Sebastian Mikosz, obecny prezes Poczty Polskiej© WP | WP

Prezes Poczty Polskiej i świat "dupokrytek"

- Wystarczy, aby zarząd zlecił opinię prawną i można już podpisać nawet najgłupszą umowę - mówi Wirtualnej Polsce Sebastian Mikosz, prezes Poczty Polskiej. To najszczerszy wywiad, jakiego kiedykolwiek udzielił szef dużego państwowego podmiotu. Mikosz mówi o zatrudnianiu biznesowych znajomych, fikcyjnych konkursach i o tym, jak naprawdę wyglądają rozliczenia poprzedników.

W kwietniu 2024 roku Poczta Polska podpisała umowę doradczą z firmą Amplio. Niewielka agencja za blisko pół miliona złotych pomogła stworzyć m.in. plan transformacji Poczty Polskiej. Właścicielami Amplio są byli współpracownicy prezesa Sebastiana Mikosza, z którymi działał już, gdy był prezesem linii lotniczych w Kenii. Amplio otrzymało zlecenie bez konkursu, wystarczyła rekomendacja prezesa Mikosza.

Wirtualna Polska dotarła do dokumentu, z którego wynika, że Sebastian Mikosz chciał podpisać kolejną umowę, na podstawie której firma zarobiłaby łącznie z poprzednią umową w maksymalnym wariancie 1,8 mln zł. Ostatecznie zgody nie wyraziła rada nadzorcza Poczty Polskiej. W rozmowie z WP prezes przyznaje wprost - zlecenie dostali jego biznesowi znajomi, których sam rekomendował, bo uważa, że dobrze pracują. I decyzji nie żałuje. Konkursy na takie zlecenia nazywa "dupokrytkami".

Z Sebastianem Mikoszem, poza tematem umowy z Amplio, rozmawiamy także o kondycji Poczty Polskiej i planach jej ratowania. Strata netto Grupy Kapitałowej Poczta Polska w 2023 r. wyniosła 461 mln 205 tys. zł. Obecnie w Poczcie Polskiej trwa Program Dobrowolnych Odejść. Po nim ruszą zwolnienia grupowe, a z pracą może pożegnać się nawet 9 tys. osób.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Spowiedź miliardera. "Każdy biznes ma ciemne strony"

W rozmowie z WP prezes tłumaczy również, dlaczego placówki pocztowe wyglądają jak sklepy - z książkami, portfelami czy zniczami na półkach.

Paweł Figurski, Patryk Słowik, WP: Ponad 8 tys. ludzi do zwolnienia, konflikt ze związkami zawodowymi, a pan wciąga do Poczty Polskiej swoich kumpli za niemal 2 mln zł, między innymi do robienia prezentacji w PowerPoincie. Oszalał pan?

Sebastian Mikosz, prezes zarządu Poczty Polskiej: Wasze pytanie zawiera w sobie same fake newsy.

Przyszliśmy do pana, może je pan obalić.

Przede wszystkim zestawianie ze sobą konieczności redukcji zatrudnienia w Poczcie Polskiej z potrzebą merytorycznej pracy jest nieuczciwe i niedorzeczne.

Wychodząc z założenia, które wybrzmiewa w waszym pytaniu, można by uznać, że gdybym nie zatrudnił doradców, to miałbym więcej pieniędzy, w efekcie musiałbym zwolnić mniej ludzi. Ta logika jest absurdalna. Gdyby ją odwrócić, to można by uznać, że na Poczcie działo się super, mieliśmy wszystko, co było potrzebne i nie trzeba zwalniać.

Do tego, czy trzeba, jeszcze przejdziemy. Na razie mówimy o doradcach.

Ściągam do Poczty wiele osób i wiele firm, nie tylko doradców. Wciągnąłem na pokład ok. 10 nowych firm, ponad 35 osób zrekrutowaliśmy na stanowiska kierownicze. I wciągam ich wszystkich, żeby nie trzeba było zwalniać dalej ludzi. Jednym z największych problemów spółki, gdy do niej przyszedłem, był bowiem gigantyczny poziom niekompetencji. Całkowity brak rozumowania rynkowego w firmie. Tak jakby Poczta w ogóle nie musiała przejmować się rynkiem, co od dawna jest bzdurą.

I z powodu tego braku kompetencji w spółce ściągnął pan swoich znajomych na jej doradców.

Zaraz pewnie porozmawiamy o tym, jacy to moi znajomi. Dostrzegam tutaj podejście, że prezes nie może podejmować decyzji na podstawie rynkowej wiedzy, tylko musi robić wiele pozorowanych ruchów, żeby tylko nie przyszli do niego dziennikarze dopytywać o sensację. Jest domniemanie braku zaufania do mnie.

Nie chodzi o zaufanie, tylko o pewien standard.

Trzeci raz jestem pytany przez media o tych doradców. Wiecie dlaczego? Bo uczciwie powiedziałem wszystkim, że wybór tej konkretnej firmy to moja rekomendacja, że potrzebuję właśnie tych ludzi, że chcę ich ściągnąć, by pomogli.

Za 1,8 mln zł netto.

Nie ma żadnej umowy na 1,8 mln zł netto. Była jedna umowa na 500 tys. zł. Kolejnej nie ma. I powiem więcej: wiem dokładnie, kto wypuszcza te informacje w świat. To ludzie, którzy mieli w Poczcie obiecane intratne stanowiska, ale ich nie dostali. Mszczą się.

Zacznijmy od początku tej współpracy. 12 kwietnia 2024 r. Poczta Polska zawiera umowę z Amplio, firmą zajmującą się doradztwem w zarządzaniu. Zgadza się?

Zgadza się.

Skąd wybór akurat Amplio?

Z mojej rekomendacji.

Dlaczego rekomenduje pan Amplio, czyli niewielki podmiot, mało znany na rynku?

Pracowałem z nimi w dwóch miejscach, znam tych ludzi i im ufam. Uważam, że mają dokładnie te zasoby, których potrzebowałem. Przy czym umowa była nazwana doradczą, ale tak naprawdę nie chodziło o doradztwo. Potrzebowałem ludzi do tworzenia dokumentów, które śmiało mogłem pokazywać w ministerstwach, bankach, na spotkaniach z ważnymi kontrahentami, czyli bardziej o interim management (tymczasowe zarządzanie organizacją lub jej częścią przez doświadczonego menedżera, zatrudnionego na określony czas w celu przeprowadzenia zmian, rozwiązania kryzysu lub wdrożenia strategicznych projektów - red.).

Mam nauczkę na przyszłość, by nie zawierać umów na doradztwo. Bo od razu jest to odczytywane jako coś nieczystego: że ściągam kumpli, daję im zarobić.

A właściciele Amplio to są kumple?

To nie są kumple, to bardzo dobra znajomość biznesowa. Robiłem z nimi restrukturyzację w Kenii [Sebastian Mikosz był w latach 2017–2019 prezesem grupy Kenya Airways - red.] oraz restrukturyzację zakupów i etatów w LOT.

Prawda jest taka, że tu, na Poczcie, w ogóle nie było zespołu ludzi, który mógłby usiąść merytorycznie nad planem transformacji. Zostałem oddelegowany do pełnienia funkcji prezesa 15 lutego 2024 r., ludzie z Amplio pojawili się już 20 lutego. Pierwsza rzecz, którą musiałem zrobić, to stworzyć budżet w dwa tygodnie - po to, by dostać kredyt, żeby wypłacić pensje. Amplio bardzo mi w tym pomogło.

Umowę z nimi zawarto w kwietniu, tak?

Tak.

To na jakiej podstawie pojawili się w lutym?

Przyszli bez umowy, bo poprosiłem ich o to. Tak się robi w biznesie. Mogłem oczywiście pozatrudniać ich na umowy cywilnoprawne za solidne pieniądze i pewnie wtedy byście mnie panowie o to nie pytali.

Przyszli, wierząc, że dostaną umowę?

Tak. Jako zarząd możemy dać umowę do 500 tys. zł, bez zgody rady nadzorczej. I tak zrobiłem.

I za co odpowiadali?

Stworzyli - jak to już wskazaliście - biuro do produkcji PowerPointa.

Pan nas wkręca, prawda?

W ogóle was nie wkręcam, mówię wam, jak to wygląda. Potrzebowałem ludzi, którzy stworzą mi szybko kilkadziesiąt dokumentów, harmonogramów, będą umieli obsługiwać Excela i PowerPointa. I zrobią to tak, że wszystko będzie się zgadzało.

Gdy idę na spotkanie do ministerstw, banków czy do kontrahentów, to ludzie tam oczekują ode mnie przedstawienia stanu budżetu, planów i projektów transformacyjnych. A ja wszedłem do gabinetu i nie miałem nic.

Poprzednicy nic nie zostawili?

Nie lubię źle mówić o poprzednikach - w stylu, że wtedy to wielki chaos, a ja - geniusz -przyszedłem i uzdrawiam. Fakty są jednak takie, że poziom niekompetencji był tu gigantyczny.

Po poprzednikach został mi jeden dokument - strategia transformacji wykonana przez EY. Fajny dokument, w którym na 100 stronach pokazano, co trzeba by zrobić, aby obniżyć koszty, podwyższyć wpływy, zoptymalizować to i tamto. Ale ja w banku przecież nie pokażę strategii transformacji na 100 stron, ich interesują konkretne projekty tu i teraz.

Przyszedłem w lutym, a nie było na pensje w marcu, takie były realia.

Nie było w Poczcie ludzi od strategii?

Dwie-trzy sensowne osoby. Zresztą uchowała się bardzo fajna szefowa strategii, młoda dziewczyna, która mi wprost powiedziała: "panie prezesie, ja nie mam kim robić".

Dlatego przyszli ludzie z Amplio.

Może trzeba było poszukać ludzi na etat w Poczcie?

Oczywiście, że tak! I tak docelowo robimy. Wiecie, jak ciężko kogoś znaleźć i zatrudnić w Poczcie?

Ludzie nie chcą przychodzić?

No nie chcą. A jeśli ktoś nawet chce, to oczekuje trzy razy więcej niż płacimy. I jeszcze premię za przyjście do delikatnie mówiąc słabej i niefajnej firmy.

Poczta Polska to słaba i niefajna firma?

Nie czarujmy się. Ludzie nie przyjdą tu do pracy, bo mamy ładne i znane w całej Polsce logo. Nie jest łatwo zachęcać do pracy w miejscu, w którym w każdej chwili można dostać tak zwanego "strzała", związkowcy zaraz zrobią z ciebie znajomka prezesa, a zatrudnienie będzie publicznie komentowane.

W praktyce dla takich stanowisk, do szumnie nazywanego u nas działu strategii, średnie wynagrodzenie w Warszawie wynosi 6950 zł brutto. Jak mi kogoś zarekomendujecie, kto umie włączyć komputer i otworzyć PowerPointa, to dam siedem.

Może po tym wywiadzie ludzie sami się zgłoszą.

Mamy katastrofalny problem z rekrutacją. Choć teraz trochę się poprawiło.

Wróćmy do Amplio. Wystąpił pan do rady nadzorczej o zawarcie drugiej umowy na 1,3 mln zł?

Tak. Przy czym - do 1,3 mln zł. Ostateczna kwota mogłaby być niższa, gdyby Amplio wykonało mniej pracy.

Zawarto tę umowę?

Nie.

Dlaczego?

Rada nadzorcza się nie zgodziła.

Popełniła błąd?

Byłem zawiedziony, utrudniło mi to pracę. Ale co zrobić, takie prawo rady. Teraz mam inne oferty, z innych firm, i te kwoty, które Amplio brało w złotych, to inni oczekują, ale w euro.

Czyli nie ma już współpracy z Amplio?

Nie ma od zeszłego roku.

W tej drugiej umowie chciał pan im zapłacić 200 tys. zł za rzeczy, które zrobili dodatkowo w ramach pierwszej, bez wynagrodzenia.

Tak.

Czyli Amplio nie dostało wynagrodzenia za pracę, którą wykonało?

Tak. Ponieśli ryzyko, zakładali, że ich dobra praca się obroni.

Przepraszamy, że powiemy wprost: czyli zrobiliście ich w wała.

Tak.

Nie mają żalu?

Mają. To mała, butikowa firma. Próbuję jeszcze, by to załatwić bezkolizyjnie.

Żeby nie poszli do sądu?

Mogliby pójść, to prawda.

Stara się pan przekonać radę nadzorczą, że trzeba to jakoś załatwić?

Tak, może się zgodzi. Zobaczymy. Na razie rada dostała pełen wyciąg dokumentów stworzonych przez Amplio. Żeby zobaczyła, że ich praca się broniła i była warta więcej, niż zapłaciliśmy.

Był pan zaskoczony, że rada się nie zgodziła na nową umowę? Pytał pan dlaczego?

Tak.

I dlaczego?

Chcecie prawdę?

Tylko prawdę.

Dlatego że była to firma z rekomendacji prezesa.

Chwila, rada nie zgodziła się, bo pan polecił firmę...

Członkowie rady pewnie wiedzieli, że kiedyś do mnie przyjdziecie i będziecie o to pytać.

I rzeczywiście jesteśmy. Rada nadzorcza uznała "hola, hola, nie będzie nam tu prezes ściągał jakichś swoich firm".

Dokładnie, tak uznała. A ja wam wyjaśniam, dlaczego ich ściągnąłem. I uczciwie, od samego początku, powiedziałem, że chcę właśnie ich, bo ich znam.

Zapewne w tym właśnie kłopot.

Zapewne tak. Ale to absurdalne, zupełnie nierynkowe myślenie. Gdy potrzebuję ludzi do wykonania roboty, to mam ściągnąć kogoś, kogo znam z tego, że dobrze wykonuje swoją pracę, czy kogoś, kogo nie znam i nie mam pojęcia, jak pracuje?

Dlaczego rynek nie dostrzegł potencjału Amplio?

To nie do mnie pytanie.

Sprawdziliśmy sprawozdania finansowe Amplio. I gdyby dostali łącznie 1,8 mln zł netto z Poczty Polskiej, to byłoby to więcej niż ich roczne przychody w większości lat działalności. I niewiele mniej niż przychody w najlepszych latach. Zastanawiamy się więc, dlaczego tak dobremu podmiotowi rynek nie zaufał w takim stopniu, w jakim zaufał im pan.

Ale czego panowie ode mnie oczekujecie? Jakiego komentarza? Mam powiedzieć, że chciałem dać kasę swoich kumplom? Albo że spotykałem się z prezesem Amplio nocą na parkingu, gdzie dogadywaliśmy szczegóły naszego niecnego planu i jeden drugiemu wciskał torbę z pieniędzmi? Nie było tak.

Cała sprawa sprowadza się do tego, że zdaniem niektórych prezes dużej spółki nie może podjąć decyzji o zatrudnieniu kogoś, kogo zna. Czyli gdybym zrobił postępowanie konkursowe, Amplio by wygrało, położyłbym wam na stole papier ze stwierdzeniem, że byli najlepsi, byłoby dla was ok.

