Rosną napięcia w Europie. Wróci obowiązkowa służba wojskowa?
Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera wzywa do debaty nad odwieszeniem zasadniczej służby wojskowej. Kolejne państwa NATO decydują się na jej przywrócenie. Jak mogłaby wyglądać w Polsce?
Temat odwieszenia zasadniczej służby wojskowej powraca przy okazji każdych większych napięć w Europie. Odkąd rozpoczęła się pełnoskalowa wojna w Ukrainie, temat jest podnoszony nader często.
Łotysze przywrócili zasadniczą służbę wojskową w zeszłym roku. Norwegia zwiększyła pobór o 50 proc. W Danii i Szwecji do obowiązkowego poboru dołączyły kobiety. Z kolei Niemcy, Francja i Wielka Brytania zastanawiają się, czy nie przywrócić obowiązkowej służby wojskowej. We wszystkich krajach większość obywateli popiera przywrócenie poboru.
W Polsce od lat szefowie resortu obrony powtarzają, że "nie są prowadzone prace dotyczące przywrócenia obowiązkowej służby wojskowej w ramach powszechnego obowiązku obrony". Szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz również podkreślał niedawno, że takie prace nie mają miejsca, ale - jak mówił w wywiadzie z Konradem Piaseckim w TVN24 - "zasadnicza służba wojskowa jest w Polsce zawieszona, nie jest zlikwidowana, więc w każdej chwili, jeżeli zajdzie taka potrzeba, można ją odwiesić".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na tym stwierdzeniu można by skończyć temat. Problem stanowią jednak kurczące się przeszkolone rezerwy. Nieco pomaga dobrowolna zasadnicza służba wojskowa. W 2022 roku wpłynęło ok. 14 tys. wniosków o przyjęcie na szkolenie. Rok później - 31 tys. Służba trwa do 12 miesięcy, w tym podstawowe szkolenie - 28 dni. Etap ten przypomina znaną z czasów poboru unitarkę. Podczas szkolenia kandydat uczy się musztry, podstaw obsługi broni, regulaminów wojskowych. Kurs kończy się przysięgą.
W trakcie pozostałych 11 miesięcy kandydaci przechodzą specjalistyczne szkolenie. W trakcie można uzyskać nowe uprawnienia na koszt wojska, m.in. prawo jazdy na samochody ciężarowe czy uprawnienia na sprzęt budowlany. Wówczas ochotnik musi jednak podpisać dodatkową umowę z resortem.
Szkoleni mają być m.in. operatorzy systemów rakietowych, działonowi Rosomaków czy BWP, ale także nurkowie i saperzy.
W czasie szkolenia w jednostkach wojskowych oraz centrach i ośrodkach szkoleniowych żołnierze będą się już znajdowali na stanowiskach służbowych. Dlatego ochotnicy powołani na szkolenie zakończone przysięgą będą mogli liczyć na uposażenie w kwocie ok. 4400 zł brutto miesięcznie. W dodatku MON gwarantuje stałe zatrudnienia dla żołnierzy, którzy zakończą etap dobrowolnej służby wojskowej. Po roku służby można ubiegać się o pozostanie w armii lub zostać przeniesionym do aktywnej rezerwy. Pozwoli to zapełnić braki wśród pierwszej rezerwy i częściowo wśród zawodowych żołnierzy.
Jest to o tyle ważne, że od zawieszenia poboru szkolono jedynie "starą rezerwę", czyli osoby, które służyły przed 2009 rokiem. Od tamtej pory minęło już 15 lat. Obecnie rezerwiści mają ponad 35 lat. Młodszych rezerwistów praktycznie nie ma.
System szkolenia oparty o dobrowolną zasadniczą służbę wojskową mógłby sprawnie zapewnić odpowiednie rezerwy. Brak jest jednak odpowiedniej infrastruktury koszarowej, aby zapewnić kwatery dla dużej grupy szkolonych żołnierzy. Dochodzą do tego kwestie finansowe. Utrzymanie dużej grupy skoszarowanych żołnierzy generuje olbrzymie koszty. Był to też jeden z powodów zawieszenia służby zasadniczej.
Koszty utrzymania garnizonów były ogromne i pożerały większość budżetu MON, a trzeba pamiętać, że wówczas wojsko przede wszystkim inwestowało w nowoczesny sprzęt. Zbędne bazy po prostu likwidowano, a zaoszczędzone pieniądze trafiały na modernizację armii.
Jeśli przywrócenie poboru w formie opartej o dobrowolną zasadniczą służbę wojskową byłoby trudne do zrealizowania, jak mogłoby wyglądać szkolenie rezerw?
Jedną z dróg jest system szkolenia opracowany przez Wojska Obrony Terytorialnej. Podobny system w Europie stosują państwa skandynawskie, a przede wszystkim Szwajcaria. W podobny sposób szkoli się amerykańska Gwardia Narodowa, której żołnierze walczyli na frontach obu wojen światowych, a ostatnio w Iraku i Afganistanie.
- Pobór utrzymują państwa skandynawskie, ale jest to tylko uzupełnienie armii zawodowej, w tym ochotniczych formacji podobnych do naszego WOT - mówi dr Michał Piekarski z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Kurs podstawowy, organizowany przez ośrodki szkoleniowe WOT, trwa 16 dni. W tym czasie kandydat uczy się podstaw obsługi broni, pierwszej pomocy przedmedycznej, taktyki i podstawowych elementów przetrwania w terenie. Potem rozpoczyna kolejne etapy szkolenia, które w sumie trwają trzy lata.
W pierwszym etapie szkoleniowcy skupiają się na szkoleniu indywidualnym, które de facto jest znacznym rozwinięciem "szesnastki". W drugim przechodzą szkolenie specjalistyczne - saperskie, medyczne, operatora bezzałogowca. Wszystko zależy od przyszłego przydziału. Ostatnie etapy to zgrywanie pododdziałów, w których żołnierze uczą się współpracy w zespole. Po przejściu wszystkich etapów jednostka przechodzi certyfikację gotowości bojowej.
Dzięki tego typu systemowi można bez większych problemów wyszkolić żołnierza lekkiej piechoty, który będzie posiadał umiejętności, które w razie konfliktu można rozszerzyć. Żołnierze w trybie weekendowym mogliby podnosić i utrzymywać umiejętności, a dwa razy w roku - przechodzić szkolenie poligonowe.
Taki sposób szkolenia nie tylko ograniczyłby koszty, a przede wszystkim nie ingerował zbytnio w życie i kariery zawodowe poborowych. Nadal jest to podnoszone jako jeden z argumentów przeciwko poborowi. W ostatnich latach funkcjonowania służby zasadniczej żołnierze podkreślali, że po zakończeniu szkolenia przez następne pół roku marnowano czas, obierając ziemniaki i "szwendając się po rejonach". W tym przypadku szkolenie byłoby intensywne, a po szkoleniu żołnierz wracałby do domu, zamiast gnuśnieć w koszarach.
Na razie jednak planów odwieszenia zasadniczej służby wojskowej nie ma. Jeśli jednak by się pojawiły, warto przeprowadzić debatę, jak w ogóle miałaby w Polsce wyglądać.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski
Czytaj również: Niezwykle rzadkie trofeum. Trafili sprzęt na "wojnę atomową"