Polityk swojej matki
Chociaż przegrał bitwę o becikowe, poseł Tadeusz Cymański nie załamuje rąk. Za plecami czuje przecież wsparcie swojej mamy.
05.01.2006 | aktual.: 05.01.2006 14:54
Do niedawna był znany wyłącznie jako sejmowy mistrz szachownicy, chociaż przy Wiejskiej spędza już trzecią kadencję. Odkąd został wiceprzewodniczącym klubu poselskiego PiS, coraz częściej widać go na mównicy, w radiu i telewizji, zabiera głos w sprawach finansów, akcyzy, becikowego. - Umie płynnie i dobrze przemawiać z głowy, nie z kartki, trudno się więc dziwić, że często prezentuje stanowisko partii - mówi szef klubu Przemysław Gosiewski.
Niepostrzeżenie Tadeusz Cymański, były burmistrz Malborka, staje się jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy partii rządzącej. Przy okazji wylansował swoją matkę. - Moja mama ma 81 lat i chodzi w moherowym berecie - powiedział, gdy po exposé premiera Marcinkiewicza Donald Tusk nazwał sejmowy układ "moherową koalicją". W ten sposób Janina Cymańska, nieznana dotąd szerzej gospodyni domowa, stała się bohaterką dzienników. Dziś jej syn dodaje, że wszystko, co osiągnął, zawdzięcza matce. - Czasem myślę, że byłaby lepszym politykiem niż ja - wzdycha.
W przedsionku nieba
Czterotysięczny Nowy Staw dzieli od Malborka 10 minut drogi. Samochód posła Cymańskiego mija poniemieckie domki z czerwonej cegły, parkuje przy jednym z klockowatych bloków. Janina Cymańska, żwawa starsza pani, ściska syna, częstuje gości piernikami i kawą. Na kredensie stoi odbiornik radiowy, obok gipsowe popiersie Jana Pawła II, zdjęcia Ratzingera i kardynała Wyszyńskiego. Pani Cymańska żarliwie poleca swoją ulubioną rozgłośnię: - To radio to cud jest prawdziwy. Jak go słucham, to naprawdę czuję się, jakbym już w przedsionku nieba była. Rośnie w dumę, gdy podczas swych wizyt na antenie Radia Maryja syn ją pozdrawia. - Zawsze pozwalają powiedzieć wszystko, co ma się do powiedzenia - chwali Cymański radio, choć zaraz dodaje, że nie ze wszystkim, co ono głosi, się zgadza. Drażnią go częste aluzje antysemickie.
W Nowym Stawie Cymańskich zna każdy. - Porządna katolicka rodzina, dzieci matce wstydu nie przyniosły, nawet Tadkowi woda sodowa nie uderzyła do głowy, pamięta, skąd wyszedł - zapewnia Anna Mazurek z urzędu miasta, która z Cymańskim bawiła się na jednym podwórku. W czerwcowy poranek 1955 roku Janinie Cymańskiej w ośrodku zdrowia w Nowym Stawie przy porodzie towarzyszyła tylko akuszerka. Tadeusz jest drugim synem, cztery lata wcześniej urodził się Henryk, potem kolejno Ela i Maryla. - Rodziłam w bólach, głód i ciężka praca w czasie wojny sprawiły, że mam kruche kości - mówi pani Cymańska.
Dzieciństwo, chociaż spędzone w jednej izbie z kuchnią, poseł wspomina jako bajkowe. Czas dzielił między kościół (był ministrantem), szkołę i zabawy na podwórku kamienicy, w której sąsiedzi hodowali świnie, a w bramie podkuwano konie. Janina po ślubie z Konstantym rzuciła pracę sprzedawczyni w cukierni. Z pensji miejskiego urzędnika trudno było utrzymać rodzinę, więc Konstanty dorabiał wieczorami, naprawiając radia. - Chleb nie zawsze był obłożony, a mięso było tylko od święta - opowiada poseł. - Za to rodzice się kochali i potrafili nam stworzyć ciepły dom. W tym domu niepodzielnie rządziła matka. Za kłamstwo i nieposłuszeństwo obrywało się pasem. - Tadek od małego był mamy ulubieńcem, więc on nas zawsze bronił - wspomina siostra Tadeusza Maryla Wiatr. Mama faworyzowanie Tadka tłumaczy biblijnie: - Pan Jezus też miał wielu apostołów, a Jana upodobał sobie najbardziej. Nacisk kładła na wykształcenie. - Pilnowała naszych lekcji jak cerber, czytała nam na głos a to baśnie, a to Brzechwę, odpytywała z czytanek
i Pisma Świętego - wylicza Maryla. Dzieci nie zawiodły, troje skończyło wyższe studia.
Siedem stówek za grób
- Mama marzyła, żebym został księdzem - przyznaje Cymański. - Ale wybrałem ekonomię. - Pięknie przemawiałeś, śpiewałeś, nawet nagrodę od księdza biskupa dla najlepszego lektora dostałeś - wypomina synowi pani Janina. - Tylko jakoś powołania ci zabrakło. - Zawsze miał pociąg do dziewczyn, od małego się do niego lepiły - śmieje się jego siostra Maryla Wiatr. - Mama wreszcie zrozumiała, że lepiej, jak będzie dobrym ojcem niż złym księdzem, i dała spokój. Ze studiami na Wydziale Transportu Uniwersytetu Gdańskiego wiąże się wstydliwy epizod, z którego do dziś Cymański musi się tłumaczyć w środowisku prawicy - był członkiem Związku Młodzieży Socjalistycznej i Socjalistycznego Zrzeszenia Studentów Polskich. - Zapisałem się, bo organizowali turnieje szachowe i mieli dobrą sekcję - tłumaczy. Na zebrania nie chodził, zapewnia, składek nie płacił, Aleksandra Kwaśniewskiego i jego przyszłą żonę Jolantę, którzy stanowili ówcześnie elitę SZSP, widział raz czy dwa, przelotnie na korytarzu. - To taki błąd młodości, który
należy wybaczyć. Dobrze, że skończyło się na organizacji młodzieżowej - bagatelizuje anonimowo jeden z kolegów partyjnych. - Gdyby Tadek wymienił legitymację SZSP na PZPR, byłoby mu dziś w PiS bardzo ciężko albo w ogóle by go tu nie było. Student Tadeusz w Nowym Stawie bywał w każdy weekend. Dorabiał jako grabarz. - To była fucha - rozmarza się Cymański. - Za jeden grób dostawało się siedem stówek, podczas gdy za wyładowanie 20 ton cementu płacili osiem. Ksiądz Roman Zdrój, ówczesny nowostawski wikary, dziś kapelan gdańskiego schroniska dla byłych więźniów Emaus, wspomina, jak to się zaczęło. Z dnia na dzień wyrzucił grabarza za picie denaturatu i posłał najstarszych ministrantów - Cymańskiego i jego najlepszego kumpla Tadka Dydę - by na rano wykopali grób. Dyda, dziś asystent społeczny Cymańskiego: - Roboty wiele nie było, wypadało średnio czterech nieboszczyków w miesiącu.
Cena kariery
Po studiach Cymański pracował w malborskim oddziale Banku Gospodarki Żywnościowej. Do jego obowiązków należała lustracja, czyli badanie celowości wykorzystania kredytów. - Jeździłem po wsiach i sprawdzałem, czy rolnik nie kupił auta zamiast jałówki - opowiada Cymański. - Jeśli ktoś zamiast obory postawił willę, musiał oddać pieniądze - tłumaczy Władysław Krawczyk, ówczesny kolega z pracy, dziś dyrektor malborskiego BGŻ. Cymański zapewnia, że przypadki złego wykorzystania kredytu zdarzały się naprawdę sporadycznie: - Ludzie byli chyba trochę bardziej uczciwi niż dziś.
W banku znów kusiła Tadka partia. - Nie wstąpisz, kierownikiem nie zostaniesz - ostrzegali życzliwi. Kierownikiem został, ale już jako założyciel Solidarności w banku. Powstała na jesieni 1980 roku, zaraz po podpisaniu Porozumień Sierpniowych. - To nie było żadne bohaterstwo, związki zakładano wszędzie - mówi Cymański. O wprowadzeniu stanu wojennego dowiedział się w niedzielny poranek z ambony kościoła w Nowym Stawie. Głównych malborskich działaczy internowano w nocy z 12 na 13 grudnia. Resztę przesłuchiwano. - Przesłuchali i wypuścili, byłem płotką - skromnie tłumaczy Cymański. W czasie stanu wojennego poznał Barbarę: - Gdy opowiedziałem koleżankom z pracy o apetycznej blondynce, którą spotkałem w muzeum zamkowym, nie wiedziałem jeszcze, że wkrótce zostanie moją żoną. Półtora roku później urodził się ich pierwszy syn Mateusz (dziś ma 23 lata), potem kolejno: Tomasz (21), Marta (16), Magdalena (12) i Maciej (7). Nim obowiązki burmistrza, a potem posła pochłoną ich ojca całkowicie, zdąży jeszcze nauczyć się
przewijać i karmić z butelki. Potem Barbara weźmie na siebie ciężar prowadzenia domu i wychowania dzieci. - Czy cena kariery nie była zbyt wysoka? Na ilu nudnych posiedzeniach komisji wysiadywałem, gdy moje dzieci robiły pierwsze kroki? - martwi się poseł.
Delikatny i łatwowierny
- Przyszedł taki surowy, nieobyty z polityką, delikatny - wspomina Cymańskiego Stanisław Lipiec, szef malborskiej Solidarności, który w 1989 roku wciągnął bankowego działacza do Komitetu Obywatelskiego i wysłał go do gdańskiej TVP: - Tadek prezentował nasz program. Dał oratorski popis, czuł, że kamera go lubi. W wyborach samorządowych 1990 roku Komitet Obywatelski zdobył 28 z 29 mandatów w radzie miejskiej, a Cymański został burmistrzem Malborka na dwie kadencje. Małgorzata Ostrowska, malborska posłanka SLD, okres jego ośmioletnich rządów ocenia jako niezbyt korzystny dla miasta. - Brakowało mu dynamizmu, nie potrafił przyciągnąć inwestorów - wylicza. - Tadek sparzył się już na wejściu prywatyzacją Makopu, którą media ochrzciły Makopgate - opowiada obecny burmistrz Tadeusz Wilk. W 1991 roku Cymański pod naciskiem dyrekcji i załogi, mimo początkowych sprzeciwów radnych, sprywatyzował Zakłady Lniarskie "Makop". Nowy właściciel Komers Holding zamiast inwestować, wyprzedawał majątek firmy, a od miasta żądał
kolejnych umorzeń długów. Straszył, że ogłosi upadłość firmy i wyrzuci pracowników. Do 1999 roku, w którym Makop ostatecznie upadł, miasto umorzyło mu ponad cztery miliony złotych długów. - Ta sprawa podzieliła mieszkańców. Jedni chwalą Cymańskiego, że nie dopuszczał do upadłości zakładu, adwersarze zarzucają mu, że umarzając długi, pozbawiał kasę miejską wpływów - ocenia Małgorzata Ostrowska. Cymański nie czuje się winny, tłumaczy, że kierował się dobrem pracowników, którzy chcieli prywatyzacji: - Przekonywali, że inwestor, choć jeszcze nie jest właścicielem, już dzieciom paczki na święta przywiózł. Uwierzyłem w ten ludzki gest. Ograł Karpowa
W Porozumieniu Centrum Cymański jest od 1990 roku. Organizuje spotkania liderów partii z mieszkańcami Malborka. - Wpadł w oko Jarosławowi Kaczyńskiemu - wspomina Lipiec. Siedem lat później Kaczyński zaproponował burmistrzowi start do Sejmu z list AWS. Cymański został posłem. Trzymał się blisko Wiesława Walendziaka, za jego namową przeszedł z PC do SKL. Razem tworzyli Przymierze Prawicy, które w 2001 oficjalnie połączyło się z nowo powstałą partią braci Kaczyńskich - Prawo i Sprawiedliwość. To był odpowiedni czas na zmianę. AWS padła, kolejne wybory w cuglach wygrała lewica. - Na drugą kadencję załapałem się fuksem. Miałem tylko tysiąc głosów - opowiada Cymański. Kiedy cztery lata później zdobędzie ich 23 razy więcej, nie uzna tego za osobisty sukces: - To nie moja zasługa, ale partii, która ma ostatnio wysokie poparcie. Sejmowi koledzy uważają, że jest dowcipny, pracowity, z reguły dobrze przygotowany. Większość posłów widzi w nim tylko radykalnego katolika i świetnego szachistę - co roku wygrywa Szachowe
Mistrzostwa Polityków w Głuchołazach, w symultanie pokonał goszczącego w polskim Sejmie rosyjskiego szachistę Anatolija Karpowa. Pytany o legislacyjne zasługi Cymańskiego dla PiS poseł Marian Piłka rozkłada ręce: - Niewiele mogę tu powiedzieć.
Politycy innych partii, którzy przez lata pracowali z Cymańskim w sejmowych komisjach, nie potrafią mu dużo zarzucić. Andrzej Mańka (LPR, komisja polityki społecznej): - Może czasami zbyt kwieciście prezentuje swoje zdanie. Ewa Janik (SLD, komisja zdrowia) wystawia mu najlepszą ocenę, jaką z ust eseldowca polityk prawicowy może usłyszeć: - Potrafi ostrą dyskusję zakończyć kompromisem. Gdy w poprzedniej kadencji ścieraliśmy się o zakaz używania przemocy wobec dzieci, dał się w końcu przekonać, że taki zapis będzie w przyszłości konieczny. Jednak wkrótce Cymański urósł w siłę i zmienił zdanie. Już w 2004 roku wraz z innymi posłami PiS storpedował projekt zapisu: "Zabrania się form karcenia naruszających godność osób małoletnich". - Jak mi syn będzie wyjadał rodzynki z ciasta przed Wigilią, to dostanie szmatą w łeb - wyśmiewał się. Dziś wyjaśnia: - Mnie klapsy od mamy nie szkodziły.
Intymna śmierć karpia
- Dobrze, Tadeuszku, że nienawiści w sercu nie masz - chwali matka. I rzeczywiście, Tadeusz stosuje w polityce chrześcijańskie zasady. Jako szef PiS na Pomorzu doprowadził do regionalnej koalicji z PO, wyciągnął też rękę do radnego lidera PiS w Sopocie Grzegorza Ksepki, gdy prasa zarzuciła mu przynależność do satanistycznego zespołu Afterlife. Gotów jest przebaczyć posłowi Rokicie, który zarzucił mu w programie Moniki Olejnik, że był pijany na sejmowej mównicy. Rokita jednak godzić się nie zamierza. - Pan Rokita powiedział tylko, że jeden z posłów sprawozdawców był nietrzeźwy. Spekulacje, że był to poseł Cymański, wyszły od innych posłów i mediów - tłumaczy Karol Walczuk, asystent społeczny Rokity. Cymański nie próbuje robić z siebie abstynenta. - Kieliszek czy dwa do kolacji czasem wypiję - przyznaje, ale przykro mu, że oszczerstwo zostało rzucone, a on nie może nawet poskarżyć się do Komisji Etyki Poselskiej. Obelgi, które pojawiają się w Internecie po jego telewizyjnych wystąpieniach (oszołom, debil,
fanatyk), przyjmuje ze stoicyzmem godnym grabarza: - Wszystko przeminie. Kto za rok, dwa będzie pamiętał o jakichś moich wygłupach?
Zresztą wygłupia się coraz mniej, rozważniej dobiera programy. Dziś nie dałby się jak rok temu namówić na udział w TVN-owskim show "Ciao Darwin", w którym politycy i sportowcy obrzucali się tortami, odrzuca też propozycję zaszlachtowania wigilijnego karpia dla "Faktu". - Karp zasługuje na intymną śmierć - mówi. Wybaczył nawet, gdy Marcinkiewicz nie wziął go do rządu, mimo że przed wyborami był prawie pewniakiem na wiceministra pracy. - Mile połechtało to moją ambicję, ale wolę być oficerem na froncie niż generałem w sztabie. Na froncie sejmowym odpowiadał między innymi za becikowe. Nie wykonałem zadania
Pani Janina ściska nas wszystkich na pożegnanie, życzy wielu dzieci i sukcesów, a syna instruuje: - Tadek, to becikowe to tylko dla najbiedniejszych powinno być, tak trzeba głosować. - Dopilnuję - obiecuje Cymański. Ale dwa dni później Sejm głosami LPR, Samoobrony, PSL i PO przegłosowuje becikowe dla wszystkich, niezależnie od dochodu. - Nie mogę zameldować mamie, że wykonałem zadanie - żałuje Cymański. - Na tej wojnie nie mamy armii, tylko 150 szabel, a w dodatku Platforma zadała nam zdradziecki cios w plecy. I patetycznie dodaje: - Mama zrozumie, w końcu sama mnie uczyła, że porażki trzeba mężnie znosić i wyciągać z nich wnioski.