Czemuś służą konkursy.

Taki typ konkursów służy tworzeniu "dupokrytek". Przecież jako dziennikarze śledczy wiecie to najlepiej.

Jest pan pierwszym prezesem tak dużego podmiotu, który mówi to tak wprost.

Wszyscy to wiedzą, tylko nie wszyscy dają się podpuścić, żeby powiedzieć to w wywiadzie. Przecież gdy ktoś funkcjonuje na rynku, to wie, kto jest dobry, a kto jest zły. Niby czemu ma służyć konkurs albo zamówienie publiczne, którego rozstrzygnięcie znane jest już na etapie składania ofert?

Gdyby pan zrobił ten konkurs i zrobił sobie te wszystkie zabezpieczenia…

… tobym nie dowiózł planu transformacji budżetu, bo udawałbym, że robię konkurs, zbieram oferty, potem je analizuję itd. A moim zadaniem było dowieźć plan.

Teraz dostaję lekcję za to, że zadziałałem szybko i transparentnie. Panowie w tej lekcji też uczestniczycie, bo przecież i wy, i ja dobrze wiemy, że papiery, które przesłałem do rady nadzorczej, nie spadły wam z nieba.

To jest też wielka lekcja, by nie zawierać żadnych umów na doradztwo, marketing itd. Bo wtedy łatwo zbudować sensację.

Połowa przedstawicieli rządu Mateusza Morawieckiego opowiada w kontekście pandemii, że płacą za to, że działali szybko.

Ale ja nie jestem rządem Mateusza Morawieckiego. Nie przyszedłem też do kwitnącej firmy, do której wziąłem kumpli, by się pobawić. Przyszedłem do firmy, w której nic nie działało, nie mieliśmy na pensje i nie było kim robić.

A teraz wychodzi na to, że miałem zrobić konkurs-dupokrytkę, że jest jakiś kłopot, bo poza mną mało kto dostrzegł potencjał Amplio.

Wychodzi też na to, że powinienem zrobić konkurs i wziąć do ledwo słaniającej się na nogach firmy ogromną spółkę, na przykład za 2,5 mln euro miesięcznie.

Inni tak robią.

Wiem. Inni wzięli za grube miliony i to w ogóle nikogo nie szokuje. A ja wam powiem, że mnie szokuje.

Przyznaję, jest dla mnie niekomfortowe, że się tłumaczę z umowy na 500 tys. zł, a jednocześnie wszyscy uznają, że skoro gdzie indziej był konkurs lub zamówienie publiczne, to można wydawać miliony.

Może pana koledzy, prezesi innych spółek kontrolowanych przez Skarb Państwa, robią gorzej dla spółek, ale lepiej dla siebie?

Nie chcę mówić o kolegach, bo i sytuacje spółek są różne. Mogę mówić o sobie. Powtórzę więc: nie działałem wbrew interesowi spółki, a Amplio dowiozło, co miało dowieźć. Jednocześnie wiem, kto wam o tym wszystkim powiedział i jest to element twardego nacisku na mnie.

Sebastian Mikosz, był prezes LOT i obecny prezes Poczty Polskiej
Sebastian Mikosz, był prezes LOT i obecny prezes Poczty Polskiej© YouTube.com

Rada nadzorcza wzięła w tym udział?

Już zostawmy. Wystarczająco dużo powiedziałem.

O pierwszej umowie Poczty z Amplio pisał już portal wnp.pl. Cytował kenijskie media, w których negatywnie wypowiadano się o sytuacji, gdy ściągnął pan Amplio do Kenya Airways.

W Kenii wszyscy "dostaliśmy strzała", zupełnie bez związku z biznesem. To był typowy przejaw odwróconego rasizmu - oto biały prezes ściąga do pomocy białych kumpli z Polski, tak jakbyśmy my, Kenijczycy, nie mieli kompetencji. Moja odpowiedź była: no bo nie macie.

Dodatkowo zupełnie pomijany jest element zaufania. Mówię o tym wprost, ufam ludziom z Amplio. I nie wyobrażam sobie, by dać wgląd we wszystkie finanse spółki komuś, do kogo nie mam zaufania.

Skoro brakuje ludzi w Poczcie, a nie ma umowy z Amplio - jak restrukturyzować?

Jest już nieźle. Natomiast fakt jest taki, że gdy Amplio odeszło, mieliśmy sześć-siedem tygodni przestoju, bo straciliśmy połowę zespołu strategii. To był kij w szprychy.

Rada nadzorcza go włożyła.

No nie pomogło to, ale tak jak powiedziałem - zostawmy.

Kończąc ten wątek: czytelnicy są gotowi pomyśleć, że rada nadzorcza i prezes Poczty Polskiej nie umieją współpracować, by spółka wyszła z tarapatów.

Konflikt między radą a zarządem jest wpisany w ich funkcjonowanie. Tak już jest, że prezes idzie na posiedzenie rady i dostaje "łomot". Czasem jest to bardziej konstruktywne, czasem mniej. Byłem w 17 radach nadzorczych, wiem, co mówię.

W tej całej historii szkoda mi tylko chłopaków z Amplio. Już po tej publikacji w portalu WNP dostali w kość, teraz dostaną jeszcze mocniej.

Zmiana tematu. Gdy sprawdzamy wiadomości o Poczcie Polskiej, widzimy: gigantyczne zwolnienia grupowe, konflikt zarządu ze związkowcami, zarzuty związkowców o ukrywanie danych finansowych. Czy pan wierzy, że to wszystko da się jeszcze uratować, czy też Poczta Polska musi zatonąć?

To, co widzicie, świadczy właśnie o tym, że przestało tonąć. I naprawdę w to wierzę. Te wszystkie doniesienia, które i ja przecież widzę, to efekt podejmowanych decyzji.

Wiecie, we francuskim kodeksie spółek handlowych jest takie pojęcie jak uchylanie się od zarządzania. Uważam, że parę osób, które zarządzały Pocztą, powinno z tego paragrafu beknąć, gdyby obowiązywał w Polsce. Właśnie nie za zarządzanie, a za brak zarządzania.

Może poprzednicy nie chcieli zwalniać?

Zwolnienia grupowe to bardzo trudna decyzja dla każdego zarządu. Przecież nie mam z tego jakiejkolwiek satysfakcji. Robię to, bo wiem, że muszę. I że dzięki temu uda się uratować kilkadziesiąt tysięcy miejsc pracy.

Jest pan pokazywany jako krwawy kapitalista, który przyszedł bezwzględnie czyścić.

Tak, wiem. Wygodnie było stworzyć taki mój image: Mikosz przyszedł, pozwalnia wszystkich, pozabija związki.

Tylko może warto byłoby zadać sobie pytanie, dlaczego w ogóle Mikosz musi zwalniać.

A dlaczego musi?

Przez ostatnie 20 lat - a przez ostatnie osiem w szczególności - nie podejmowano decyzji, które wydawały się oczywiste. Mówię o inwestycjach w systemy IT, budowaniu redystrybucji produktów finansowych czy wykorzystaniu nieruchomości jako źródła przychodu.

Wyobraźcie sobie, że gdy tylko tu przyszedłem, od razu dostałem w twarz sprawą Envelo. Jedną z najdziwniejszych, jakie widziałem.

To znaczy?

Poczta Polska ma 100 procent udziałów w Envelo, spółce-córce. Wpłacono do niej kilkadziesiąt mln zł zaliczek na systemy IT. I moi poprzednicy postanowili wypowiedzieć tej spółce wszystkie umowy i ją utopić.

Gdy tylko wszedłem do Poczty, przyszedł do mnie jeden członek zarządu Envelo i mówi: "nie mam na pensje, wszystko zaraz stanie, musi mi pan przelać 17 mln zł. A jak mi wszystko stanie, to panu stanie pięć podstawowych systemów, w tym system okienkowy, fakturowania".

No i zastanawiam się do dziś, gdzie jest logika, że na to brakowało, a kupowano ciężarówki po 2 mln zł, gdy potrzebujemy takich po 800 tys. zł.

Poczta Polska stała się memem.

Bazarki w placówkach pocztowych stały się memem.

Poczta Polska też. Synonim średniowiecza.

A ja tu teraz siedzę i za to odpowiadam. Dzięki.

Może powinien pan słać zawiadomienie za zawiadomieniem do prokuratury na swoich poprzedników?

Jest parę rzeczy, które poskutkują zawiadomieniami. Na parę spraw już złożyliśmy. Ale to nie działa.

Jak to nie działa?

Nie chcę składać zawiadomień do prokuratury za kwestie błahe, w ramach jakiejś formy zemsty. To nie w moim stylu.

Zidentyfikowaliśmy kwestię, wydawałoby się, oczywistą. Chodziło o niesłychanie niekorzystną dla Poczty umowę. Cztery miesiące pracowaliśmy nad zawiadomieniem -prawnicy, raporty, nawet własne badania przeprowadziliśmy, by wykazać nielegalność działania poprzedników. Ogrom roboty i znakomicie wszystko udokumentowane.

Mija 10 dni i otrzymaliśmy odmowę wszczęcia postępowania. Zastanawiałem się, czy w tak krótkim czasie można przeczytać materiał, który zgromadziliśmy.

Mam żyć składaniem zawiadomień? Nie bawię się tak. Oczywiście tam, gdzie znajdę oczywiste złamanie prawa, tam zawiadomienie złożę, bo to mój obowiązek, ale nie będę tego przeżywał.

Pana to odwołają za ten wywiad.

Mówię wam, jak jest. Mam składać zawiadomienia, żeby powiedzieć, że złożyłem?

My ze skrajnie niekorzystnym, absurdalnie wręcz, kontraktem, którego dotyczyło zawiadomienie, musimy działać dalej. Mógłbym teraz zrobić wielki spektakl, publicznie go podrzeć i wywalić do kosza. A za trzy lata Poczta przegra w sądzie, a ja będę za to odpowiadał.

Czyli z tymi zawiadomieniami i rozliczaniem to lipa?

Pewnie zależy gdzie. Być może są spółki, w których znajdzie się nawet 500 różnych przypadków i w każdym z nich można złożyć solidnie udokumentowane zawiadomienie.

Z drugiej strony wystarczy, aby zarząd zlecił opinię prawną i można już podpisać nawet najgłupszą umowę.

Świat dupokrytek, jak pan to ujmuje.

Tak jest.

Zwalniacie 8,5 tys. osób.

To nieprawda.

To ile?

9,3 tys. Od początku tak mówiliśmy. Ale z tym 8,5 tys. osób to ciekawa sprawa. Pokazuje, jak działają związki zawodowe oraz jak działają media.

Myśmy w sierpniu zeszłego roku wskazali, że planowane jest zwolnienie 9,3 tys. osób. Niedawno weszliśmy w ściśle określoną prawnie procedurę uzgodnienia zwolnień grupowych. Naszym obowiązkiem było przedstawić propozycję związkom zawodowym. Zaproponowaliśmy, by było to maksymalnie do 8,5 tys. osób i tylko tych, które nie przyjmą rocznej odprawy. List wysłaliśmy o godz. 15:00, a już o 17:30 na "jedynce" Onetu był tekst, że zwalniamy 8,5 tys. osób.

Takie to szukanie porozumienia.

Obraz
© East News | Pawel Wodzynski

Program dobrowolnych odejść okazał się klapą?

Wręcz przeciwnie. Program dobrowolnych odejść nadal obowiązuje. I mam wrażenie, że dzięki tej całej komunikacji - tym tekstom, ile osób zwalnia Poczta - wszyscy zainteresowani zrozumieją, że to niestety nie są żarty. I że jeśli ktoś nie skorzysta z korzystniejszej dla niego propozycji dobrowolnego odejścia, to wpadnie w procedurę zwolnień grupowych.

Jak to powiedział szef naszej "Solidarności", Bogumił Nowicki z Krakowa: kij i marchewka. Dokładnie tak, jest marchewka, jest i kij.

Pytanie, gdzie jest człowiek.

Przecież ja się nie spodziewam gratulacji od związków zawodowych. Trzeba zwalniać, by ratować Pocztę Polską. Szczerze uważam, że pretensje są błędnie adresowane - powinny być nie do mnie, że coś robię, tylko do tych, którzy nic nie robili. A musieli wiedzieć, że w którymś momencie to wszystko się rozwali.

Ale wtedy było podejście takie: tu ośmiu dych brakuje, to sprzedamy nieruchomości za stówkę, jest chwila spokoju. O, znowu dołek? To Skarb Państwa dorzuci. I tak się dryfowało latami. Walnęło wszystko, gdy minimalną krajową znacząco podniesiono i nagle okazało się, że brakuje 700 mln zł.

Pamiętajmy jeszcze o jednym: teraz mamy 4666 zł minimalnej krajowej, w 2026 r. będzie 5070 zł. Dla nas to skoki kosztów po kilkaset mln zł w górę.

Listonoszy będziecie zwalniać? To chyba wzbudza najwięcej emocji.

Może się zdarzyć, że jakaś mała grupa listonoszy dostanie propozycję PDO, ale w ogóle to nie jest naszym celem. Trzeba przede wszystkim odchudzić monstrualną część biurokratyczną.  

Nadal w wielu miejscach Polski listonosz jest dla ludzi kimś bliskim.

Tak, to absolutnie największa siła poczty. Słuchajcie, jak mają mnie wywalić za ten wywiad, to powiem jeszcze jedno. Jestem przeciwnikiem odchodzenia listonoszy na emerytury, cały czas im to mówię. Oni są w szoku - że jak to?

A realia są takie, że listonosz i pracownicy okienkowi powinni pracować jak najdłużej. Oni mają zaufanie ludzi, a zaufanie jest jedną z ostatnich rzeczy, które nam zostały.

Tylko ciężko pracować do śmierci jako listonosz.

Zgoda. Uważam, że człowiek zaczyna tracić zdrowie, jak przechodzi na emeryturę, a dopóki ma pracę i ona go intelektualnie trzyma w ryzach, to jest dużo zdrowsze. Jest to zresztą udowodnione naukowo przez wiele badań. Tylko oczywiście ja nie mogę zakładać, że 72-letni facet będzie pomykał z 60-kilogramową torbą po zaśnieżonych Bieszczadach.

I to jest nasze wyzwanie. Raz, że trzeba przerobić rejony, bo listonosz miejski i wiejski to dwie różne prace. Skomplikowane, techniczne trochę kwestie – nie będę przynudzał. A dwa - musimy znaleźć odpowiedź na to, co listonosz powinien robić. Wiemy przecież, że nie będzie miał już tylu listów do roznoszenia. Musi być trochę kurierem, trochę pracownikiem społecznym, trochę dystrybutorem produktów finansowych.

A i zerknie, czy ktoś ma telewizor i opłacony abonament RTV.

Mam nadzieję, że nie.

Ludzie zaczęli bać się listonoszy, nawet swoich ulubionych.

Narzuciła nam to ustawa. Bardzo bym chciał, by Poczta Polska nie miała nic wspólnego z abonamentem RTV, bo jest to niesłychanie negatywny wydźwięk dla firmy.

Wróćmy do listonoszy. Udaje się panu ich przekonać do pozostania?

Jest ciężko. Wiele osób obawia się zmiany swojej roli. Ot, pierwszy przykład z brzegu: chciałbym, żeby listonosz mógł mieć pełnomocnictwo do odbierania leków na receptę i dostarczania ich osobom, które za to zapłacą. A nasi pracownicy w szoku: że jak to tak, że mieliby nosić leki? No mieliby, bo i dlaczego nie?

Przy czym ja, żeby była jasność, wcale nie krytykuję ich postawy. Obawy są zrozumiałe. Po prostu musimy trochę wymyślić ten zawód na nowo - z jednej strony korzystając z zaufania obywateli do listonoszy, a z drugiej - korzystając na tym, że Poczta jest często jedyną państwotwórczą instytucją w gminie. Z poziomu Warszawy, Krakowa czy Wrocławia tego nie widać, ale w mniejszych miejscowościach tak właśnie jest.

Pomówmy o automatach paczkowych.

Znaczy się - o paczkomatach?

O automatach paczkowych.

O paczkomatach. Lubię Rafała Brzoskę, mam do niego ogromny szacunek, ale nie wygłupiajmy się, że nie możemy mówić "paczkomat". Będę tak mówił. To, że Rafał zarezerwował sobie tę nazwę, nie oznacza przecież, że będziemy udawali, że paczkomat to jest tylko urządzenie InPostu.

Brzoska się wkurzy na pana.

Nie wkurzy. On wie, że go darzę dużym szacunkiem, ale o to się zawsze spieramy. Za każdym razem, gdy mówię o paczkomatach, kancelaria Rafała wysyła do mnie list. Ale jesteśmy jako Poczta w sądzie w tej sprawie, na razie wychodzi na nasze.

Mniejsza o nazewnictwo - czy to nie tak, że intensywniejsze wchodzenie przez Pocztę na ten rynek jest skazane na niepowodzenie, bo czas na to był pięć-siedem lat temu, a nie dzisiaj?

Doskonałe pytanie, na które nadal szukamy odpowiedzi.

Ludzie Brzosce i Paczkomatom – tym pisanym wielką literą - ufają, a wam nie.

100 proc. racji. Gdzieś przespano właściwy moment. Natomiast pytanie o rolę kurierki w działalności Poczty Polskiej jest jednym z najtrudniejszych. Sam paczkomat jest detalem, to pudełko z iPadem. Wyzwaniem jest koszt logistyki - czyli jak dowieźć paczkę. I pytanie brzmi: czy Pocztę stać dzisiaj, i ewentualnie w jakiej formie, by walczyć na tak ultrakonkurencyjnym rynku?

Doskonałe pytanie. A odpowiedź?

Odpowiedź brzmi: nie wiem. Naprawdę. Musimy znaleźć usługi, które sprawią, że ludzie będą przychodzić do placówek pocztowych. Być może paczkomat powinien być jako jedna z usług, obok bankomatu, wpłatomatu, opłatomatu i szeregu innych "-matów"?

Natomiast fakty są, jakie są; nie da się im zaprzeczyć. Dziś stoimy na peronie i widzimy odjeżdżający pociąg.

Inna rzecz, że my nigdy nie staniemy się firmą kurierską, mamy pewne ograniczenia. Przykładowo ustawa nas obliguje do tego, by np. przewozić żywe zwierzęta. Obracamy też żywą gotówką w ogromnej skali i chcemy tę działalność rozwijać.

Poczta Polska nie zmieni asortymentu - deklaruje prezes PP
Poczta Polska nie zmieni asortymentu - deklaruje prezes PP© East News | Wojciech Olkusnik

Pytanie czy nawet bez tych ograniczeń bylibyście w stanie nawiązać walkę.

Przyjeżdża do nas wielu doradców. I oni w swoim stylu mówią: "mamy dla pana dobrą i złą wiadomość. Dobra jest taka, że polski rynek e-commerce jest europejskim fenomenem, Polacy kochają zakupy przez Internet. Zła jest taka, że waszym bezpośrednim konkurentem na tym rynku jest najlepsza firma kurierska na świecie".

Przy czym pamiętajmy o jednym: InPost jest firmą technologiczną, z doskonale rozwiniętym systemem logistycznym. To jest jego przewaga.

Jeśli dobrze rozumiemy, nie widzi pan pola do nawiązania rywalizacji.

Widzę, że jest pewne pole do zagospodarowania, natomiast niekoniecznie warto wchodzić w zwarcie. Przykładowo poczta francuska poszła w model kurierski, ale inny niż te pierwszoligowe firmy.

To znaczy, jak panowie kupują oprawę do telefonu za 15 zł i się panom zbytnio nie spieszy, wybierzecie dostawę za 9 zł w dobę czy za 4 zł w trzy doby?

Czyli wejście w low-cost?

Tak jak mówiłem, to skomplikowane i ciężko mi jednoznacznie odpowiedzieć. Pewne nisze dostrzegam, ale też Poczta nigdy nie będzie pierwszoligowym kurierem, bo nie takie jest jej zadanie.

Gdzie jest granica śmieszności, gdy idzie się do placówki pocztowej?

Wiecie, panowie, to jest pytanie o granicę między śmiesznością a rentownością. Z estetycznego punktu widzenia wolałbym tych pocztowych bazarków nie mieć, tylko czym ja zastąpię kilkaset mln zł wpływów?

Ludzie kupują skajowe torebki, książki itd.?

Kupują, czyli potrzebują tego. Panów pytanie jest charakterystyczne dla mieszkańców dużych miast. I, dla jasności, wcale wam nie chcę dopiec. Sam tak miałem.

Gdy wszedłem na pocztę, myślałem: "ja to wszystko zatrzymam!". Po czym spojrzałem w papiery i tak sam do siebie mówię: "to słynne angielskie przekleństwo na f… ile my na tym zarabiamy?!".

Tak dużo?

Znacznie więcej niż wcześniej sądziłem.

Proszę pamiętać, że u nas jest sprzedaż komisowa, więc nie wykładamy nawet jednego złotego na towar.

Podam wam przykład z Rucianego-Nidy. Mamy tam fajną placówkę, byłem w niej z tamtejszym burmistrzem i z miejscową panią naczelnik. Wchodzi małżeństwo z wózkiem. Kupują książkę, portfel, coś tam jeszcze. I wychodzą. Ja tak stoję i mówię do burmistrza: "o, wow, jest klient!". Widzę, że moja reakcja nie wywołuje pożądanego efektu humorystycznego.

Pytam naczelniczkę, czy ludzie często tak przychodzą po zakupy. Ona na to, że cały czas. I że potrzebuje więcej portfeli, więcej tego, tamtego.

No to ja: "ale dlaczego książkę kupili? Nie mogą iść do Empiku?".

Spojrzała na mnie jak na idiotę i mówi: "ale panie prezesie, najbliższy Empik jest w Olsztynie, 60 km stąd. Kto będzie jechał łącznie 120 km po książkę?".

No i sprzedajemy to wszystko. W Warszawie cukierki i klocki Lego na poczcie mogą wyglądać śmiesznie, ale ja już wiem, że w wielu miejscowościach jesteśmy najlepiej zaopatrzonym sklepem multifunkcyjnym.

Poczta Polska zmaga się z problemami finansowymi
Poczta Polska zmaga się z problemami finansowymi© East News | Piotr Kamionka/REPORTER

Czyli bazarki zostaną, a Poczta dalej będzie memem?

Problemem nie jest to, co my sprzedajemy, tylko jak i gdzie sprzedajemy. Polska w ostatnich 30 latach przeszła gigantyczną przemianę, zmieniła się całkowicie jakość usług. Orlen przeszedł drogę od CPN-u do tego, jak wygląda dzisiaj. A my odstajemy.

Nie podoba się panu na poczcie?

W wielu placówkach widzę lata 90. XX wieku. Tymczasem dworce się zmieniły, komisariaty policji się zmieniły, Żabki powstały, ludzie się zmienili. A potem człowiek wchodzi do nas i myśli - cytując Dariusza Szpakowskiego właśnie z lat 90. XX wieku - "aj, Jezus Maria!".

Trzeba wyremontować.

Trzeba, ale trzeba pamiętać, że mamy 4600 placówek. Gdybym każdą chciał choć skromnie wyremontować, to musielibyśmy mieć 5 mld zł. Na razie nie mamy. Trzeba więc robić krok po kroku.

To, co zrobiliśmy "na już", to odgruzowaliśmy okienka. Nieakceptowalne było to, by klient nie widział naszego pracownika, bo ten był zasłonięty towarem.

Ludzie kupowali przepisy siostry Anastazji?

Wszystko kupowali, książki z przepisami kucharskimi też.

To dlaczego akurat przepisów siostry nie mogą już kupować?

Z książkami jest inny problem: to mało rentowny biznes. Zajmują dużo powierzchni przy małej marży.

Różańca też już nie kupimy.

Pewna prawicowa telewizja mnie zaatakowała, że wycofałem różańce. A to akurat nieprawda, nie wycofałem. Po prostu nie zamawialiśmy nowych, ale nie wycofywaliśmy tych, które były. Na Wszystkich Świętych sprzedajemy tanie znicze, na Wielkanoc akcesoria świąteczne.

Nie dam się wkręcić w żadne światopoglądowe kwestie. Mówię wprost: patrzę na to, bym miał za co ludziom wypłacić pensje.

Jak często chce pan rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady?

W ogóle nie chcę. Mój problem jest taki, że jestem trochę zakręcony. I lubię robić rzeczy pożyteczne. Jestem też państwowcem i uważam, że gdyby Poczta Polska zniknęła, pojawiłoby się w jej miejsce coś innego. Niekoniecznie propaństwowego.

Paweł Figurski i Patryk Słowik, dziennikarze Wirtualnej Polski

Napisz do autorów: pawel.figurski@grupawp.pl i patryk.slowik@grupawp.pl.

Źródło artykułu:WP Wiadomości

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (162)