Prezes Sądu Najwyższego o misce ryżu. Zaskakujące słowa
Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego w krytycznych słowach odniosła się do najnowszego projektu zmian w sądownictwie. Zgodnie z deklaracjami premiera, miał on otworzyć Polsce drogę do uzyskania środków z KPO. – Nie może być dyktatu: albo pieniądze, albo suwerenność. To nie może tak być - grzmiała w rozmowie z Onetem prof. Małgorzata Manowska, wskazując na niekonstytucyjność niektórych zapisów.
Projekt dotyczący zmian w sądownictwie niespodziewanie pojawił się w Sejmie w ubiegłym tygodniu. Jak deklarował premier, miał on powstać w ścisłym porozumienie z Brukselą, a jego uchwalenie miało otworzyć drogę do uruchomienia środków z KPO i zażegnania konfliktu ws. sądów. Zakłada on m.in. zasadnicze zmiany dotyczące tzw. testu niezawisłości i bezstronności sędziego.
Ostatecznie procedowanie projektu wstrzymano, bo stanowczy głos w sprawie zabrał Andrzej Duda. Odnosząc się do jednej z proponowanych zmian, oświadczył, że "nie pozwoli na to, aby do systemu prawnego wprowadzono zapis pozwalający weryfikować nominacje sędziów".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ostatnia prosta premiera? "Albo pani Beata albo pani Elżbieta"
Bądź na bieżąco z wydarzeniami w Polsce i na wojnie w Ukrainie, klikając TUTAJ
O zapisy, które pojawiły się w projekcie ustawy, Onet pytał I Prezes Sądu Najwyższego. Małgorzata Manowska przyznała, że w części stoją one w konflikcie z Konstytucją.
- Po pierwsze, z uwagi na zakres kompetencji Naczelnego Sądu Administracyjnego, jakie wynikają z Konstytucji. W myśl projektu NSA miałby być super sądem w strukturze sądownictwa – taką czapą, która będzie decydować o tym, kto z sędziów w Polsce jest godny tego, by orzekać. Po drugie, ta nowelizacja w sposób istotny dotykałaby nie tylko prerogatyw prezydenta, ale przede wszystkim statusu sędziego. Jest lekką hipokryzją mówienie z jednej strony, że akty nominacji prezydenckich są niewzruszalne i jesteśmy legalnymi sędziami, a z drugiej mówienie o tym, że to inny skład sędziowski będzie mógł decydować o tym, czy możemy orzekać, czy też nie - mówiła Manowska.
Ustępstwa "za miskę ryżu"
I Prezes SN nie przekonuje w tej sprawie, że ustalenia miały być w pełni skonsultowane z Brukselą. - Uważam, że starania pana premiera, by osiągnąć kompromis, są potrzebne. Natomiast nie podejrzewam, żeby to sam pan premier pisał ten projekt i nie sądzę, żeby trzeba było wszystko, co do przecinka uzgadniać z Brukselą. Nie wszystko można sprzedać za przysłowiową miskę ryżu - mówiła.
Manowska podkreślała, że była w tej sprawie proszona o konsultację, ale rozmowa nie miała charakteru politycznego. Swój "negatywny" stosunek miała przekazać ministrowi z Kancelarii Sejmu.
Groźba paraliżu sądów
- Jako sędzia sprzeciwiam się temu, żeby wprowadzić tylnymi drzwiami ponowne badanie skuteczności i prawidłowości aktu powołania wielu polskich sędziów. Wykładnia prawa europejskiego, której dokonał TSUE w dotychczasowych orzeczeniach, nie daje do tego podstaw. Nie ma do tego podstaw także w polskiej Konstytucji - oceniła.
Manowska podkreśliła, że tego typu zmiany doprowadziłyby do "totalnego paraliżu" w sądach. - W konsekwencji obywatel czekałby na rozpoznanie sprawy przez sąd nie wiem jak długo, a Naczelny Sąd Administracyjny by się zatkał. Jest jeszcze jedno ryzyko, które ta ustawa mogłaby przynieść. Tylko czekać, aż te trzy tysiące sędziów się wkurzy, bo oni są szarpani od prawa do lewa, i powie, że przestaje orzekać - oceniła w rozmowie z Onetem.
- Wielokrotnie już to mówiłam, że każdy powinien się cofnąć w swym stanowisku o krok. To dotyczy także Brukseli. Nie może być dyktatu: albo pieniądze, albo suwerenność. To nie może tak być. Zdaję sobie sprawę, że te pieniądze z Unii są nam naprawdę potrzebne, ale nie za wszelką cenę. To nie jest pole negocjacji - podkreśliła I Prezes Sądu Najwyższego.
Źródło: Onet, WP Wiadomości