Prawica niebyła, czyli o expose premiera, który nigdy nie rządził, choć rządził [OPINIA]
Naprawdę się wzruszyłem. Expose Mateusza Morawieckiego pokazało, jak mogłaby wyglądać Polska pod rządami umiarkowanie konserwatywnej formacji. Kłopot w tym, że na realizację tego projektu PiS miał osiem lat. I nie realizował go - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Apologia Polski solidarnej, polemika z agresywnym neoliberalizmem, silne akcentowanie znaczenia wspólnoty narodowej. Tak wyglądała strona ideowa expose premiera Morawieckiego. I jako społecznemu konserwatyście trudno mi się z nią nie zgodzić. Nie zamierzam (swoją drogą - większość liberałów też już z tym polemizować nie będzie) polemizować z tezą, że "każdy człowiek jest też częścią większej całości".
- Nikt nie żyje w próżni wbrew liberalnym dogmatom, człowiek jest częścią wspólnoty - mówił premier.
Bezdyskusyjne jest także to, że Polska potrzebuje silnej armii, że konieczne jest odbudowanie potencjału obronnego naszego kraju, a także to, że potrzebujemy odmłodzenia i feminizacji polskiej polityki. Projekt Polski solidarnej, mocny nacisk na transfery socjalne, to coś, czym - i słusznie - może i powinna szczycić się odchodząca ekipa, i co przejmuje od niej - chwaląc się 800 plus - ekipa nowa.
I jeśli nawet irytować może powracające w tym wystąpieniu odcinanie się od Brukseli (tym razem w formie odrzucenia "trzymania się brukselskiego fartucha), to w gruncie rzeczy premier Morawiecki wygłosił expose, z którym umiarkowany konserwatysta może się w sporej części zgodzić.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kłopot polega na tym, że było to wystąpienie, które nastąpiło po ośmiu latach rządów, o których można powiedzieć wszystko, poza tym, że były one realizacją zarysowanego przez Morawieckiego w tym expose programu.
Polska pod rządami PiS nie stała się - parafrazując słowa premiera - ani młodsza, ani bardziej dynamiczna, ani bardziej kobieca. Obliczem PiS byli - w znacznym stopniu - "boomersi i dziadersi", a nie ludzie młodzi i skorzy do dyskusji.
Trudno traktować poważnie zapewnienia, że to "rodzice muszą decydować o ścieżce rozwoju swoich dzieci; rodzice, a nie politycy", bo tak się składa, że projekty edukacyjne ministra Przemysława Czarnka też nie koncentrowały się na prawie rodziców do wychowania dzieci, ale na prerogatywach urzędników, którzy mieli narzucać odpowiedni, bo konserwatywny kierunek wychowawczy. A i słowa o prawie do in vitro nie brzmią wiarygodnie w ustach polityków akurat tej formacji.
Premier zaapelował także o zgodę narodową i dialog. - Musimy zakończyć wojnę polsko-polską. Wzywam do tego wszystkich, także siebie. Skończmy z tą wojną, szykujmy dialog. Tylko odrzucając tak skrajny konflikt, możemy przetrzeć ścieżki rozwoju - mówił.
I jak w wielu poprzednich kwestiach trudno się z tym nie zgodzić. Polska - szczególnie w obecnej sytuacji geopolitycznej, ale i w obliczu błyskawicznych zmian społecznych - potrzebuje obecnie zgody. Tyle że te apele w ustach tego premiera brzmią akurat kompletnie niewiarygodnie. Tak się bowiem składa, że to lider partii premiera określa inaczej myślących Polaków mianem eksponentów Moskwy czy Berlina, jego bliscy współpracownicy odmawiają prawdziwej polskości przeciwnikom politycznym, a jego partyjni koledzy prezentują w obecnej kadencji Sejmu postawę całkowicie pozbawioną dialogiczności i otwarcia na współpracę.
To właśnie te elementy sprawiają, że expose premiera Morawieckiego było zupełnie pozbawione wiarygodności, co oznacza również - niewarte poważnej polemiki. A jest przynajmniej kilka pytań, które - jeśli expose traktować poważnie - warto zadać.
I tak trzeba zapytać, na ile poważna i samodzielna polityka zagraniczna, która odpowiada na wyzwania współczesnego świata, może dokonywać się w przypadku średniej wielkości państwa, a takim jest Polska - poza kontekstem Unii Europejskiej? Czy dyplomacja, świadoma i dojrzała, a także samodzielna ma być prowadzona do wewnątrz (to znaczy zaspokajać rozmaite potrzeby i emocje społeczeństwa), czy na zewnątrz, to znaczy być realizacją interesu państwa i społeczeństwa, nawet za cenę braku widowiskowych sukcesów?
To jest także pytanie o to, czy sojusze zawierane przez Prawo i Sprawiedliwość z partiami populistycznymi we Francji, na Węgrzech, czy w Holandii, czy eksponowanie tych właśnie elementów swojego programu, które są antyeuropejskie, rzeczywiście służy Polsce i jej przyszłości? Tak się bowiem składa, że jeśli coś zagraża przyszłości Polski, jej niepodległości, to nie jest to Unia Europejska z jej dobrymi i złymi stronami, a nawet dążeniem (w tej chwili nierealizowalnym) do zwiększania jej kompetencji, ale Rosja, której partie populistyczne i ulubiony prezydent USA polskiej prawicy, czyli Donald Trump, są - świadomymi bądź nie - sojusznikami.
Dziś Polska potrzebuje Europy, i to Europy silnej, a nie populistycznych zagrywek. I to jest także pytanie, które można by zadać premierowi. On swoim wystąpieniem sugerował, że jest gotów do drogi Giorgi Meloni, która wygrała wybory jako populistka, ale sprawuje władzę jako pragmatyczka. Tyle że pytania te nie mają sensu, bo wiadomo, że premier Mateusz Morawiecki, gdy miał szansę, to programu, o którym teraz mówił, nie realizował.
Z tego samego powodu trudno traktować expose jako projekt nowego PiS, opozycji pragmatycznej, dialogicznej, otwartej na rozmowę. To, co w ostatnich tygodniach zaprezentował PiS, jest zaprzeczeniem linii, którą dziś proponował premier.
Kolejne przemówienia Jarosława Kaczyńskiego, w tym także to, które nastąpiło po expose, ani zachowania Antoniego Macierewicza czy Przemysława Czarnka, ani ostatnie decyzje odchodzących właśnie ministrów, którzy na ostatniej prostej zabezpieczali jeszcze przyszłość swoich ludzi i prawicowych instytucji, uwłaszczając się na państwowym, nie skłaniają do wiary w to, że PiS się zmieni.
Czytaj również: Mały "cud" w TVP Info. "Dawno tego nie było"
A szkoda, bo gdyby móc rzeczywiście potraktować słowa premiera poważnie, to mogłyby się one stać fundamentem zmiany, budowy zdrowej konserwatywnej prawicy, która rzeczywiście byłaby zdolna do współpracy z innymi.
Niestety, to, co można było oglądać przez nieco ponad godzinę, to tylko spektakl, z którego nic ani dla Polski, ani dla polskiej prawicy, ani dla polskiego parlamentaryzmu nie wynika. I nawet jeśli premier sam wierzył w to, co mówił (a może wierzył), to z pewnością ani nigdy tego nie realizował, ani realizować nie będzie. Ton jego partii nadaje bowiem Kaczyński, dla którego zmiany w traktatach europejskich oznaczają utratę niepodległości, a każdy, kto je wspiera, jest w istocie zdrajcą.
I to by było na tyle w kwestii expose premiera, który zachowywał się tak, jakby od półtorej kadencji nie rządził, choć przecież rządził.
Tomasz P. Terlikowski* dla Wirtualnej Polski
*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF 24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".