Polowanie na rekrutów. Wychodzą na zakupy, a lądują na froncie
Na ulicach ukraińskich miast częściej niż dawniej można spotkać furgonetki, z których wysiadają pracownicy wojskowych centrów rekrutacyjnych i rozpoczynają polowanie. Pomimo dużego poparcia społecznego dla obrony kraju, rośnie niepokój dotyczący form i skutków masowej mobilizacji. Kijów ma z tym coraz większy problem.
Zadaniem wojskowych jest: namierzyć mężczyznę w wieku poborowym, wylegitymować, a jeśli nie ma stosownych dokumentów - zabrać i przewieźć do Terytorialnego Centrum Kompletowania.
W ten sposób w Ukrainie upowszechniło się zjawisko znane pod nazwą "busizacji" mobilizacji. I choć formalnie wiele z tych działań opiera się na przepisach, to coraz więcej ukraińskich polityków, mediów i obywateli mówi wprost, że to kompromitacja armii i poważne zagrożenie dla morale społeczeństwa.
W ostatnich miesiącach ukraińskie media dokumentowały liczne przypadki zatrzymań na ulicach i przymusowego wcielania do wojska mężczyzn bez wcześniejszego wezwania. Dziennikarze portalu TSN opisywali sytuacje, w których ludzie byli siłą wciągani do busów, niekiedy bez możliwości kontaktu z rodziną czy adwokatem. "Wielu mężczyzn boi się dziś wychodzić z domu. Nawet do pracy czy na zakupy. Ulice w niektórych dzielnicach opustoszały" - relacjonował ukraiński serwis Telegraf.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zełenski zaatakuje Moskwę? "Ukraina dysponuje takimi rakietami"
Do incydentów dochodziło m.in. w Kijowie, Odessie, Równem, Charkowie. Proceder szczególnie nasilił się w obwodach zakarpackim, odeskim i czerniowieckim, gdzie mobilizacja siłowa przybrała charakter masowy i systemowy.
Obwody te w znacznym procencie zamieszkują mniejszości narodowe, których przedstawiciele powoływani są coraz częściej. Podczas jednej z takich akcji zmarł 45-letni etniczny Węgier z Transkarpatii, mieszkający w Berehowie. Wywołało to reperkusje międzynarodowe i podniosło kolejne głosy dotyczące traktowania mniejszości narodowych w Ukrainie.
Protesty nie pomogły
Parlament Ukrainy skrytykował taką praktykę służb. Jak poinformowała Rada Najwyższa, wojsko naruszyło porozumienie z maja 2024 r., zgodnie z którym w zamian za rozszerzenie kompetencji organów mobilizacyjnych armia zobowiązała się do zaprzestania przymusowych zatrzymań na ulicach.
W praktyce, jak stwierdziła deputowana Sołomija Bobrowska, członkini parlamentarnej komisji ds. bezpieczeństwa narodowego i obrony, obietnice nie zostały dotrzymane.
- Uzgodniliśmy ze Sztabem Generalnym i Ministerstwem Obrony, że zwiększamy ich uprawnienia oraz rolę samorządów lokalnych i administracji cywilnej. Warunkiem było jedno: koniec z przemocą, koniec z brutalnymi zatrzymaniami na ulicach. A mimo to wciąż oglądamy nagrania, na których ludzi siłą wrzuca się do busów - za ręce, za nogi - stwierdziła Bobrowska.
Jak podkreśliła posłanka, "to jest po prostu kompromitacja". - Tego typu działania są antyreklamą służby wojskowej i zniechęcają obywateli do armii - mówiła.
W jej opinii, konsekwencje "busizacji" są poważne. Do wojska trafiają osoby, które zgodnie z obowiązującym prawem nie powinny być wcielane - m.in. ojcowie wielodzietnych rodzin, osoby z niepełnosprawnościami czy obywatele z orzeczonymi przeciwwskazaniami do służby. Zaznaczyła przy tym, że potem dowódcy jednostek szkoleniowych muszą mierzyć się z konsekwencjami prawnymi pochopnych decyzji centrów rekrutacji.
Co więcej, już w grudniu ubiegłego roku, podczas posiedzenia parlamentarnego komitetu bezpieczeństwa narodowego i obrony, posłowie pytali, czy wobec kierownictwa centrów mobilizacyjnych wyciągnięto jakiekolwiek konsekwencje. Z odpowiedzi wynikało, że przypadki pociągnięcia do odpowiedzialności były incydentalne i miały charakter jednostkowy, a władze wojskowe, w tym prezydent Wołodymyr Zełeński, nie widzą w takich działaniach niczego zdrożnego.
Skarg wciąż przybywa
Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich Ukrainy poinformowało, że liczba skarg dotyczących przymusowej mobilizacji w miejscach publicznych wciąż rośnie w porównaniu z rokiem poprzednim. Mimo że od wiosny trwa kampania mająca na celu ucywilizowanie procedur mobilizacyjnych, obywatelskie centra pomocy prawnej odnotowują przypadki pobić, zatrzymań bez podstawy prawnej, a nawet przetrzymywania ludzi w garażach lub piwnicach bez kontaktu z rodziną.
- To, co miało być uporządkowaną mobilizacją, opartą na rejestrach cyfrowych i oficjalnych wezwaniu, wciąż zbyt często przybiera formę akcji siłowej. To rodzi napięcia i podważa zaufanie do państwa - powiedziała prawniczka Tetiana Fefczak w rozmowie z prawnym portalem Sud.ua.
Ministerstwo Obrony deklaruje, że nowe przepisy i cyfrowe narzędzia - m.in. system ewidencji i elektroniczne wezwania - mają całkowicie wyeliminować kontrowersyjne praktyki. W rzeczywistości jednak wiele centrów rekrutacji wciąż działa według starych metod, tłumacząc się koniecznością szybkiego uzupełniania strat frontowych.
Premier Denys Szmyhal, którego zastąpiła właśnie Julia Swyrydenko, przyznał w czerwcu, że dochodziło do tak absurdalnych przypadków, jak zatrzymania kierowców autobusów w trakcie pracy, co poważnie zaburzyło funkcjonowanie komunikacji miejskiej w niektórych miastach. Zapowiedział interwencję i zmiany w procedurach. Jak dotąd jednak żaden z wysokich rangą urzędników odpowiedzialnych za mobilizację nie poniósł konsekwencji dyscyplinarnych.
Coraz większe wątpliwości
Według badań opublikowanych przez Kijowski Międzynarodowy Instytut Socjologii w maju 2025 r., ponad 80 proc. obywateli Ukrainy popiera walkę o odzyskanie wszystkich terytoriów okupowanych. Jednocześnie jednak aż 62 proc. badanych deklaruje, że obawia się form przymusowej mobilizacji.
Rośnie liczba przypadków ukrywania się przed poborem, a wielu młodych mężczyzn unika miejsc publicznych - zwłaszcza w regionach objętych "busizacją". Również żołnierze na froncie zauważają, że tego typu działania bardzo negatywnie wpływają na morale przymusowo wcielonych i nie przekładają się na jakość żołnierzy.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski