Rosyjscy kontrolerzy mogli zapobiec katastrofie?
Nie jestem fachowcem, ale wszyscy eksperci, z którymi do tej pory rozmawiałam, twierdzili, że lotnisko można było zamknąć. Niewiarygodna jest dla mnie informacja, że kontrolerzy nie mieli nic do gadania, i że jak pilot się uparł, to musiał lądować - powiedziała Magdalena Merta, żona tragicznie zmarłego w katastrofie pod Smoleńskiem wiceministra kultury Tomasza Merty, komentując raport MAK.
- To, co zostało powiedziane na tej konferencji nie stanowi dla nas dużego zakończenia. Spodziewaliśmy się, że Rosjanie będą forsować wersję o wyłącznej winie Polaków przy całkowitym pominięciu niedociągnięć z własnej strony. To, że ten raport wygląda tak jak wygląda, nie zaskakuje. Przesłanki, że będzie się - mówiąc kolokwialnie - zwalać winę na pilotów istniały już wcześniej. I tutaj nie ma zaskoczenia - powiedziała Magdalena Merta.
Jak dodała, to, co na pewno zaskakuje, to daleko idąca interpretacja co do podatności na sugestie, na naciski. - Tutaj chciałabym się odnieść do tego, co mówiła pani Anodina o naciskach na nią samą. Ona powiedziała, że tyle lat pracuje w lotnictwie, że tam nie ma mowy, żeby ulegać naciskom. Chciałam zwrócić uwagę, że załoga tego samolotu też pracowała w lotnictwie i też była doświadczona. I zasada odporności na naciski dotyczyła także polskich pilotów. Nie wiem, z jakiego powodu pani Anodina sobie samej przypisuje pełną odporność, a nieodporność zarzuca innym - podkreśliła Merta.
Według niej, istnieje jeszcze kwestia wiarygodności tego, co MAK ustalił. -Pani Anodina wielokrotnie powołuje się na fachowców, na ekspertów, ale nie wiadomo jakiej klasy. A warto pamiętać, że my nie wiemy co to są za eksperci. Na poselskie interpelacje dotyczące składu komisji MAK polski minister odpowiadał, że nie ma pojęcia kogo MAK włączył w te badania - zaznaczyła wdowa po byłym wiceministrze kultury. - Jeżeli nie znamy listy fachowców, którzy się tym zajmowali, to też trudno wyrokować o ich wiarygodności. Być może są to ludzie, którzy się mylili w przeszłości. Tego nie wiemy, bo ze strony rosyjskiej nie chciano nam tego powiedzieć - dodała.
- Bardzo symptomatyczne wydaje mi się unikanie odpowiedzi na pytanie o rolę kontrolerów, o to, czy mogli zapobiec katastrofie, czy mogli ostrzec. Nie jestem fachowcem, ale wszyscy eksperci, z którymi do tej pory rozmawiałam, twierdzili, że lotnisko można było zamknąć. I tutaj nie powołano się na żaden konkretny przepis prawny, który zakazywałby zamknięcia lotniska. I dla mnie ta informacja, że kontrolerzy nie mieli nic do gadania, i że jak pilot się uparł to musiał lądować, jest niewiarygodna - powiedziała Magdalena Merta.
Jej zdaniem pominięto też kompletnie sprawę zejścia z kursu samolotu; tego, że on był gdzie indziej niż się powinien znajdować, a to akurat widać jak się patrzy na wyznaczoną ściętymi czubkami drzew rzeczywistą ścieżkę lądowania i tą, którą wyznaczają urządzenia naziemne. To, że samolot nie był na kursie i ścieżce, mimo zapewnień wieży, że jest, zostało zupełnie pominięte.
Skupiono się na tym, że w kokpicie byli ludzie, którzy być tam nie powinni, ale nie skupiono się na tym i nie zadano w ogóle pytania, kto był na wieży kontrolnej i czy tam byli tylko ci ludzie, którzy byli do tego uprawnieni".