Bezbronna granica Polski. Co czeka następcę Błaszczaka?
Mariusz Błaszczak jako minister obrony narodowej przeprowadził kilka postępowań, które można uznać za bardzo dobre. Jego następca powinien kontynuować nad nimi prace, aby nie tylko zachować ciągłość decyzyjną, ale także aby Siły Zbrojne mogły przejść skok technologiczny.
Od ponad 30 lat najbardziej zaniedbanym rodzajem Sił Zbrojnych jest Marynarka Wojenna. Wysokie koszty budowy okrętów i całkowity brak zrozumienia dla potrzeb i znaczenia Bałtyku dla Polski, spowodowały, że czwarta co do długości granica Rzeczpospolitej pozostaje bezbronna. Obecnie od strony Bałtyku polskiej infrastrukturze krytycznej parasol przeciwlotniczy zapewniają włoskie okręty.
Z tego powodu nie można przerwać już rozpoczętych programów morskich. Na pewno nie trzeba obawiać się o serię niszczycieli min Kormoran II, nad którymi prace rozpoczęły się za czasów min. Tomasza Siemoniaka. Kontynuowane powinny być także prace nad fregatami Miecznik i okrętami rozpoznawczymi Delfin. Zwłaszcza, że budowy pierwszych jednostek już się zaczęły.
Fregaty Miecznik
Program Miecznik przechodził różne koleje losów. Znalazł się w Planie Modernizacji Technicznej w 2013 r. jako okręt obrony wybrzeża, by trzy lata później zostać zamkniętym przez Antoniego Macierewicza. Rok później rozpoczęto definiowanie offsetu, jednak wniosek skierowany do resortu obrony nie został rozpatrzony. Za to znów zmieniono wymagania, wysłano zaproszenie do negocjacji do PGZ S.A. i… znów postępowanie zostało anulowane.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co z pieniędzmi z KPO? "Zrobiliśmy wszystko, by po te środki sięgnąć"
W końcu w lipcu 2020 r. postanowiono, że Miecznik powstanie jako fregata wielozadaniowa, która w pełni będzie mógła zastąpić okręty typu Oliver Hazard Perry. MON wybrał ofertę brytyjskiego Babcocka, który zaproponował fregaty projektu Arrowhead 140 PL, oparte na konstrukcji duńskich jednostek typu Iver Huitfeldt. Duńskie okręty są sprawdzonymi jednostkami, które od dekady służą na Morzu Północnym i Bałtyku.
W połowie sierpnia 2023 r. rozpoczęto cięcie pierwszych blach pod prototypową jednostkę, która otrzyma nazwę "Wicher". Jedynym problemem, jaki obecnie sprowadza sen z oczu jest Stocznia Wojenna PGZ, która nie ma żadnego doświadczenia w budowie okrętów wojennych. Co gorsze, nie radzi sobie z remontami okrętów floty.
Mimo to, dobrze skrojona umowa o współpracy technicznej jest szansą na rozwój stoczni i zdobycie know how, które pozwoli w przyszłości rozwinąć skrzydła. Oczywiście pod warunkiem, że stocznią będą kierowali specjaliści z branży, a nie osoby z rozdania politycznego, jak to było dotychczas.
Skok technologiczny
Mieczniki dają szansę na olbrzymi skok technologiczny. Zarówno dla stoczni, jak i dla Marynarki Wojennej. Polskie okręty będą wypierały ok. 5500 ton i miały 138 m długości. Będą uzbrojone w armatę 76 mm, polski system artyleryjski system OSU-35K kal. 35 mm, znany z Kormoranów, przeciwokrętowe pociski RBS15, które są już na uzbrojeniu okrętów typu Orkan i rakiety przeciwlotnicze krótkiego zasięgu z rodziny CAMM. Jest to całkiem dobra konfiguracja oparta na systemach, które już są znane marynarzom.
System przeciwlotniczy CAMM jest brany pod uwagę także w programie Narew i trafił już do Polski w ramach Małej Narwii. Podstawowa wersja, która znalazła się w Małej Narwii, jest w stanie zwalczać cele powietrzne w promieniu ponad 25 km, a wersja CAMM-ER, która prawdopodobnie znajdzie się na Miecznikach, na dystansie ponad 45 km.
Pociski RBS15 jako broń przeciwokrętowa ma możliwość rażenia celów na odległości ponad 200 km, a w najnowszej wersji ponad 300 km. Wiele w tym przypadku zależy od systemów rozpoznawczych, które pozwolą rozpoznać cele znajdujące się poza horyzontem radarowym systemów okrętu. Z tego też powodu koniecznym jest kontynuowanie i przyspieszenie programów, które Marynarce Wojennej dadzą takie możliwości.
Rozpoznanie, którego nie ma
Obecnie Polska niemal nie posiada zdolności do śledzenia przeciwnika w polskiej strefie odpowiedzialności. Polsce pozostał jedynie leciwy okręt podwodny ORP "Orzeł", który nie posiada już zdolności bojowych i dwa nawodne okręty: ORP "Nawigator" i ORP "Hydrograf". Te dwa ostatnie zostaną w najbliższych latach wymienione w ramach programu Delfin.
Program Delfin ruszył w 2016 r. i już na początku zaczął łapać opóźnienia, które postawiły program pod znakiem zapytania. Wówczas resort obrony zdecydował, że remont i ograniczoną modernizację przejdzie także "Hydrograf". Wielu specjalistów patrzyło na tę decyzję z obawą, że będzie to kolejne tymczasowe rozwiązanie pomostowe, które spowoduje zamknięcie programu. Tak, jak to było wielokrotnie w przypadku fregat i okrętów podwodnych. I wiele na to wskazywało.
Był to moment, kiedy resort obrony zamykał kolejne programy – padł Wilk, Miecznik, systemy rozpoznania Orlik i Wizjer. Zerwano kontrakt na śmigłowce wielozadaniowe. Posłowie i dziennikarze zasypywali MON pytaniami. Resort zamiast odpowiadzać utajnił większość postępowań. Delfin jednak nadal się tlił w zaciszach gabinetów. Znaczące jest to, że to spółka Saab poinformowała o zawarciu umowy ze Skarbem Państwa jako pierwsza.
MON w komunikacie poinformował jedynie, że łączna wartość zamówienia na dwa okręty wynosi ok. 620 mln euro, a dostawy jednostek planowane są na 2027 r. W końcu w lipcu 2023 r. położono stępkę dla pierwszej jednostki – "Jerzy Różycki". Projekt okrętów wywodzi się wprost ze szwedzkiego "Artemisa". Program bezsprzecznie należy doprowadzić do szczęśliwego końca. Obecnie posiadane okręty mają niemal 50 lat i zasłużyły na emeryturę.
Zapomniane programy
Program zakupu okrętów podwodnych Orka ciągnie się już ponad dekadę. Wielokrotnie go przekładano, wygaszano i uruchamiano ponownie. I jest to już ostatnia szansa, aby zamówić jednostki podwodne, które przywrócą Polsce zdolności do dalekiego i, co najważniejsze, skrytego rozpoznania.
Czytaj również: Tajemnicze eksplozje w Europie. Szef GRU 29155 był w Warszawie
ORP "Orzeł" nie posiada już ani zdolności rażenia przeciwnika, ani prowadzenia skrytej obserwacji i analizy sygnałów radioelektronicznych przeciwnika. W tym momencie należy znaleźć rozwiązanie pomostowe, które pozwoli utrzymać zdolności załóg i czekać na ukończenie budowy nowych okrętów. Co może potrwać nawet 10 lat. Więc w tym momencie pierwszej nowej jednostki można się spodziewać w okolicach 2035 r.
Zakup samolotów rozpoznania radioelektronicznego w programie Rybitwa jest na podobnym etapie, jak okrętów podwodnych. Jednak wiadomo o nim znacznie mniej. Plan Modernizacji Technicznej został utajniony, więc od 2019 r. nie wiadomo, jakie są postępy w programie. Kiedy jeszcze informacje o postępowaniach były jawne, wiadomo było, że Marynarka Wojenna miała otrzymać trzy maszyny w latach 2023-30.
Tylko w ciągu ostatniego roku z nieoficjalnych informacji można było wywnioskować, że program raz był już niemal na ukończeniu, by chwilę później zostać zawieszony. Wiele zależy od tego, co zaproponują Amerykanie, ponieważ najbardziej prawdopodobnym w ostatnim czasie był zakup P-8 Poseidon, który jest produkowany na bazie Boeinga 737. Choć wcześniej duże szanse miała CASA C-295MPA, które w Polsce są używane jako samoloty transportowe. To z kolei obniżyłoby koszty szkolenia i eksploatacji.
Zakup samolotów tego rodzaju jest wręcz niezbędny, aby Polska uzyskała samodzielne zdolności do prowadzenia rozpoznania i śledzenia potencjalnego przeciwnika na Bałtyku. Dotychczas Siły Zbrojne RP musiały liczyć na pomoc sojuszników.
Przeciwpancerny Ottokar-Brzoza
Jeśli za jakiś program można pochwalić Mariusza Błaszczaka, to jest nim zakup samobieżnego systemu przeciwpancernego Ottokar-Brzoza. Resort przeprowadził postępowanie wręcz wzorowo i nawet dziennikarze mieli całkiem dobry dostęp do informacji. Może właśnie dlatego, że do postępowania nie można było się przyczepić.
Program Ottokar-Brzoza w 2018 r. zastąpił wcześniejszą Barakudę, która rozpoczęła się zaledwie rok wcześniej. I w zasadzie był to dobry krok. W końcu program ruszył z kopyta, zwłaszcza że nosiciel systemu, polsko-czeski Tatrosan, był w zasadzie gotowy. Efektorem ma być brytyjski pocisk MBDA Brimstone. Polacy mają zostać włączeni w proces produkcyjny pocisków i uzyskać know how w produkcji nowoczesnej amunicji przeciwpancernej.
Czytaj również: Uderzenie, jakiego jeszcze nie było. Będzie przełom w Ukrainie?
Pod każdym względem program Ottokar-Brzoza został przeprowadzony wręcz wzorcowo – pojawiły się korzyści dla przemysłu zbrojeniowego, powstał nowoczesny nosiciel, który jest już wykorzystywany w kolejnych programach, jak np. testowany obecnie Gladius. Jest to pierwszy taki przypadek, odkąd resortem obrony kieruje Mariusz Błaszczak i niestety jedyny.
Od lat żołnierze i politycy powtarzali, że kluczową kwestią będzie wymiana przestarzałych systemów przeciwpancernych. I w końcu to się stało. Dzięki temu żołnierze w końcu przesiądą się z 50-letnich BRDM, wyposażonych w pociski Malutka opracowane przed 60 laty. Tego potencjału kolejny minister nie może zaprzepaścić.
Ciągłość decyzyjna
Podobnie powinnien postąpić w przypadku programu Wilk, w ramach którego Polska ma pozyskać nowoczesny czołg przyszłości. Obecnie jest wątpliwym, aby powstał on na bazie koreańskiego K2, ponieważ, jak wiadomo z przecieków, Koreańczycy nie są zbyt chętni do opracowywania wersji K2PL. Dobrze by było jednak wejść w współpracę międzynarodową, aby stworzyć taki pojazd. W końcu Polska, biorąc pod uwagę potrzebę rezerw, potrzebuje ok. 1000 pojazdów pancernych.
Broni się także zakup 218 koreańskich zestawów systemu K239 Chunmoo. W tym przypadku należy jednak zweryfikować zakup kolejnych HIMARS-ów, które sprawiają problemy w integracji z polskimi nosicielami z fabryki Jelcza. A także ze względu na wręcz absurdalną skalę zamówienia, która znacznie przekracza zdolności produkcyjne amerykańskich fabryk.
Następca Mariusza Błaszczaka nie może w wielu przypadkach popełnić błędów poprzedników z PiS. Są programy, które wymagają naprawy, albo rozpoczęcia postępowań od początku. Trwają jednak postępowania, które należy kontynuować ze względu na dobro Sił Zbrojnych i bezpieczeństwo państwa.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski