Ochotnicy walczący w Ukrainie© WP | Maciej Stanik

Polacy na wojnie w Ukrainie. "Przyjechałem zabić samotność"

Jeśli zginę, trudno. Taka jest cena. W Polsce męczyło mnie, że moje życie nie służy ani mnie, ani nikomu innemu. Teraz wiem, że robię to, co powinienem. Coś wartościowego. Wreszcie czuję spokój.

LIST

Gorsza od śmierci jest tylko uporczywa myśl o niej. Dlatego pojechałem na front dopiero, kiedy pogodziłem się z tym, że mogę zginąć albo wrócić okaleczony.

Rodzice będą cierpieć. Ale nic na to nie poradzę. Testamentu dla nich nie spisałem, bo nie mam nic. Tylko dziennik, który prowadzę od pierwszego dnia służby, i list. Proszę w nim, żeby się nie zadręczali. Zapomnieli o mnie. Taką drogę wybrałem i zejdę z niej tylko w jednym przypadku.

Wtedy dostaną ten list.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

POLACY

- Musiałem przejechać 1500 kilometrów, trafić w samo piekło wojny, by zrozumieć, kim jestem i odnaleźć spokój. Czy to ma sens? – pyta Konrad.

Spotykamy się w Słowiańsku, jednym z przyfrontowych miast Donbasu. W umówione miejsce przyjeżdża na motorze. 41-latek, średni wzrost, umięśnione ramiona. Wojskowy mundur z biało-czerwoną czaszką na ramieniu.

Nad ranem wrócił z pozycji. Ruchy jeszcze ma nerwowe, zdania rwane. Adrenalina, która jak narkotyk napędzała w okopie, powoli ustępuje miejsca zmęczeniu.

- Od kiedy Rosjanie ruszyli z ofensywą, jest ciężko – mówi.

Jest jednym z dziesiątek, a może i setek Polaków, walczących w Ukrainie. Dokładne liczby nie są znane. Ochotnicy mogą zaciągnąć się do dowolnej jednostki, więc są rozproszeni na całej linii frontu.

Polacy, z którymi rozmawiała WP, zdecydowali się dołączyć do II Międzynarodowego Legionu, batalionu specjalnego przeznaczenia Wojsk Lądowych Ukrainy. Od roku bronią pozycji w pobliżu Łymanu. Łączy ich jeszcze coś - na wojnę przyjechali szukać sensu życia.

Konrad: - Nosiło mnie przez całe życie, ale teraz jestem innym człowiekiem. Brzmi dziwnie? Opowiem. Zrozumiesz.

Konrad od roku służy pod Łymanem
Konrad od roku służy pod Łymanem© WP | Maciej Stanik

DZIECIŃSTWO

Siadamy na betonowych schodach, przy budynku trafionym rosyjską rakietą. Konrad zapala papierosa, zastanawiając się, od czego zacząć. Może od małej kropki pod okiem - tatuażu więziennego?

A więc Polska, lata 90. Konrad dorasta w 20-tysięcznym Stąporkowie w woj. świętokrzyskim. Kiedyś nazywanym miastem grzejników, bo odlewano tu ponad 90 proc. krajowej produkcji.

Po upadku komuny zakłady zamknięto. Tysiące osób zostało bez pracy i perspektyw. Za to w sklepach pojawiła się wódka. Ojcowie piją, matki wyjeżdżają za pracą do Włoch. Dom Konrada nie jest wyjątkiem.

- Ojciec znikał na tygodnie, my lataliśmy między blokami. Jak bezpańskie psy.

Młodsze siostry jakoś sobie radzą, ale on jest pełen buntu. Lubi rysować, widać, że ma do tego talent. Ale nie potrafi usiedzieć w miejscu, ciągle się wścieka. Dopiero po latach lekarze zdiagnozują hiperestezję, inaczej przeczulicę, nadwrażliwość na bodźce. Ale w szkole nikt nie dostrzega sedna problemu. Bo problemem jest Konrad, jego bójki, wagarowanie, alkohol.

Ochotnicy podczas ćwiczeń
Ochotnicy podczas ćwiczeń © WP | Maciej Stanik

Dwa tygodnie po 18. urodzinach krąży po mieście. Jest nabuzowany, szuka kłopotów. Nie pamięta, ile wypił. Nie pamięta, jak tamten się napatoczył. Pamięta za to, że rano obudził się z potwornym kacem i zdartymi kostkami na dłoniach. W kieszeni leżały czyjeś plastikowe okulary przeciwsłoneczne. Na bazarze takie chodzą po 15 zł.

Zanim zdążył wytrzeźwieć, dzwonek do drzwi. Zatrzymanie. Sąd. Wyrok: 5,5 lata za rozbój.

- Wydawało się, że to przednia zabawa. Byłem głupim gnojem.

WYJAZD

Po wyjściu z więzienia Konrad od razu wyjeżdża. Najpierw Hiszpania, potem Szkocja. Podejmuje pracę i zaraz ją traci. Wplątuje się w toksyczny związek, rodzi się córka. W domu awantury, picie, zdrady.

W końcu ląduje w Polsce jeszcze bardziej zagubiony, niż przed wyjazdem 12 lat temu. Czuje żal za spartaczone dzieciństwo i stracone szanse. Że nikt nie wziął go za łeb, nie dał porządnie w pysk. Może wtedy wyszedłby na prostą? Poszedłby do szkoły artystycznej, miałby dziś własny salon tatuażu? Ale nie ma. Jest w kropce.

W Stąporkowie trochę się zmieniło - ojcowie już dawno zapili się na śmierć, matki wróciły z Włoch. Poza tym pracy i perspektyw nadal brak. Za to w centrum postawili rzeźbę: największy grzejnik na świecie. Ale Konrad ma wrażenie, że to już nie miasto grzejników, tylko wisielców. Co rusz dowiaduje się, że ktoś z bliskich znajomych popełnił samobójstwo.

- Jakaś opętana moda.

Jest rok 2023, trwają krwawe walki o Bachmut. W telewizji bez przerwy lecą wiadomości z Ukrainy. Kondrat ogląda nagrania z frontu. Jest ciężko, żołnierze są zmęczeni, ale on widzi w nich autentyczność. Na froncie nikt nie udaje. Wtedy pierwszy raz pojawia się myśl: Też tak mógłbym.

Mówi matce: - Chyba pojadę do Ukrainy.

Ona patrzy badawczo. Wie, że dyskutować nie ma sensu, że i tak zrobi po swojemu. Zawsze miał w sobie tę dziką energię. Odpowiada: - Jedź, nadajesz się do tego.

W czerwcu Konrad kończy czterdziestkę. Idzie do lasu, rozpala ognisko. Rozmyśla coraz intensywniej nad wyjazdem. Nagle się decyduje: teraz albo nigdy.

Wraca do domu, wrzuca do torby bieliznę, parę t-shirtów. Ze Stąporkowa w nocy nic nie odjeżdża. Konrad odpala mapę w telefonie. Pójdzie do Skarżyska Kamiennej na piechotę. To nic, że ponad 20 kilometrów.

Droga przez las. Ciemno, księżyc oświeca tylko wierzchołki drzew. Nogi same niosą. Zatrzymuje się tylko raz. Wyjmuje z torby nóż. Sam go zrobił z "ruskiego sierpa". Odgarnia ziemię, zakopuje nóż. Razem z nim dawne życie.

Jeszcze tego samego dnia dociera do Przemyśla. Granicę przekracza pieszo. Po stronie ukraińskiej stoi budka – punkt werbunkowy. Minie niecały miesiąc, a Konrad wyląduje na froncie.

- Niektórzy olewają treningi, ale Polacy zawsze przychodzą. Chcą się uczyć. Wyróżniają się na plus - mówi jeden z polskich ochotników.
- Niektórzy olewają treningi, ale Polacy zawsze przychodzą. Chcą się uczyć. Wyróżniają się na plus - mówi jeden z polskich ochotników.© WP | Maciej Stanik

FRONT

Trening trwa około trzech tygodni. Ćwiczą podstawy: strzelanie, szturm, budowę okopów.

Grupa 37 ochotników kurczy się każdego dnia. Jedni przyjeżdżają tylko po to, by zrobić sobie zdjęcie w mundurze. Zaraz znikają razem z wydanym sprzętem, hełmami, kamizelkami. Inni nie wytrzymują fizycznie i psychicznie.

Konrad zapiera się, ćwiczy, czyta. Jest dumny, że po raz pierwszy w życiu wszystko wychodzi mu lepiej niż innym. Rozmyśla nad sensem wojny i własnym bagażem. Świętokrzyskie to partyzantka. Tam każdy dziadek miał po kilka medali. Teraz Rosja okraja Ukrainę po kawałku. Kwestia czasu i dotrze do Polski. Czuje, że to daje mu motywację.

Jest jednym z 17 żołnierzy, którzy kończą trening i dostają przydział. On trafia do Łymanu. Miasto w Donbasie, kiedyś wielkości Stąporkowa. Teraz wielka ruina. Zbombardowane, spalone, posieczone odłamkami. Zamiast bloków kupy gruzu, w podziemiach wegetują cywile. Apokalipsa.

Nazajutrz po zakwaterowaniu przychodzi dowódca. Jest zadanie: wykopać i umocnić ziemiankę. Proste, ale jest jedno "ale". Pozycja w otwartym polu, tuż pod nosem Rosjan.

- Kto na ochotnika? – pyta.

- Ja! - wyrywa się Konrad.

Trafia w samo piekło. Liczy: pociski moździerzowe spadają średnio co trzy minuty. Bum! Słup piachu, powietrze tną odłamki. Czuje dziwną mieszankę: strach, adrenalinę i błogość. Jakby już tu kiedyś był. Czuł na sobie te wybuchy. Z jeszcze większym zdumieniem stwierdza: jest mu dobrze w tym piekle.

"Ochotnicy z Ameryki Łacińskiej trzymają się razem. Amerykanie mają własny mikroklimat i hierarchię. Włosi, Francuzi, Niemcy zachowują się skromniej, ale trzymają dystans"
"Ochotnicy z Ameryki Łacińskiej trzymają się razem. Amerykanie mają własny mikroklimat i hierarchię. Włosi, Francuzi, Niemcy zachowują się skromniej, ale trzymają dystans" © WP | Maciej Stanik

POLIGON

Żołnierze są zakwaterowani w opuszczonych chatach na wsi pod Łymanem. Konrad dostaje przydział w małym domku z czerwonej cegły. Razem z nim trzech Polaków, dwóch Brazylijczyków i Włochów.

Ochotnicy z Ameryki Łacińskiej trzymają się razem. Przyjeżdżają zarobić (dostają około 12-13 tys. zł). Są skupieni na pracy - wyjść, wykonać, wrócić. Krótka piłka. Amerykanie mają własny mikroklimat i hierarchię. I duże ego. Z reguły są doświadczonymi komandosami. Uważają, że wszystko wiedzą najlepiej. Włosi, Francuzi, Niemcy zachowują się skromniej, ale trzymają dystans.

Tygiel międzynarodowy, ale po rotacji w okopach nawyki te same. Rano siłownia, basen. Jeśli znajdą się chętni, to również mały ring. Odreagować stres, zrzucić adrenalinę.

Po południu ćwiczenia. Poligon wygląda jak rynna. Wąski, schowany między pagórkami. Żar leje się z nieba, powietrze stoi. Zdyszani żołnierze właśnie ćwiczą rzut granatem.

- Niektórzy olewają treningi, ale Polacy zawsze przychodzą. Chcą się uczyć. Wyróżniają się na plus - mówi jeden z polskich ochotników.

Stoi w pełnym umundurowaniu, spod hełmu spływają stróżki potu.

- Szczerze? Przyjechałem tu, by poradzić sobie z samotnością. Spędziłem lata w korporacji. W toksycznym, chorym środowisku. Czułem, że moje życie nie służy ani mi, ani nikomu innemu. Teraz wiem, że robię to, co powinienem. Jeśli zginę, trudno. Taka jest cena.

"Tu za każdym ciągnie się ciężka historia"
"Tu za każdym ciągnie się ciężka historia" © WP | Maciej Stanik

TRÓJZĄB

- Tu za każdym ciągnie się ciężka historia. Niektórzy służyli w Afganistanie, Iraku. Mają nieprzepracowane PTSD. Męczą ich koszmary, flashbacki. Głuszą je narkotykami i alkoholem. Mówią, że jeśli kogoś zabiją, lepiej się poczują. A jest tylko gorzej – mówi Igor.

Ma 22 lata i ukraiński trójząb wytatuowany na szyi.

- Jestem operatorem karabinu maszynowego. Wystaje z okopu i strzelam na oślep. Może kogoś zabiłem, może nie. Niektórzy mówią, że Rosjanie to nie ludzie, że ich nie szkoda. Ja wolę o tym nie myśleć.

Igor wyjechał do Ukrainy, nie mówiąc słowa rodzicom
Igor wyjechał do Ukrainy, nie mówiąc słowa rodzicom© WP | Maciej Stanik

RODZICE

Historia Igora wyłamuje się ze schematu. W Polsce czekają na niego kochający rodzice.

Dom na obrzeżach Zabrza. Nie za duży, nie za mały. Pokój Igora na piętrze, z widokiem na ogród, królestwo babci. Tata kręci się wokół domu, ciągłe coś naprawia. Mamy w kuchni nie zobaczysz. Gotować nie lubi, ale kocha sport. Są z ojcem wuefistami. Oboje po sześćdziesiątce. Igor jest późnym dzieckiem, ich oczkiem w głowie. Trzymają się blisko. Wolne chwile spędzają na wspólnych wypadach: rower, basen, skałki.

Ale Igor czuje, że kariera sportowca nie jest mu pisana. Interesuje się historią, zbiera stare mundury, jeździ na obozy militarne. Dostaje się na bezpieczeństwo wewnętrzne, ale ciągłe myśli o służbie. Robi nawet Legię Akademicką, ochotnicze szkolenie wojskowe dla studentów. Chce zostać na służbie, ale wakaty są tylko na wschodzie i północy. Inni mówią, że tamte jednostki są niedofinansowane, strata czasu.

Wtedy Rosja napada na Ukrainę. Igor był tam tylko raz, w 2019 roku. W prezencie na 18. urodziny starsza siostra zabrała go do Kijowa. Wrócił zachwycony - potężny Dniepr dzielący miasto na dwie części, pagórki, świątynie, muzea. Magiczny klimat. Trochę chaotyczny, ale z fermentem. Każdy znajdzie tam sobie miejsce.

Igorowi jest szkoda Ukrainy. Polubił tamtych ludzi. A Rosja? Bawi się w Boga od setek lat. Mógłby pojechać na front, ale nie lubi podejmować pochopnych decyzji. Czyta wszystko, co piszą inni ochotnicy. Komentarze nie są pochlebne. Wszędzie chaos, brak broni, straty wynikające z błędów dowódców. Potem afera z Polakiem, który należał do mafii pruszkowskiej, a został jednym z dowódców w Legionie Międzynarodowym.

Igor waży za i przeciw. Ma dużo czasu na przemyślenie. Pracuje jako ochroniarz w browarze. Siedzi w malutkiej budce, wciska przycisk, szlaban się podnosi, ciężarówka wjeżdża. I tak w kółko. Nie ma przyjaciół, nie zawsze potrafi odnaleźć się wśród rówieśników. Dobija go monotonia, brak sensu w życiu.

Chciałby zrobić coś ważnego. Dobrego. Poczuć się ważnym.

"Szczerze? Przyjechałem tu, by poradzić sobie z samotnością"
"Szczerze? Przyjechałem tu, by poradzić sobie z samotnością"© WP | Maciej Stanik

ŚMIERĆ

Na front Igor wyjeżdża bez słowa. Matka dowie się przez przepadek. Przeczyta otwartego maila do jednostki. Igor czuje, że jest rozżalona, ale nie robi wyrzutów. Zapyta, co mu wysłać na front? Kabanosy? I nic więcej? Jak to? "Dorzucę multiwitaminy, musisz być zdrowy".

Igor często dzwoni do domu. Ale nie mówi wszystkiego. Choćby o tym, że już zdecydował, że ostatnią kulę zachowa dla siebie. Jak każdy Polak woli skończyć tak, niż dostać się do rosyjskiej niewoli.

Tłumaczy: - To wybór między szybką a długą i bolesną śmiercią.

Nie mówi również, że Rosjanie zaczęli ofensywę, że jest naprawdę ciężko, a on przeżył najstraszniejsze cztery godziny w życiu.

Wczesnym rankiem Rosjanie przypuścili wściekły atak. Zostali tylko ranni i zabici. Dowództwo w pośpiechu ściąga Igora i paru innych chłopaków. Mają utrzymać pozycję, zanim nadejdzie wsparcie.

Bieg, eksplozje, odłamki. Piekło. Rosyjskie drony korygują ostrzał. Pociski moździerzowe spadają coraz celniej. Jeden już przebił dach ziemianki. Znaczy zaraz spadnie kolejny. Wybiegają z ukrycia, chwytają kłody, rzucają na dach. Znowu do ukrycia. Wszystko trwa sekundy. Od śmierci dzieli włos, odrobina szczęścia.

Każde szurnięcie wzbija kurz w powietrze, a razem z nim gaz, który Rosjanie zrzucili wcześniej. Filtry w maskach wysiadają po pół godzinie. Jedyna ochrona - mokra szmatka. Oczy pieką, łzawią. Oddychać trudno. Dusisz się, kaszlesz, ale biegniesz.

Igor stara się skupić na pracy, ale myśl o śmierci jest klarowna jak nigdy. Niby jeszcze przed wyjazdem na front pogodził się z tym, że może zginąć, wrócić okaleczony. Ale teraz żal ściska gardło. Szkoda rodziców, będą cierpieć. Dostaną list i dziennik, który prowadzi od pierwszego dnia służby.

Szary zeszyt w formacie A4, na okładce napis: "Twój dom jest tam, gdzie ty". Igor opisał w nim wszystko. Swoją samotność. Ludzi, których poznał. Dobre i złe rzeczach, których doświadczył.

- Od tej lektury nie będzie mniej boleć. Ale może mnie zrozumieją?

Nie wiadomo, ilu Polaków może walczyć w Ukrainie. Ochotnicy mogą zaciągnąć się do dowolnej jednostki, więc są rozproszeni na całej linii frontu
Nie wiadomo, ilu Polaków może walczyć w Ukrainie. Ochotnicy mogą zaciągnąć się do dowolnej jednostki, więc są rozproszeni na całej linii frontu © WP | Maciej Stanik

PRZYSZŁOŚĆ

Na froncie prywatność nie istnieje. W jednym małym pokoju śpi sześć osób. Są blisko, ale lepiej się nie przywiązywać. Jedni się pojawiają, inni znikają. Są ranni, zabici.

Konrad: - Był taki chłopak. Jednego dnia rano przyszedł na poligon z dziewczyną, a następnego już nie żył. Krzysiek, mieszkał z nami w domu, też nie żyje. Artur oberwał, miał w ciele kilkadziesiąt odłamków. Cud, że żyje. Marcin podobnie.

Wielu wraca do domu. Zagraniczni ochotnicy mogą w dowolnej chwili zerwać kontrakt z ukraińskim wojskiem, ale Konrad i Igor mówią, że nigdy o tym nie myśleli.

Igor: - Jechałem tu, żeby pomóc. Teraz już nie umiem żyć bez tej adrenaliny.

Konrad: - W zimnym okopie jest mi lepiej niż w czystej pościeli. Czuję siebie, proch, piach, zwłoki. To lepsze niż upijać się w pubie.

Konrad woli żyć chwilą, nie planuje dalekiej przyszłości. Wie, że chciałby zostać w wojsku. Kto wie, może kiedyś będzie dowódcą? Na razie został nagrodzony dwoma medalami - sześcioramienną gwiazdą "Chwała i Honor" oraz "Za obronę Ukrainy" z dyplomem podpisanym przez Wołodymyra Zełenskiego.

Konrad nie planuje wracać do Polski
Konrad nie planuje wracać do Polski © WP | Maciej Stanik

- Kiedy wręczali ten drugi medal, nie wiedziałem o niczym. Pojechałem na spotkanie do sztabu. Nagle słyszę: "Kondrat Wrona nagrodzony za bohaterską walkę dla Ukrainy". Aż mnie zatkało. Zacząłem się trząść. Po raz pierwszy w życiu jestem z siebie zadowolony. Wyleczyłem się z całego dziadostwa. Dałem radę i zostałem doceniony. Już wiem, że z tej drogi nie zejdę.

Igor marzy, że po wojnie zamieszka w Kijowie: - Założę rodzinę, zwiedzę Ukrainę. Już się zdeklarowałem (dotyka tatuażu na szyi). Będę tu na zawsze.

Na razie skupi się na karierze wojskowej. Dowództwo się zgodziło, żeby przekwalifikował się z operatora karabinu maszynowego na snajpera.

- Teraz codziennie o dziewiątej idę na strzelnicę. Muszę pracować nad postawą i skupieniem. Życie snajpera to czekanie, aby wykonać jeden precyzyjny strzał.

Do Igora cztery razy przyjeżdżali rodzice. Spotykali się na zachodzie Ukrainy
Do Igora cztery razy przyjeżdżali rodzice. Spotykali się na zachodzie Ukrainy © WP | Maciej Stanik

***

Słowiańsk, betonowe schodki. Konrad dopala papierosa, zerka na zegarek. Dostał parę dni wolnego. Pojedzie do Kijowa spotkać się z dziewczyną. Poznał ją w aplikacji randkowej.

Jeszcze tylko kupi kwiaty i pędzi na pociąg. Nagle potężny huk w pobliżu. Później się dowiemy, że to rosyjska rakieta S300 uderzyła w pustostan. Bez sensu, bez znaczenia.

Kondrat zrywa się na równe nogi: - Widzisz? To ruletka. Nigdy nie wiesz, gdzie cię dosięgnie.

Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie