twierdzili, że czołgi T-14 Armata trafią wkrótce na front, choć jedyne, co wówczas nastąpiło, to zdjęcia z poligonów, na których pokazano proces szkolenia czołgistów.
W kwietniu tego roku rosyjska rządowa agencja prasowa RIA Novosti donosiła, że T-14 Armata trafiły na front w Donbasie. Agencja twierdziła jednak, że na razie nie walczą na szpicy uderzeń, a są testowane w realnym terenie.
W mediach społecznościowych pojawiły się informacje, że rosyjscy czołgiści nie są z nich zbyt zadowoleni. Nie pojawiły się jednak żadne dowody na to, żeby faktycznie pojawiły się na froncie. A przecież Rosjanie na pewno nie omieszkaliby poinformować świat, że ich czołg, który ma być najnowocześniejszym na globie, wyruszył do boju.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jedno w tej medialno-propagandowej przepychance się zgadzało - załogi nie są zadowolone z Armat, które nadal sprawiają wiele problemów technicznych. Te z kolei są normalne w przypadku prototypów. Dlatego rosyjscy inżynierowie wciąż zmieniają coś w wozach.
Na podstawie opublikowanych nagrań z poligonów można zauważyć, że przynajmniej na kilku egzemplarzach wymieniono jednostkę napędową. Według pierwotnego projektu czołg miał być wyposażony w silnik wysokoprężny A-85-3A o mocy 1500 koni mechanicznych. Jednak na nagraniu z poligonu słychać było raczej charakterystyczny świszczący dźwięk, co jest raczej typowe dla silnika z turbiną gazową.
Ćwierć wieku rozwoju
Prace nad nowym czołgiem rozpoczęto na początku XXI wieku w Urałwagonzawodzie. Od 2009 roku pracowano nad prototypem, który publicznie został pokazany w 2013 roku podczas targów Russian Arms Expo w Niżnym Tagile. Dwa lata później miała się odbyć pierwsza publiczna prezentacja pojazdu podczas parady na Placu Czerwonym. Debiut nie wypadł najlepiej.
Prototyp doznał awarii układu napędowego, pojawił się dym, a technicy nie byli w stanie odholować zepsutego sprzętu, któremu zaklinował się układ przeniesienia napędu. Na Kremlu zawrzało, ale starano się trzymać rezon i ratować sytuację propagandowo. Zaczęły pojawiać się kremlowskie filmy, pokazujące, jak Armata świetnie radzi sobie na poligonie. Incydent na Placu Czerwonym miał być wypadkiem przy pracy, wywołanym błędem człowieka.
W międzyczasie poprawiano system przeniesienia napędu i pasywny system obrony, zmieniano też rozmieszczenie sensorów. W 2019 roku T-14 rozpoczął testy państwowe w instytutach badawczych ministerstwa obrony Rosji.
Potem według szefa ministerstwa przemysłu i handlu Federacji Rosyjskiej Denisa Manturowa czołg był testowany w Syrii. Ponownie jednak nie pojawiły się żadne dowody w postaci filmów czy zdjęć. W tym samym czasie rozpoczęły się próby państwowe czołgu, które miały być ostatnim krokiem przed rozpoczęciem produkcji seryjnej. Ta jednak nadal się nie rozpoczęła.
Znikająca produkcja
W 2015 roku dyrektor Urałwagonzawod, Oleg Sienko, chwalił się, że firma otrzymała zamówienie na produkcję 2300 egzemplarzy T-14 w ciągu następnych pięciu lat. Od razu zaznaczono, że w przypadku zmniejszenia budżetu wojskowego Federacji Rosyjskiej plan mógłby zostać przedłużony do 2025 roku.
Plany jednak dość szybko upadły. Już w 2016 roku Sienko mówił, że na razie produkcja została zredukowana do 100 sztuk. W styczniu 2018 roku mówiło się już tylko o 80 czołgach. W programie zaczęły się pojawiać kolejne problemy, aż w końcu 29 lipca 2018 roku wiceminister obrony Jurij Borysow poinformował, że z uwagi na wysokie koszty jednostkowe Siły Zbrojne Federacji Rosyjskiej nie otrzymają czołgów T-14 w dużej partii.
Na pewno do dziś powstało 12 pojazdów prototypowych i 20 sztuk wozów produkcji przedseryjnej, które trafiły na armijne testy do 1. Gwardyjskiego Pułku Pancernego i 2. Gwardyjskiej Tamańskiej Dywizji Zmechanizowanej.
Na początku listopada z rosyjskiego resortu obrony zaczęły dochodzić informacje, że jednak produkcja seryjna ruszy i docelowo do 2027 roku wojska lądowe mają otrzymać około 500 czołgów tego typu.
Problemy finansowe
Tak na prawdę nie wiadomo, czy T-14 jest przełomowym czołgiem, który sprawi poważne problemy potencjalnemu przeciwnikowi. Mimo wielu zapowiedzi Rosjanie nie przedstawili dowodów na użycie ich na polu walki. Nie spotkali się z nimi również Ukraińcy, choć mieli mieć na to ponoć ponad kwartał czasu. Nie wiadomo więc, czy T-14 wszyscy powinni się bać. Na pewno jest "potworem", który w niewiarygodnym tempie przejada budżet.
Rosyjski dziennikarz Oleg Faliczew w "Kurierze Wojskowo-Przemysłowym" dobrze ujął problemy, jakie stworzył Kremlowi program: "Czołg Armata stał się zakładnikiem wielu wprowadzonych do niego nowych technologii i systemów. Początkowo wyglądało to bardziej niż nowatorsko i wzbudziło ogromne zainteresowanie. Ale pojazd okazał się zbyt drogi". Artykuł zakończył twierdzeniem, że "Rosja, która od czasów sowieckich cieszy się reputacją producenta prostszego, ale tańszego i trwalszego sprzętu niż Zachód, przekonała się, że innowacja ma swoją cenę".
Dlatego właśnie Rosjanie już ponad dekadę temu postanowili, że ze względów finansowych skupią się na modernizacji posiadanego parku czołgowego, zamiast inwestować w nowe pojazdy. Zdecydowano wówczas, że zmodernizowana wersja T-72, o oznaczeniu B3, będzie podstawowym czołgiem Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej.
We wrześniu 2023 roku pojawiły się informacje o zamiarze wznowienia przez Rosję produkcji T-80 w znacznie zmodernizowanej wersji z poprawionymi biernymi i aktywnymi systemami obrony, a także z nowym systemem kierowania ogniem, jako swego rodzaju "budżetowej alternatywy" dla T-14 Armata. Ten prawdopodobnie skończy jako niezwykle kosztowny "biały słoń".
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski
Czytaj również: Bezbronna granica Polski. Co czeka następcę Błaszczaka?