PublicystykaPolacy świętują niepodległość we własnym gronie. Rząd nie wykorzystał szansy

Polacy świętują niepodległość we własnym gronie. Rząd nie wykorzystał szansy

Warszawa nie będzie światowym centrum obchodów 11 listopada. To nie dziwi. Rząd zmarnował jednak szansę na podniesienie prestiżu kraju. Co więcej, przy okazji pokazaliśmy Francuzom, co o nich myślimy.

Polacy świętują niepodległość we własnym gronie. Rząd nie wykorzystał szansy
Źródło zdjęć: © PAP | Tomasz Gzell
Jarosław Kociszewski

Trudno się spierać, że z punktu widzenia polityki międzynarodowej światowe uroczystości z okazji 100 rocznicy zakończenia pierwszej wojny światowej są wyżej notowane od obchodów niepodległości Polski. W niedzielę do stolicy Francji przyjedzie ponad 60 głów państw i szefów rządów oraz ok. 120 zagranicznych dygnitarzy.

Na zaproszenie prezydenta Emmanuela Macrona odpowiedzieli prezydenci Donald Trump i Władimir Putin czy sekretarz generalny ONZ António Guterres. Polskę reprezentował będzie szef dyplomacji Jacek Czaputowicz. Goście brać będą udział w całej serii imprez od upamiętniających wydarzenia sprzed 100 lat zaczynając od porannego złożenia wieńców pod Łukiem Triumfalnym w Paryżu.

Teoretycznie istniała więc możliwość połączenia wydarzeń w Paryżu i Warszawie. Oczywiście twórcy polskiej państwowości zostawili mało miejsca na manewry ogłaszając naszym dniem niepodległości datę zawieszenia broni świętowaną jako termin zakończenia pierwszej wojny światowej. Bez wdawania się w zawiłości historyczne, teoretycznie moglibyśmy świętować 7 października czy 7 listopada.

Tak się jednak nie stało, niemniej rząd polski miał dość czasu, żeby podjąć na pozór karkołomne skoordynowania imprez, a nawet zorganizowania mostu powietrznego Paryż – Warszawa dla dziesiątków VIPów. W końcu mówimy o niezwykłej rocznicy, na której upamiętnienie i tak przeznaczono przecież ponad 200 mln. złotych.

Raz już coś takiego nam się udało. Za prezydentury Bronisława Komorowskiego w 2014 r. świętowaliśmy 25 rocznicę upadku komunizmu w Polsce 4 czerwca 1989 r., co przypadało zaledwie 2 dni przed 70 rocznicą lądowania aliantów w Normandii 6 czerwca 1944 r.

Pomimo zarzutów o to, że państwo było w ruinie, wtedy udało się zaprosić do Warszawy wiele głów państw z prezydentem USA Barackiem Obamą na czele. Po uroczystościach w Polsce politycy polecieli na uroczystości we Francji.

Dr Janusz Sibora, badacz dziejów dyplomacji i protokołu dyplomatycznego, w rozmowie z WP mówi, że wielu polityków przyleciało wówczas do Polski żeby znaleźć się u boku Obamy. Prezydent USA z Warszawy leciał do Normandii, gdzie odbywały się uroczystości ważniejsze z punktu widzenia polityki międzynarodowej, niemniej Polska potrafiła wykorzystać szczęśliwy zbieg okoliczności i hucznie, w dobrym towarzystwie świętować koniec komunizmu.

- Łączenie międzynarodowych uroczystości w dwóch państwach na tę skalę, czyli z udziałem 60 czy więcej głów państw, moim zdaniem, się nie zdarzyło – mówi Wirtualnej Polsce Sibora. - Nie przypominam sobie, żeby gremialnie przewieziono samolotem tyle głów państw. Z drugiej strony myślę, że sytuacja międzynarodowa Polski jest na tyle nadwątlona, że te głowy państw by po prostu nie przyjechały - dodaje.

Ekspert podkreśla, że zapewne przynajmniej pół roku temu szefowie polskich placówek dyplomatycznych otrzymali polecenie zorientowania się, czy jest możliwość sprowadzenia dygnitarzy z całego świata. Czasem takie pytanie zadaje się oficjalnie, a czasem dyskretnie, podczas jakiegoś przyjęcia. To zależy od sytuacji. MSZ zbiera odpowiedzi i ocenia swoje szanse na zorganizowanie wielkiej imprezy Zdaniem Sibory liczba odpowiedzi negatywnych musiała być tak duża, że polski rząd w ogóle nie podjął oficjalnych starań o sprowadzenie ważnych polityków do Warszawy.

- Fakt, że Polskę w Paryżu reprezentuje jedynie minister Czaputowicz jest pewnym zgrzytem dyplomatycznym – uważa historyk. - Obecność szefa MSZ na uroczystościach we Francji jest zdecydowanie za niska, ale równocześnie może odzwierciedlać stan stosunków polsko – francuskich.

- Dobrze byłoby, gdyby prezydent Duda, albo przynajmniej premier Morawiecki na te kilka godzin w Paryżu się pojawił – mówi Sibora. - Symboliczna obecność premiera byłaby ważna i ja bym mu te 3, 4 godziny wygospodarował. Gdybyśmy chcieli pokazać wpisanie się Polski w światowy, albo przynajmniej europejski wymiar obchodów zakończenia pierwszej wojny światowej, to na pewno podniosłoby to prestiż Polski.

Nic takiego się jednak nie stanie. Polska nie uczci 100-lecia niepodległości sukcesem dyplomatycznym. Najbliższe dni pokażą, jakie przesłanie Warszawa wyśle w świat. Pomimo hucznych zapowiedzi nie będzie źle, jeżeli Polska po prostu uniknie kompromitacji, a patrząc na zamieszanie wokół marszy w Warszawie, istnieje takie niebezpieczeństwo.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)