PublicystykaPrzed spotkaniem Kaczyńskiego z Merkel. Sławomir Sierakowski: Tusk ratuje honor Polaków

Przed spotkaniem Kaczyńskiego z Merkel. Sławomir Sierakowski: Tusk ratuje honor Polaków

Jarosław Kaczyński nabroił w Unii Europejskiej tak dużo, że ciężko być optymistą przed wizytą Merkel. Fakt, że wciąż wierzy ona w lidera PiS-u, pokazuje, w jak ciężkiej sytuacji jest Unia. Wizyta Merkel zbiega się z alarmującym listem Donalda Tuska do przywódców Europy. Czy PiS jest w stanie zawrócić z obranego rok temu kursu?

Przed spotkaniem Kaczyńskiego z Merkel. Sławomir Sierakowski: Tusk ratuje honor Polaków
Źródło zdjęć: © East News
Sławomir Sierakowski

06.02.2017 | aktual.: 06.02.2017 15:35

Gdy Europa stanęła jednocześnie w obliczu zagrożenia terrorystycznego i napływu uchodźców okazaliśmy się państwem egoistycznym, małostkowym, wręcz niemoralnym. A także po prostu głupim, bo naiwnym. Gdy Rosja czy USA stawiają na egoizm narodowy – robi się groźnie. Gdy na egoizm narodowy stawia Polska – robi się śmiesznie. Śmiesznie dla świata, a groźnie tylko dla nas.

We wtorek do Polski na specjalne spotkanie z Jarosławek Kaczyńskim przyjeżdża Angela Merkel, przywódczyni, od której w Europie zależy najwięcej. Niemcy to dziś jedyny duży kraj Europy niezagrożony rządami populistów. Do tego jedyny kraj, który jeszcze może powstrzymać Władymira Putina przed ekspansją w Europie Wschodniej.

W tym kontekście symptomatyczne są opinie jednego z najważniejszych dzienników na świecie, czyli amerykańskiego „Wall Street Journal”, który zapowiadając wizytę Merkel jasno i czytelnie pokazuje, w jakiej sytuacji jest Polska. Przełom, który wydarzył się w USA, dla Polski powinien być motywacją do poprawienia stosunków z Unią Europejską. Jeśli sypie się jeden z filarów naszego bezpieczeństwa (Trump chce się dogadywać z Putinem, mówi, że NATO to projekt przestarzały, a Unia to dla niego konkurent, bo de facto jest niczym więcej niż jedynie przybudówką i wsparcie dla ekspansji gospodarczej Niemiec), to należy wzmacniać drugi, czyli Unię Europejską.

To, co przez rok pokazał rząd Prawa i Sprawiedliwości, to pogrzebanie całej sympatii, jaką Polska zdobyła sobie dzięki legendzie Solidarności. Świat się w nas zakochał, gdy w 1980 roku i później okazało się, że w Polsce mieszkają miliony ludzi gotowych coś poświęcić dla drugiego człowieka. Nie schodziliśmy z pierwszych stron gazet. Wybitni intelektualiści, jak Timothy Garton Ash, Norman Davies, Timothy Snyder czy Marci Shore, nauczyli się polskiego i postanowili zająć się naszą historią. „Polski był językiem wolności”, jak przytomnie podsumował Adam Michnik.

Tak było, ale się skończyło. Od roku odmawiamy jakiejkolwiek solidarności z państwami, które starają się rozwiązać problem z uchodźcami i imigrantami z krajów biednych i zniszczonych wojną. Nasz minister ds. europejskich kilka godzin po przerażającym zamachu we Francji potrafił zwalić winę na uchodźców, budząc zażenowanie w Europie. Cała nasza wierchuszka konsekwentnie udaje, że nie wie, iż uchodźcy są ofiarami terroryzmu, a nie prowodyrami.

Już ostatecznym dnem moralnym było zakazanie przez rząd przyjęcia dziesięciu sierot z Aleppo z inicjatywy prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego. Jak ustaliło Radio Zet: „Resort tłumaczy to problemami z ustaleniem tożsamości uchodźców oraz zagrożeniem terrorystycznym. Problemy rodzi także samo przesiedlenie ludzi”. Cóż nawet sieroty to według PiS-u zagrożenie terrorystyczne...

Stefan Kisielewski nazwał kiedyś rządy komuny dyktaturą ciemniaków. Komuniści byli szarzy, brzydcy i niebezpieczni, ale chyba aż takimi idiotami nie byli. Ale nie wiem. Nie żyłem wtedy. Trzeba zapytać Gontarczyka albo Cenckiewicza. Oni też wtedy nie żyli, ale wiedzą lepiej od bohaterów opozycji, kto i jak powinien się zachować.

Nasza „dyktatura ciemniaków” w rok zdążyła pokłócić się z Brukselą, Berlinem i Paryżem. Nie traktują nas poważnie nawet najbliżsi przyjaciele Węgrzy, których Jarosław Kaczyński nie potrafił, a może nawet nie spróbował powstrzymać przed robieniem interesów z Rosją. Ich celem jest ominięcie Polski (i Ukrainy) w tranzycie gazu. Taka Polska jest wielka pod rządami Prawa i Sprawiedliwości.

Nad rujnowaniem naszego ustroju przez partię rządzącą co chwila dyskutuje Komisja Europejska, Parlament Europejski, Komisja Wenecka lub Rada Europy. Z lidera przemian staliśmy się liderem niszczenia demokracji liberalnej w Europie. Najogólniej mówiąc, w Europie nie spodziewają się po nas niczego pozytywnego w tych coraz trudniejszych czasach. W niczym nie pomagamy Zachodowi, mimo że to Zachód jest gwarancją naszego bezpieczeństwa.

I w takiej sytuacji pojawił się niespodziewanie list Donalda Tuska do przywódców Europy. Szef Rady Europejskiej, dotąd raczej niewidoczny i bez wielkich sukcesów (jak i porażek), nie dał się poznać Europie nawet jako dobry mówca, którym był za czasów premierowania w Polsce. Tymczasem chwilę po pierwszych szokujących decyzjach Donalda Trumpa jeszcze bardziej komplikujących sytuację Unii Europejskiej wstrząśniętej Brexitem, a wcześniej kryzysami ekonomicznym, terrorystycznym i uchodźczym, Tusk zachował się jak prawdziwy lider Unii. Jak na język dyplomacji, który w Unii Europejskiej jest jeszcze bardziej wodnisty niż gdziekolwiek, jego list okazał się bardzo konkretny i zrobił mocne wrażenie w Europie.

Szef Rady Europejskiej zdecydował się wprost napisać o deklaracjach nowej amerykańskiej administracji, które "stawiają Unię Europejską w trudnej sytuacji", a w odpowiedzi na nie wezwał do wykorzystania protekcjonistycznego zwrotu USA na korzyść UE. I jest to jedyna droga dla Europy. Dalsza stagnacja skończy się upadkiem. Wiedzą o tym wszyscy przywódcy europejscy, poza populistami ciągnącymi swoje państwa w przepaść, tyle że boją się powiedzieć. Tusk, który nie musi podlizywać się wyborcom straszonym przez populistów, jest najbardziej predestynowany do mówienia wprost, w jakiej sytuacji jest Unia i jak się z tego wydostać.

Prezydentura Trumpa bliskiego Putinowi i wzywającego do opuszczenia Unii przez kolejne państwa jest wielkim zagrożeniem dla UE i jeszcze większym dla Polski. Jedynym wyjściem z niego jest szybka integracja wokół tego zagrożenia. Atakowanie Tuska przez polski rząd, że nas skłóca z Amerykanami to czysta hipokryzja, bo dotąd nasz rząd jakoś nie unikał narażania się na krytykę ze strony Waszyngtonu. Wszyscy pamiętamy Baracka Obamę, gdy przypominał Andrzejowi Dudzie polską historię i znaczenie Trybunału Konstytucyjnego dla funkcjonowania demokracji.

Tusk ma rację uważając, że gdy nie wiadomo, co Donald Trump zrobi z „przestarzałym NATO”, lepiej zmobilizować Unię do trzymania się razem. Kolejnego kryzysu może już nie przeżyć, a to byłaby dla nas katastrofa. Dlatego Tusk w swoim liście dobrze nakreślił interes Polski i był to jedyny pozytywny sygnał, który w ostatnim czasie popłynął ze strony polskiego polityka w Europie. Oby nie ostatni.

*Sławomir Sierakowski dla WP Opinie *

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)