Polak na pielgrzymce do Częstochowy. "Poczułem się, jakbym się przeniósł do innego świata"
Ryszard zastępuje żonę. Małgosia idzie w hołdzie dla mamy. Paweł musiał coś ze sobą zrobić. Cecylia – dla ukochanych wnuczków. A o co się będą modlić? O nie, tego nie powiedzą. To zbyt osobiste. Wiara to dla Polaków prywatna sprawa. Inaczej niż dla biskupów.
Ryszard uniósł się honorem. Zastąpił żonę, która wyglądała jak Europa po wojnie.
Było tak: w poniedziałek żona wyruszyła z Warszawy. Po raz pierwszy, ale z koleżanką, co tę marszrutę pokonuje co rok od 27 lat. Na nic jednak nie zdała się koleżanki opieka, bo żona poległa pod Raszynem. Ryszard wcale nie zamierzał wędrować, no ale pojechał zobaczyć, jak tam małżonka sobie radzi. Dojeżdża na punkt noclegowy i widzi: spalona od słońca, obolała, z chorymi kolanami.
- O nie moja droga, tak dalej być nie może! - zakomenderował. Zawrócił do domu, złapał najpotrzebniejsze rzeczy. W środę rano żona jechała już wygodnie ich samochodem, a on maszerował z pielgrzymami.
Ciężko mu idzie. Siedemdziesiąt lat to nie pierwsza młodość. Do tego wędruje tak po raz pierwszy. Człowiek po prostu nieprzygotowany na takie pielgrzymowanie. Ale idzie. I nawet ma satysfakcję, bo młodsi z jego rodziny w przeszłości nie dawali rady. Więc Ryszard chyba będzie pierwszym z rodu, co dojdzie do końca. Żona jedzie za piechurami, spotykają się na postojach.
- A to nie mógł pan żony zabrać i po prostu wrócić do domu? - pytam jak jakiś głupi.
- O nie! - unosi się Ryszard. - No tak się nie robi! Jeżeli się podjęliśmy już idei tej pielgrzymki, to idziemy do końca. Jak żona nie może, no to ją zastępuję – wyjaśnia.
Ryszard ma swoje intencje, ale ich nie zdradzi. Takich rzeczy się nie mówi i już. Najważniejsze, żeby zdrowie było. Za to może powiedzieć, że religijności nie stracił nawet na obczyźnie. Siedzi w Niemczech od osiemdziesiątego czwartego. Pracuje w branży budowlanej. W Warszawie mieszkają dzieci. Wpajał im katolickie zasady, tak jak jemu rodzice. Chyba się udało.
- No, dosyć już tego gadania. Idziemy – podaje mi rękę i dołącza do grupy.
Idzie pielgrzymka przez Polskę. Ksiądz opowiada dowcip o Żydach
Na warszawskiej pielgrzymce na Jasną Górę atmosfera piknikowa. To ósmy dzień ich trasy. Od rana wędrują wiejskimi drogami o kategorii żadnej. Przed jedenastą docierają do Grobów Pątniczych. Tam pierwszy postój. Sześć tysięcy osób rozkłada się pod lasem, na polanach, wzdłuż drogi. Parkują kampery, osobówki, w ruch idą przenośne stoliki, krzesełka i prowiant. Obok pieszych pielgrzymów w samochodach podróżują ich mniej wytrwali bliscy. Wąską drogą przejeżdża osobówka oznakowana pomarańczowym napisem "organizator pielgrzymki".
- Kto zgubił krokomierz? Do odebrania u nas – informuje głos z megafonu.
Małgorzata od pielgrzymek zrobiła sobie przerwę. Lekko licząc, pięćdziesięcioletnią. Ostatni raz była po osiemnastych urodzinach. Coś tam ją zraziło, więcej nie poszła. Ale teraz ruszyła znowu w imieniu mamy, rocznik 1926. Mama bardzo chciała, by Małgorzata podtrzymała tradycję.
- Może trochę późno spełniam tę prośbę, no ale lepiej późno niż wcale. Na emeryturze wreszcie mam czas – opowiada. Znów dostaję lekcję, by nie pytać o intencje modlitewne. - O co się modlę, to jest tylko moja sprawa – wyjaśnia Małgorzata.
Paweł rozważa adopcję. Chodzi o duchowe adoptowanie dziecka poczętego. Rodzic "zastępczy" przez dziewięć miesięcy modli się za dziecko zagrożone aborcją. Pierwszy raz usłyszał o tym na pielgrzymce. Ma parę dni na podjęcie decyzji.
Jest informatykiem w zagranicznej korporacji. - Cztery lata temu dostałem przymusowy urlop. Zostałem wywalony z pracy, no ogólnie miałem wtedy ciężki okres. Coś trzeba było ze sobą zrobić. Poszedłem więc na pielgrzymkę. Za pierwszym razem byłem nieprzygotowany, wziąłem za mało wody i sprzętu. Ale tutaj tak to właśnie działa, że jak nie mam siły nawet podejść po wodę, to ktoś na pewno mi ją poda. Wszyscy mówią do siebie "bracie" i "siostro". Taka sytuacja z dzisiaj – rozbijam namiot, nie mam jak wbić śledzi, podbiega jakiś chłopak z młotkiem – może to się bratu przyda?
Paweł w tym roku się zaręczył. Wybrankę zostawił w domu. W intencji ich przyszłego wspólnego życia idzie do Matki Bożej.
- Do tej pory nie rozumiałem tego kultu maryjnego. Dla mnie to jest spore odkrycie. Maryja jest służebnicą. Nie pytała. Czy wątpiła, co się działo w jej sercu - tego nie wiemy. Ważne, że gdy przyszła odpowiednia chwila, powiedziała: "tak". I to mi się podoba, bo ja zawsze wszystko muszę sprawdzić, mam milion pytań. Tej pewności tutaj się uczę.
Koniec postoju. Grupy wyruszają jedna za drugą. Na czele każdej idzie osoba z krzyżem i numerem. Za nią ksiądz z mikrofonem, matki z wózkami, dalej reszta. Są grupy zielone, żółte i czerwone, co widać po nakryciach głowy jej członków. Powiewają biało – czerwone i niebiesko- żółte flagi, z tłumu przebijają obrazy Maryi czy kardynała Wyszyńskiego. W każdej niemal grupie znajdziemy siostrę zakonną lub młodą dziewczynę z gitarą. Przez przenośne głośniki niosą się ballady na rockową nutę: "Święty, nadchodzi święty", "Zabierz mój strach, zabierz mój strach, zabierz mój strach! Jezus drogą, Jezus życiem, Jezus prawdą". Piechurzy klaszczą i śpiewają.
Księża zagrzewają do marszu. - Jeszcze osiem kilometrów i jesteśmy! Jeden z nich dba też o dobry humor pielgrzymów:
- Mały Mosze, chłopiec żydowski, idzie do dziadka i mówi: proboszcz katolicki mnie ochrzcił. Wściekły dziadek rzuca: no jak do tego mogło dojść? Złapał pas i sprał Moszego. Mosze poszedł do ojca i powiedział to samo. I też dostał. Idzie obity ulicą i spotyka proboszcza. - No i co tam Mosze słychać? Proszę księdza, od godziny jestem katolikiem i już nienawidzę Żydów - kończy i zaśmiewa się do mikrofonu.
Ja nie chcę Pana Boga obciążać. Jeśli jest, to mnie słyszy. Co chce, niech zrobi
Niecałe trzy godziny i osiem kilometrów później docierają do stadionu w Mstowie. Na wiernych czekają samochody z jedzeniem. Długa kolejka ustawia się po zapiekanki i hamburgery. Są stoiska z dewocjonaliami. Kupimy tu krzyżyk, różaniec lub magnes z Papieżem – Polakiem czy jasnogórską Maryją. Biżuterię, okulary przeciwsłoneczne lub czapki chroniące przed słońcem.
Na przenośnym ołtarzu trwa próba generalna przed mszą. Pątnicy rzucają się do strumyczka płynącego obok. Moczą głowy, dzieciaki biegają, rozchlapując wodę. Tłumy rozkładają się na pagórkach. Bardziej wytrwali podchodzą wyżej, pod las, w cień.
W cieniu rozłożyli się Jarosław i Jolanta. Prowadzą firmę kamieniarską w Wyszkowie. Piaski, żwiry, kopanie. Na to na szczęście zawsze będzie popyt.
_- Ale na dziesięć dni firmę zamykam, kluczyk wyrzucam, ludzi rozpuszczam na urlopy, telefon wyłączam. Świat się nie zawali _– opowiada Jarosław.
Zaczął chodzić cztery lata temu za namową żony. Na bąble na stopach ma receptę: nie moczyć nóg, kupić dobre buty. - Tu nie ma, że boli. Odstajesz, to zostajesz na końcu. Na ciebie nikt nie będzie czekał, że tobie się chce siku albo coś – opowiada Jolanta. - Jak w wojsku. Rano przejeżdża samochód pielgrzymkowy, z głośników wołają: Halo, pobudka, wstajemy. To wstajemy! Wychodzisz, nie ma gadania – dodaje Jarosław.
Po wzniesieniu spaceruje Tadeusz. Przystaje, mierzy w dół zbocza z komórki, gdzie widać kolejne grupy dochodzące na polanę. Szuka najlepszego ujęcia do selfie.
Pierwszy raz poszedł przez przypadek. Jego kolega jeździł jako obsługa. W ciężarówce przewoził sprzęt na kolejne postojowe miejsca. Miał wypadek i poprosił Tadeusza o zastępstwo.
- Ja przez jakiś czas byłem na bakier z religią. Ale jak zobaczyłem tych ludzi to poczułem się tak, jakbym się przeniósł do innego świata.
Teraz Tadeusz co rano przejeżdża ciężarówką, Pomaga rozstawić namioty na postojach, potem wsiada do osobówki z organizatorami. Przewożą go na miejsce startu, żeby mógł przejść kolejny fragment razem z pielgrzymami. - Nie mam intencji. W ogóle o tym nie myślę. Ja nie chcę Pana Boga obciążać. Ma tyle tysięcy pielgrzymów, każdy o coś prosi. Jeżeli On jest, to i tak mnie słyszy. Co chce, niech zrobi.
Wstydzę się już prosić. "Tylko żeby wnuki żyły jak Pan Bóg przykazał"
Pielgrzymi czekając na mszę zaczynają odmawiać różaniec. Część biega za jedzeniem i miejscem w cieniu. Cecylia zdejmuje buty, prostuje nogi. Wędruje już dziewiętnasty raz. Zaczynała, jak dzieci miała jeszcze w wózkach. Potem przerwa na operację kręgosłupa, teraz powrót. Co roku ma więcej intencji, bo i wnuków przybywa. Doszła do jedenastu, jest więc o co prosić.
- Człowiek się nie modli o jakieś bogactwa, tylko żeby wnuki wyrosły na dobrych ludzi i żeby żyły, tak jak Pan Bóg przykazał. Myślę sobie czasami: Panie Boże, tak nas słuchasz, a my tylko prosimy, prosimy. Wstydzę się już prosić. Ale zaraz wypada mi operacja, albo operacja wnuczka nie daj Boże, albo córka znów będzie rodzić. I człowiek znowu się martwi. Mówię wtedy: Matko Boża, przytul ich do swojego serca. A Matka Boża słucha. Ja jak mam takie dni, że już się wyładowuję, to wsiadam w pociąg o świcie i cały dzień jadę do Częstochowy. Posiedzę sobie gdzieś w kącie w kaplicy, naładuję się i wracam. Ktoś powie - przecież możesz iść do swojego kościoła. To prawda, ale to miejsce dla mnie jest najświętsze na świecie. Dopóki mam siły, to będę szła w pielgrzymce.
Cecylia była nauczycielką w szkole muzycznej, teraz gra na organach w kościele. - Jest też dużo młodych, oni śpiewają skoczne piosenki, ja takie poważniejsze. Za komuny tej młodzieży było mniej, tak mi się wydaje. Wtedy w ogóle było trudniej, jedzenie na kartki, niełatwo było się do pielgrzymki przygotować. Teraz w samochodach jedzie zaplecze pielgrzymki, sklepy na każdym rogu, jest łatwiej. A młodzież jakaś bardziej rozmodlona. Jeszcze wczoraj, po wieczornym apelu mieli siłę, żeby do Anioła Stróża się pomodlić. Pięknie!
Biskup zza szyby
Pomiędzy wiernymi przejeżdża na sygnale ciemny samochód z przyciemnionymi szybami i napisem "policja". Wysiada biskup. Czas na mszę. Wierni wstają. - Miłość i kult Maryi to cecha najbardziej polska! - mówi duchowny. Dalej w kazaniu jest o wolności, którą Polacy wreszcie wywalczyli. Nie mogą jej zaprzepaścić, bo przecież wiedzą, jak to jest żyć w cieniu mocarstw. - Módlmy się za prezydenta, rząd, parlament i Parlament Europejski, aby podejmowali właściwe moralnie decyzje i kierowali się dobrem wszystkich Polaków – dobiega głos ze sceny.
Biskup jeszcze zdąży zza przyciemnionej szyby pozdrowić wiernych. Pielgrzymi wstają, otrzepują kurz, formują się w grupy.
Łukasz idzie po raz drugi, chociaż właściwie można mówić, że po raz czwarty. Bo jak ktoś wychodzi spod domu, to mu się liczy podwójnie. A Łukasz wyszedł aż z Marek, więc już pierwszego dnia zrobił kilkanaście kilometrów więcej. - Jest moc! W domu zostawiasz komputer, telefon. W mieście wszyscy pędzą w wyścigu szczurów. A tutaj widać różnicę. Ze znajomymi wyszliśmy z Marek, idziemy Radzymińską rozgadani, roześmiani, a wszyscy ludzie wokół tacy smutni, szarzy.
Pierwszy raz był na pielgrzymce autokarem z klasą, przed maturą. Koledzy poszli coś tam pić, a on myślał: "nie po to poszedłem do Matki Jasnogórskiej pod obraz". Prosił, żeby mu pomogła z matematyką, no i się udało! Zdał maturę, studiuje kulturoznawstwo na UW, dostał pracę w dziale reklamacji w korporacji. Ma za co dziękować. Drugi dzień idzie bez leków przeciwbólowych. Nie marudzi. Co ma powiedzieć, jak widzi babcię, osiemdziesiąt dwa lata, która idzie dziarsko i jeszcze się śmieje z niego, co on tak kuleje. - To daje motywację – mówi.
Szyk już sformowany. Kolumna sprawnie maszeruje do miejsca noclegowego. Jutro wejdą na Jasną Górę. Będzie ich razem sto tysięcy. Zaniosą swoją wiarę – tak mocną, że pchnęła ich na wielokilometrową pielgrzymkę. Zaniosą swoje intencje, tak prywatne, tak osobiste, że nie chcieli o nich mówić. Na mszy świętej od arcybiskupa Wacława Depo usłyszą, że "w Polsce bardzo boleśnie powróciły w ostatnim czasie wypowiedzi, że w Polsce rządzi konstytucja, a nie ewangelia, że konstytucja ma iść przed ewangelią".