Władimir Putin i Siergiej Szojgu© Getty Images

Iwan Prieobrażenski: Po śmierci Prigożyna Putin może uderzyć w Szojgu

Tatiana Kolesnychenko
25 sierpnia 2023

- Putin zwabił Prigożyna w pułapkę. Pozwolił mu poczuć się pewnie, a potem dał swojemu otoczeniu zielone światło na eliminację zdrajcy. Elity nie boją się, bo skorzystają na zabójstwie Prigożyna – mówi Iwan Prieobrażenski. Zdaniem politologa teraz Putin może zacząć czystkę w ministerstwie obrony.

Tatiana Kolesnychenko: Czytam komentarze rosyjskich i zachodnich analityków i odnoszę wrażenie, że nikt z nich nie miał wątpliwości: po nieudanym puczu Jewgienij Prigożyn po prostu musiał zginąć. Jednak sam zainteresowany wydawał się myśleć całkiem inaczej. Był pewien gwarancji bezpieczeństwa, które otrzymał od Putina.

Iwan Prieobrażenski, rosyjski politolog, publicysta Deutsche Welle, jeden z założycieli Praskiego Komitetu Antywojennego sprzeciwiającego się agresji Rosji na Ukrainę: Tu się z panią zgadzam. Prigożyn czuł się pewnie. Kilka razy przetestował, jak daleko może się posunąć.

Przyjeżdżał do Rosji załatwiać swoje sprawy biznesowe. Co najmniej raz spotkał się z Putinem, a prawdopodobnie tych spotkań było więcej. Za każdym razem wracał cały i bezpieczny. Uznał, że gwarancje Putina działają.

Stał się ofiarą tej własnej pewności.

Iwan Prieobrażenski
Iwan Prieobrażenski© Archiwum prywatne

Nagle bum. Dowództwo Grupy Wagnera ginie na pokładzie jednego samolotu. Dlaczego akurat teraz, a nie tuż po puczu czy pół roku później?

Putin przygotowywał grunt. Po puczu musiał odbudować swoje wpływy. Nie chciał też, aby imperium Prigożyna się rozpadło, bo inaczej Kreml nie mógłby go później przywłaszczyć.

Żeby to zrealizować, potrzebny był czas. Trzeba było rozmontować Grupę Wagnera. Przeprowadzić szczyt Rosja-Afryka, podczas którego Prigożyn odgrywał ważną rolę. Ale kiedy wszystkie kwestie, które wymagały obecności Prigożyna, zostały załatwione, przestał być użyteczny.

W swoich mediach społecznościowych pan zauważył, że samolot Prigożyna spadł 50 km od jednej z rezydencji Putina. Zwabili go w pułapkę?

Ze wszystkich wersji najbardziej prawdopodobna jest taka, że Prigożyn został zaproszony na rozmowę z Putinem. Ewidentnie czuł się pewnie. Gdyby cokolwiek podejrzewał, nie wsiadłby na jeden pokład z Dmitrijem Utkim, swoją prawą ręką, odpowiedzialną za część wojskową w Grupie Wagnera. Protokoły bezpieczeństwa nie pozwoliłyby na to w razie jakiegokolwiek zagrożenia.

Wcześniej Prigożyn był w Afryce. Złożył szereg deklaracji, że broni interesów Rosji i zamierza rozszerzać swoją działalność. Nie sądzę, aby miał do tego dyspozycje od Putina. Już od jakiegoś czasu Kreml szukał innych wykonawców projektów, które Prigożyn prowadził w Afryce.

Więc napięcie urosło i Kreml musiał ten problem rozwiązać. Miał też doskonały argument, dlaczego tak się właśnie musiało stać. Prigożyn zobowiązał się, że po puczu wycofa się na Białoruś, ale zamiast tego nadal prowadził interesy w Rosji i Afryce. Zawarty układ został przez niego naruszony.

Putin chciał też pokazać siłę, bo słabego cara naród przecież nie zaakceptuje?

To prawda, ale tu nie chodzi o naród. Dla narodu można wyprodukować 10-15 wzajemnie wykluczających się wersji, jak to było w przypadku zestrzelenia rosyjskimi rakietami malezyjskiego boeinga nad Ukrainą. Wtedy rosyjska propaganda wymyślała najróżniejsze wersje, w tym niewygodne dla Kremla. Grunt, że były sprzeczne i tworzyły informacyjny chaos.

W tym przypadku pewnie będzie tak samo, ale najważniejsze jak zabójstwo Prigożyna odbierze klasa rządząca, bo przecież to sygnał przede wszystkim dla nich: "Nie sprzeciwiajcie się Putinowi".

Więc z jednej strony trzeba było pokazać siłę, ale z drugiej strony – uniknąć zarzutów, że gwarancje Putina są nic niewarte. Choć tak w rzeczywistości jest, dla reżimu ważne było znaleźć jakieś nieoficjalne tłumaczenie.

Wśród części rosyjskich komentatorów przewija się teoria, że być może za zabójstwem Prigożyna wcale nie stał Putin, tylko Ministerstwo Obrony i GRU. Jak sam pan wspominał, toczy się rywalizacja o wpływy w Afryce. Podobno wiceszef GRU Andriej Awerjanow, który stał za wieloma zabójstwami (chodzi m.in. o otrucia nowiczokiem), opracowywał plan całkowitego zastąpienia Grupy Wagnera w Afryce. Na miejsce ludzi Prigożyna mieli wejść najemnicy z nowych, kontrolowanych przez Ministerstwo Obrony formacji Reduta i Konwój. Prigożyn był oczywistą przeszkodą.

Zastąpienie Grupy Wagnera w Afryce było właśnie częścią przygotowań do ostatecznego wyeliminowania Prigożyna. Ale czy ta operacja mogła się odbyć bez zgody Putina? Tu kwestią kluczową dla analizy jest to, w jaki sposób doszło do katastrofy lotniczej. Jeśli była to rakieta przeciwlotnicza S-300, to bez wiedzy głównodowodzącego jej użycie jest praktycznie niemożliwe. Wówczas byłaby to skomplikowana operacja, którą musiał osobiście aprobować Putin.

Ale jeśli na pokładzie samolotu wybuchła bomba, wtedy można założyć, że za operacją stoi kierownictwo Ministerstwa Obrony, które mogło działać na własną rękę.

Ten drugi wariant mówiłby o tym, że Putin jest na tyle słaby, że struktury siłowe prowadzą samodzielną grę?

Po puczu Putin stracił część wpływów, ale w ciągu ostatnich dwóch miesięcy odbudowywał swoją pozycję.

Zaznaczam, że nie jestem ekspertem od bezpieczeństwa, ale wsłuchując się w opinie fachowców, skłaniam się ku wersji, że jednak była to bomba. Ale Putin prawdopodobnie wiedział o wszystkim. Jak ma to w zwyczaju, dystansował się od Prigożyna.

Wystarczy, że w wąskim, zaufanym gronie rzucił coś w rodzaju: "Czy ktoś w końcu mnie wybawi od Prigożyna?". Już tylko to wystarczyłoby, żeby otoczenie odebrało to jako sygnał, zielone światło na eliminację Prigożyna.

Wróćmy na chwilę do Afryki. Według niezależnych rosyjskich mediów te nowe formacje rekrutują obecnie najemników nie na front w Ukrainie, tylko do Afryki. Konstantin Pikałow "Mazaj", który wcześniej był kuratorem wagnerowców w Afryce, a teraz jest szefem grupy Konwoj, powiedział w wywiadzie dla Ważnych Historii, że Rosja zamierza otworzyć tam drugi front, żeby "pozbawić Zachód zasobów". Czy te groźby należy traktować poważnie?

Istnieje zagrożenie dla interesów niektórych zachodnich krajów w Afryce. Na przykład dla Francji. Ewidentnie najpierw Grupa Wagnera, a teraz bezpośrednio państwo rosyjskie próbuje ją z Afryki wyrugować.

Weźmy Niger, gdzie ostatnio miał miejsce wojskowy przewrót. Teraz junta otwarcie stawia na współpracę z Rosją. A jest to jeden z najważniejszych dostawców plutonu (surowca używanego do produkcji paliwa jądrowego) do Europy.

Putin jest handlarzem strachem. On stwarza problemy. Nie umie ich rozwiązywać, ale umie je tworzyć. Więc teraz próbuje stworzyć kolejny, żeby Zachód tracił swoje zasoby i siły na ich rozwiązywanie.

Albo liczy, że uderzając w interesy zachodnich krajów, zmusi je do wywierania presji na Ukrainę i zakończenia wojny na warunkach Kremla.

Jest to jeden z wariantów, który na razie jest nieskuteczny. Co nie oznacza, że Kreml nie będzie dalej próbował. Oni nigdy nie stawiają tylko na jedną strategię. Jednocześnie realizują kilka.

Skąd Rosja ma siły, żeby odpalić drugi front, skoro brakuje jej ludzi do walki w Ukrainie?

Najemnicy, których teraz rekrutują do Afryki, nie walczyli w Ukrainie. Oni nawet dostają gwarancje przy podpisaniu kontraktu, że nie zostaną przeniesieni do Donbasu czy Zaporoża. Są to więc ludzie, którymi i tak nie udałoby się zasilić ukraińskiego frontu.

Brak ludzi i sprzętu w Ukrainie jest coraz bardziej problematyczny dla Rosji. Ale widzimy też, że Kreml szykuje się do przeprowadzenia kolejnej dużej fali mobilizacji. Niezbędne ustawy już zostały przyjęte. Jeśli Kreml się odważy na ten krok, problem braku ludzi zostanie rozwiązany i kosztem ogromnych strat może utrzymać front. Przemieszczenie części najemników do Afryki raczej nie wpłynie zatem na sytuację w Ukrainie.

Czy druga fala mobilizacji może wywołać napięcia w Rosji?

Tylko teoretycznie. W praktyce nastoje są bardzo apatyczne. Nie oczekiwałbym poważnego sprzeciwu przeciw mobilizacji. Duża liczba ludzi będzie próbowała wywinąć się od poboru, ale raczej będzie to mniej poważny sprzeciw niż nawet rok temu, kiedy wprowadzano pierwszą falę mobilizacji.

Prigożyn zabity, rynek w Afryce podzielony między firmy lojalne wobec Kremla. Co dalej z niedobitkami po Grupie Wagnera?

Część analityków uważa, że Grupa Wagnera zachowa swoją strukturę, ale będzie pełnić inne zadania. Ja uważam, że Grupa Wagnera już nie istnieje. Dokonała swego żywota już po puczu Prigożyna, a przynajmniej w dotychczasowym kształcie. Wagnerowcy stracili dużą część sprzętu, zostali podzieleni. Liczba najemników poważnie się zmniejszyła. To tylko kwestia czasu, aż jako grupa całkiem przestaną istnieć.

Takie mafijne struktury, jak władza w Rosji czy wojenne biznesy gatunku Grupy Wagnera, są budowane na charyzmie i sile jednego człowieka.

W przypadku wagnerowców najbardziej pasującą metaforą jest mrowisko. Umarła królowa matka, więc mrówki rozpraszają się na wszystkie strony. Część umiera. Część ucieka do innych mrowisk. Są i takie, które próbują stać się nową matką. Bez względu na wszystko starego mrowiska już nie odbudują.

Media, te bliskie Prigożynowi, zapowiadają, że teraz Grupa Wagnera "uruchomi specjalny mechanizm" przygotowany na wypadek jego śmierci. Czego się pan spodziewa?

Niczego, co mogłoby stworzyć poważne zagrożenie wewnątrz Rosji. Zapewne jakaś ostatnia wola Prigożyna istnieje. Ale biorąc pod uwagę, że Kremlowi jednocześnie udało się wyeliminować i Prigożyna, i Utkina, realizować tę wolę nie będzie komu.

Jakieś małe bunty są możliwe, ale zakładam, że najwięcej do powiedzenia będą miały... żony i matki najemników.

Już teraz boją się, że skoro Prigożyn został zabity, to nie otrzymają obiecanych wypłat.

Tak, i jest to bardzo wygodny moment dla Putina albo kogoś z nowo powstałych prywatnych armii. Mogą ich przekupić. Wypłacić pieniądze i tym samym wzmocnić pozycję Putina, rozmontowując Grupę Wagnera. Przenieść na prezydenta Rosji sympatie tych, którzy kiedyś wspierali Prigożyna.

Myśli pan, że to będzie takie łatwe? Kiedyś Aleksandr Niewzorow, znany rosyjski dziennikarz powiedział w wywiadzie dla WP, że to u całego cywilizowanego świata Prigożyn wywołuje odruch wymiotny, ale w Rosji cieszy się dużą popularnością. Przed puczem szef wagnerowców dużo jeździł po kraju, spotykał się z weteranami, ich rodzinami i potencjalnym elektoratem. Uważali go za bohatera wojennego. Już teraz na na Telegramie i czatach można przeczytać, że zabójstwo Prigożyna to sprawa "zdrajców Rosji". A kto za tym stoi, raczej nikt nie ma wątpliwości.

Jest to pierwsza i bardzo emocjonalna reakcja. Większa część sympatyków Prigożyna jednocześnie jest lojalna wobec obecnych rosyjskich władz. Ich przekupią pieniędzmi, stanowiskami czy nowymi możliwościami. Jakaś niewielka część może stawiać opór i zostanie zneutralizowana. Jeszcze inni będą siedzieć cicho, bo wątpię, aby kiedykolwiek stali się zorganizowaną grupą.

Przynajmniej dopóki nie pojawi się nowy charyzmatyczny przywódca z politycznym backgroundem albo z pretensją na bycie politykiem.

Ale kult Prigożyna zostanie. Będzie go zasilać spiskowa teoria, że w rzeczywistości na pokładzie samolotu zginął sobowtór. A sam Prigożyn gdzieś się schował i czeka na dogodny moment, aby znowu uderzyć. Bandyta i zbrodniarz wojenny urośnie na gieroja.

Ależ sam Kreml będzie w to grał, co jakiś czas rozpowszechniając plotki, że Prigożyna wiedzieli tam albo tam. Będą z niego robić ikonę. Zostanie kanonizowany jako święty patron specjalnej operacji wojskowej. I będzie dużo ludzi, którzy w to uwierzą. W Rosji nie brakuje tych, którzy chcieliby widzieć u władzy takich awanturników jak Prigożyn.

Jaki pożytek będzie miał Kreml z "kanonizacji" Prigożyna?

To będzie pożywka dla propagandy. W telewizji będą opowiadać, że Prigożyna zabiły jakieś tam zachodnie służby specjalne albo Ukraina. Że był to prawdziwy bohater.

A Putin będzie próbował przejąć jego elektorat, tzw. ultrapatriotów. Bardzo potrzebuje ich wsparcia, zwłaszcza na zbliżających się pseudowyborach prezydenckich, które zamierza przeprowadzić w marcu 2024 roku.

Zdrajca zabity, pieniądze podzielone, elektorat przyjęty, pozycja Putina wzmocniona… Cała ta operacja wygląda na nieprawdopodobnie opłacalną dla Kremla.

Tak, nie widać, aby zabójstwo Prigożyna mogło w jakiś sposób zaszkodzić Kremlowi. Był to przemyślany plan, który realizowano bez pośpiechu. Czegoś takiego w działaniach Kremla jeszcze nie było. Jeśli do czegoś można to porównać, to tylko do walki z Michaiłem Chodorkowskim w 2003 roku.

Wtedy krążyły pogłoski, że próbuje stworzyć antyputinowską koalicję z udziałem gubernatorów i wpływowych rosyjskich biznesmenów. Kreml w ciągu kilku lat systematycznie niszczył ich wszystkich po kolei. Jak w tym przypadku, wyczekiwał na dogodną chwilę, a dopiero wtedy atakował.

Zabójstwo Prigożyna miało zastraszyć i zdyscyplinować rosyjskie elity. Widzi pan możliwość, że jednak odniesie to odwrotny efekt? Zamiast strachu wywoła zjednoczenie tych, którzy nie chcą podzielić jego losów?

Problem w tym, że nie ma kogo jednoczyć. Prigożyn był przywódcą jednego z walczących klanów. Inne klany na jego zabójstwie tylko zyskają. Podzielą między sobą jego własność i dochody. Putin zawsze pozwalał na to, kiedy kogoś niszczył. Pokazywał siłę, usuwając oponenta, a potem oddawał jego majątek innym, żeby zyskać ich wsparcie.

Spodziewa się pan dalszych czystek w rosyjskich elitach? Zabójstwo Prigożyna i zwolnienie generała Siergieja Surowikina, który miał być kuratorem Grupy Wagnera w Ministerstwie Obrony, raczej nie przez przypadek zbiegło się w czasie. Kto będzie następny?

Czystki w wojsku są bardzo możliwe. Krążą pogłoski, że następnym może być generał Jurij Tepliński, który dowodzi siłami powietrzno-desantowymi. Ten rodzaj wojsk zawsze był najbardziej problematyczny, bo to dowódcy desantowców byli w opozycji do elit politycznych.

Ale też nie wykluczałbym, że teraz Putin uderzy w Szojgu. Zawsze tak robi, kiedy szczuje na siebie dwa klany, potem próbuje osłabić ten, który wygra. Bez wątpienia klany Szojgu i Prigożyna walczyły między sobą. Ten pierwszy wygrał, ale nie może poczuć się zbyt pewnie. Dlatego nie wykluczam, że uderzenie w szefostwo ministerstwa obrony też jest możliwe.

Jak pan uważa, czy gdyby dwa miesiące temu Prigożyn nie zawrócił, tylko kontynuował marsz na Moskwę, sytuacja dzisiaj byłaby zupełnie inna?

Nie sądzę. Prigożyn mógł mieć wsparcie kogoś z otoczenia Putina albo z ministerstwa obrony czy służb specjalnych. Ale to byli tymczasowi sojusznicy. Nikt z nich nie był poważnie zainteresowany obaleniem Putina. Raczej próbowali otrzymać dodatkowe wpływy albo ustępstwa.

Oczywiste było, że siły militarne wagnerowców były zdecydowanie niewystarczające, aby przejąć pod kontrolę wielomilionowym miastem, jakim jest Moskwa.

Więc cała ta awantura zakończyłaby się wielkim skandalem, może rozstrzelaniem jakichś urzędników czy wojskowych. Ale i tak obróciłaby się w porażkę Prigożyna, tylko w szybszym tempie. Prigożyn padł ofiarą swoją własnej pewności.

Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn