Gąsior: Prezydent USA zakładnikiem talibów. Tego, co stanie się za 6 dni, nikt nie może przewidzieć [OPINIA]
Blamaż Amerykanów w Afganistanie nie skończył się wraz z upadkiem Kabulu. Dziś są zdani na łaskę talibów.
25.08.2021 14:37
Joe Biden potwierdził - do 31 sierpnia zabierze z Afganistanu wszystkich amerykańskich żołnierzy, dostosowując się do ultimatum postawionego przez talibów. Ci powiedzieli jasno, że 31.08 to "czerwona linia" dla międzynarodowych sił w Afganistanie i zagrozili "poważnymi konsekwencjami", jeśli misje ewakuacyjne będą trwały po tym terminie. Dodatkowo bojownicy już teraz nie wpuszczają na lotnisko w Kabulu obywateli afgańskich, blokując drogę ucieczki tym, którzy przez ostatnie 20 lat współpracowali z obcymi wojskami.
Czy 31 sierpnia skończy się więc koszmar, jakim dla Zachodu okazał się upadek Afganistanu i jakim wciąż jest misja ewakuacyjna? Wiemy już tyle, że zdjęcia setek Afgańczyków biegnących za startującym samolotem zapiszą się w podręcznikach do historii, a blitzkrieg talibów będzie symbolem kapitulacji Ameryki. Ale może za parę dni to wszystko będzie przeszłością...
Cóż, wiara w to okazuje się dziecinną naiwnością. A jeśli ktoś myślał, że gorzej być nie może, zbyt szybko przestał śledzić wieści z Afganistanu.
Joe Biden mówi, że przy obecnym tempie ewakuacji (np. we wtorek zabrano 19 tys. osób, w sumie – ponad 70 tys.) uda się zakończyć misję do końca miesiąca. Problem w tym, że Amerykanie w tym wyścigu z czasem są na straconej pozycji, bo - co przyznał Jake Sullivan, doradca Bidena ds. bezpieczeństwa - nawet nie wiedzą, ilu obywateli amerykańskich zostało w Afganistanie. Szacuje się, że może ich być 10-15 tysięcy. Część w ogóle nie zarejestrowała się w ambasadzie USA w Kabulu, co oznacza, że nieznana jest ich lokalizacja i nie ma z nimi kontaktu. Jak zauważa "New York Times", mogą przebywać daleko od Kabulu, bez możliwości bezpiecznego dotarcia do stolicy.
Nikt z administracji Bidena nie powie tego dziś oficjalnie, ale pewne jest, że amerykańscy żołnierze, odlatując z Afganistanu, zostawią za sobą setki, jeśli nie tysiące rodaków. Dodajmy do tego minimum dziesiątki tysięcy Afgańczyków, którzy współpracowali z USA, a nie mogą wyjechać, i mamy obraz moralnej klęski.
Oczywiście, trwająca akcja ewakuacyjna nie ma precedensu, skala i trudność jest niebywała, a sam Biden może zebrać punkty u Amerykanów za to, że jako zwierzchnik sił zbrojnych podjął decyzję i mimo wszystko "sprowadził chłopców do domu".
Tyle że nie o decyzję tu chodzi. Komentatorzy, m.in. republikanie z Kongresu, już alarmują, że zakończenie ewakuacji 31 sierpnia grozi scenariuszem "kryzysu zakładników", jak z Iranu w 1979 roku. Wtedy irańscy studenci zajęli ambasadę USA i wzięli do niewoli kilkudziesięciu Amerykanów. Powtórka jest realna, bo po 31.08 nikt nie zagwarantuje obywatelom USA bezpieczeństwa w kraju talibów, a dla tysięcy Afgańczyków, byłych współpracowników sił Zachodu, ta data to nie "deadline", ale po prostu wyrok śmierci.
Co więcej, członkowie grupy G7, głównie Wielka Brytania i Francja, wezwali Bidena, by odłożył deadline. Ten odmówił, powołując się na wysokie ryzyko ataku terrorystycznego. Tak naprawdę sam jest jednak zakładnikiem talibów. Doszło do sytuacji, w której talibowie dyktują warunki prezydentowi Stanów Zjednoczonych, a los obywateli USA zależy od ich dobrej woli.
- Do ostatniego momentu będziemy robić wszystko, co w naszej mocy. Ale słyszeliście, co powiedział prezydent USA, słyszeliście, co powiedzieli talibowie… - stwierdził po spotkaniu G7 brytyjski premier Boris Johnson. Jest bezradny i potwierdza, że w kilka dni Brytyjczycy też nie będą w stanie ewakuować wszystkich.
Chaos i bezradność - te słowa dobrze opisują rzeczywistość Amerykanów i ich sojuszników w Afganistanie. Przy czym bardzo głośno wybrzmiewa pytanie, jak to możliwe, że do tego doprowadzono, jakiej niekompetencji i fatalnego oglądu sytuacji trzeba było?
Dojmujący jest przykład lotniska w Bagram, symbolu amerykańskiej inwazji w Afganistanie. Jest położone tylko kilkadziesiąt kilometrów od Kabulu, ma dwa ogromne pasy startowe, przez 20 lat było rozwijane przez Amerykanów jako baza wypadowa dla ważnych operacji. Słowem - idealne miejsce do przeprowadzenia ewakuacji. 1 lipca zostało opuszczone przez siły USA, bez powiadomienia Afgańczyków. W połowie sierpnia zaś przejęte przez talibów.
- Nikt o zdrowych zmysłach nie zamknąłby bazy w Bagram, zostawiając za sobą tysiące cywilów. Jeśli przeprowadzasz ewakuację, nie robisz tego z lotniska, które znajduje się właściwie w samym sercu miasta - grzmiał amerykański weteran i senator Tom Cotton.
A jednak, tak się właśnie stało. "Zdrowe zmysły" amerykańskich władz cywilnych i wojskowych jeszcze długo będą przedmiotem analizy w kontekście tego, co wydarzyło się w Afganistanie.
Na razie wszyscy czekają, co jeszcze się wydarzy, bo 31 sierpnia nie będzie końcem, a otwarciem kolejnego rozdziału dramatu.