Prof. Kuźniar: referendum jest skrajnie głupie, skrajnie antypolskie
Planowane przez PiS referendum jest skrajnie głupie, skrajnie antypolskie - mówi Wirtualnej Polsce prof. Roman Kuźniar, w przeszłości m.in. doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego. Wskazuje, że w całym plebiscycie jest pewien haczyk.
02.09.2023 20:00
Adam Zygiel, Wirtualna Polska: Na panelu na Campusie Polska Przyszłości poruszany był temat przyszłości liberalizmu. Widzimy, co się dzieje w Europie: rosnące Zjednoczenie Narodowe we Francji, AfD zyskująca w Niemczech, u nas umacniająca się Konfederacja. Francis Fukuyama w latach 90. ogłaszał koniec historii ze względu na triumf liberalnej demokracji. Czy przypadkiem nie mamy teraz końca liberalizmu?
Prof. Roman Kuźniar, kierownik Katedry Studiów Strategicznych i Bezpieczeństwa Międzynarodowego WNPiSM UW: Myślę, że mamy nie tyle koniec liberalizmu, co zredukowanie jego ambicji. Fukuyama myślał o skali globalnej - że w tej chwili świat nie ma innej alternatywy, żadnej innej opcji, jeśli chodzi o rozwój, jak korzystanie z tego modelu, który łączy liberalną demokrację z otwartą gospodarką rynkową. To była jego idea, żeby ten model zwyciężył i on jest przyszłością świata. Oczywiście, on przewidywał różnego rodzaju reakcje wsteczne, mówił o tym, że będą pojawiać się jeszcze nacjonalizmy, ekstremizmy, będą jakieś wielomocarstwowe reakcje.
Teraz mamy jeszcze BRICS.
Fukuyama przewidywał, że w Rosji dojdzie do władzy wielkoruski szowinizm i to będzie problem. Natomiast myślę, że mamy taki moment "aggiornamento", czyli dostosowania, zmniejszenia ambicji, trzeźwienie, dopasowanie tych liberalnych zasad do możliwości akceptacji przez społeczeństwa. Dlatego, że liberalizm nie jest zły sam w sobie, natomiast dopuścił się w praktyce bardzo wielu poważnych błędów, które wywołały opór.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jedną z nich była odpowiedź na kryzysy wywołane krachem w 2008 roku. Wtedy pojawiły się bardziej skrajne ruchy, jak Syriza w Grecji.
Produkt skrajnego liberalizmu. Zamiast "zysk jest dobry", dobra zaczęła być pazerność. "Greed is good" to słynne hasło z tamtych czasów z Wall Street. Dopuszczenie do takich niemoralnych i dysfunkcjonalnych ekonomicznie dysproporcji rozwojowych. Mam na myśli poziom życia społeczeństwa w poszczególnych krajach.
Rosnące nierówności.
Tak, nawet w krajach zachodnich. Choć liberalny porządek podciągnął bardzo świat, wbrew temu, co mówili niektórzy. Inne kraje mogą narzekać, ale nigdy reszta świata nie rozwijała się tak szybko.
Widzimy na wykresach dotyczących ubóstwa, że od lat 80. nigdy nie było takiego spadku. Nawet jeśli odejmiemy Chiny, które - jak wiadomo - są liderem, to spadek jest spektakularny.
Natomiast otwarcie na świat zaowocowało problemami, np. bezrobociem w Stanach Zjednoczonych, bo Chińczycy dostali wstęp na rynek amerykański. Wymietli amerykańskie firmy, ale też Amerykanie chętnie inwestowali i tworzyli miejsca pracy poza krajem, bo taniej. W Europie w mniejszym stopniu, bo Unia Europejska bardziej pilnuje zrównoważonego rozwoju. Ale na przykład otwarcie się - takie bezrefleksyjne - na kolejne fale imigrantów wywołało w wielu krajach opór i lęki, że zabiera się miejsca pracy, bezpieczeństwo.
I to zderzenie kultur.
To jest problem narodowy i kulturowy. Liberalizm mówił: nie, otwierajmy, przyjmujmy, bo to są ręce do pracy. Mamy konflikt interesów - przedsiębiorcy tego chcą, ale w różnych środowiskach społecznych jest obawa związana z bezpieczeństwem i tożsamością kulturową. Stąd wzrost tych partii, o których pan mówił. Skąd się bierze AfD? No właśnie z tego. Skąd się bierze Zjednoczenie Narodowe? No właśnie z tego.
Liberalizm będzie musiał przemyśleć to podejście?
Tak, bo czym innym są uchodźcy, a czym innym jest szerokie otwarcie drzwi dla migrantów, bo potrzebujemy rąk do pracy. Tu mamy kolizję interesów.
Liberalny, demokratyczny porządek i otwarta gospodarka rynkowa, która daje szansę się rozwijać, bogacić, kształcić, jeździć, jest opcją atrakcyjniejszą niż to, co proponuje Rosja, niż to, co proponują rządy autorytarne. Być może będziemy musieli przejść przez fazę większego wpływu partii populistyczno-autorytarnych, ale sądzę, że to jest przejściowe. Podobnie jak komunizm okazał się przejściowy, mimo że wydawało się, że będzie trwał bez końca.
Dobrze się dzieje, że powoli zaczynamy dostrzegać problemy liberalizmu. To, co się rozwinęło na Zachodzie, to coś, o czym pisał jeden z publicystów amerykańskich z nieistniejącego już "International Herald Tribune". Rozpowszechniła się tzw. culture of connivance, taka kultura przyzwalania na niereagowanie na negatywne zjawiska społeczne, bo polityczna poprawność, bo głosy wyborcze. Dostrzegało się lub widziało jakieś problemy, ale się je ignorowało, a one się rozwijały.
Czy z kulturą przyzwalania nie mamy do czynienia w Polsce? W badaniach widać, że na początku wojny było duże poparcie dla przyjmowania uchodźców z Ukrainy. Teraz ono spada. Władza z tym nic nie robiła, ale pojawiają się głosy przeciwników.
To się może nie kwalifikuje do tego terminu, natomiast rzeczywiście był problem, bo władza chyba nie miała świadomości skali zjawiska. Przez Polskę przeszła fala uchodźców. Myślę, że rząd miał powody, dla których nie reagował - nasi ukraińscy goście nie byli traktowani typowo jako uchodźcy, nie przechodzili przez ten "filtr" uchodźcy. To miało swoje dobre powody, takie emocjonalne.
Humanitarne.
Myślę, że to dobrze zagrało. To wielka inwestycja w przyszłość stosunków polsko-ukraińskich. Natomiast - rzeczywiście - kiedy z jednej strony nie reagujemy w żaden sposób na falę uchodźczą, a później reagujemy bardzo radykalnie na problem zboża czy owoców miękkich, to tworzą się konflikty. Ale są sytuacje, gdy trzeba być wielkodusznym.
Zresztą władza wyraźnie liczyła, że część z tych uchodźców zostanie w Polsce i że to będą ręce do pracy. Mamy w tej chwili największy niż demograficzny w historii Polski. Przecież to jest zasługa PiS, że Polacy nie chcą się rozmnażać. Nigdy tego nie było w takiej skali jak teraz. Pomyślano pewnie, że jak część uchodźców zostanie na dłużej lub nawet na zawsze, to zmniejszy się deficyt siły roboczej, ludzie się osiedlą. Że to będzie takie łatanie naszych własnych problemów demograficznych.
W Polsce zbliżają się wybory parlamentarne, a razem z nimi referendum. Padnie pytanie między innymi o imigrantów. Głosowanie wpłynie na wybory czy to tylko wydmuszka?
Referendum jest skrajnie głupie, skrajnie antypolskie. Gdyby było programem politycznym władzy, to by oznaczało coraz większe zacofanie Polski, coraz słabszy rozwój kraju. To skrajnie szkodliwe i w jakiejś mierze może wpłynąć na wybory. Wszystko rozbija się o próg ważności referendum. W niektórych miejscowościach będzie obawa tych, którzy nie będą chcieli brać udziału w referendum, że nie biorąc kartki, będą postrzegani jako ci, którzy nie są zwolennikami PiS. A proszę mi wierzyć - bo sam pochodzę z odległych części Polski - że w mniejszych miejscowościach, w części, która rzeczywiście jest bastionem PiS, bardzo ciężko ludziom tam żyjącym głośno powiedzieć coś krytycznego przeciwko PiS. Są natychmiast wdeptywani w ziemię.
Przedsiębiorca, który ujawni swoje niepisowskie sentymenty, ma gorzej, jeżeli chodzi o zdolność prowadzenia działalności gospodarczej. Zaraz władze lokalne, te pisowskie, będą go sekować w różnych miejscach, nasyłać kontrole, ograniczać zdolność jego rozwoju. I tu jest haczyk: jeżeli referendum odniesie sukces, to PiS będzie czuł legitymizację swojej polityki, niezależnie od wyniku wyborów.
Adam Zygiel, dziennikarz Wirtualnej Polski
Czytaj więcej: