Podawali leki psychotropowe i odsyłali do domu. "Zrobili ze mnie psychola"

Odebrało mu mowę, sparaliżowało połowę ciała. Pan Rafał mówi, że pracownicy pogotowia bez badania podali mu lek psychotropowy. Paraliż wrócił, musiał jechać na SOR, a tam miał być wyzywany od czubków. Szpital twierdzi, że personel działał z należytą starannością.

Podawali leki psychotropowe i odsyłali do domu. "Zrobili ze mnie psychola"
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

20.01.2019 | aktual.: 20.01.2019 10:27

21-letni Rafał Depta z Gądkowa Wielkiego (woj. lubuskie) nigdy wcześniej nie miał takiego ataku. To zdarzyło się po raz pierwszy. W noc sylwestrową tuż przed północą wrócił po pracy do domu. Wziął pół tabletki Sedamu - leku zmniejszającego napięcie.

- Przed pierwszą położyłem się do łóżka. Po jakimś czasie przyszła do mnie żona i zaczęła do mnie mówić, a mi mowę odjęło. Napisałem jej na telefonie, że przejdzie mi. Ale ona poleciała po teściów. Zaczęło mnie wykręcać. Miałem sparaliżowaną prawą część ciała - opowiada Wirtualnej Polsce Rafał.

Bliscy wezwali do niego pogotowie. Do mieszkania przyjechali jeszcze dziadkowie i wujostwo. Wszyscy obserwowali całą sytuację. - Pogotowie z Sulęcina przyjechało po 45 minutach. A mają 15 kilometrów. Lekarz wszedł i usiadł w kuchni, nawet mnie nie zbadał. Sanitariusz zaczął mnie dusić, chyba żeby odpuściło. Tlenu nie mieli, więc foliową reklamówkę założyli mi na głowę. Zaczęli mnie kłuć po rękach, podawali relanium. Jak worek ziemniaków rzucili mnie na łózko - opowiada 21-latek.

- Powiedzieli: będziecie mieli spokój do rana. Będzie spał - dodaje teściowa Rafała.

Kolejny zastrzyk

Jednak, jak mówią, wcale nie było tak, jak zapowiedział zespół pogotowia. Po 15 minutach wszystko wróciło. - Chcieliśmy ponownie wezwać pogotowie, ale na 112 powiedzieli, że nie mają wolnej karetki - mówi kobieta. Rodzina postanowiła samodzielnie zawieźć mężczyznę na Szpitalny Oddział Ratunkowy.

- Tego dnia pielęgniarki były bardzo miłe, ale nie wiedziały, co robić. Przyszedł lekarz, nie podszedł do mnie, nie zbadał mnie. Pielęgniarki zmierzyły puls. Miałem 154, a wpisali w kartę informacyjną, że 90. Nic nie wpisali, że relanium mi dawali w domu. Ten lekarz kazał dać kolejny zastrzyk z lekiem na psychozę, fenactil. Spałem całą noc i pół dnia. Byłem cały czas naćpany - opowiada Rafał.

I pokazuje nam kartę informacyjną ze szpitala. W rozpoznaniu wpisano: "Przywieziony w ataku paniki przez rodzinę. Choremu tak się zdarza, zażywa pramolan. Dzisiaj nie pomogło”. - To nieprawda. Tego dnia wziąłem pół tabletki Sedamu, leku na uspokojenie i poinformowałem lekarza o tym. A wpisali zupełnie co innego. - dodaje 21-latek.

"On do gęby weźmie"

Następnego dnia mężczyzna udał się do lekarza rodzinnego - dostał skierowanie do neurologa, kardiologa i psychiatry. Nie zdążył do nich pójść, bo znów dostał ataku. Ponownie został przewieziony na SOR w Sulęcinie. - Wtedy była już masakra. Jak te pielęgniarki mówiły do mnie, ty czubku, ty debilu, za szmaty mnie, no wstawaj, nie będziemy się z tobą gówniarzu szarpać. A ja byłem sparaliżowany. Walnęły mnie na łóżko. Zszedł lekarz. Mówi, podajcie mu dożylnie coś. A pielęgniarka do niego: on do gęby weźmie. Wepchnęły mi te leki. Pytali ile masz lat, ja nie mogłem mówić. Pielęgniarka na to: gówno mnie obchodzi ile masz lat - relacjonuje Rafał.

- Zięć uciekł stamtąd i nie chciał wrócić - dodaje teściowa Rafała Depty. - Ja weszłam do lekarza pytając, czy dalej będzie go leczył, czy go w takim stanie sparaliżowanego wypisze do domu. On powiedział, że musi go psychiatra obejrzeć, bo on nic więcej nie poradzi - mówi kobieta.

Gdy mężczyzna siedział na korytarzu, zaczęło go ponownie paraliżować. - Poszłam po pomoc, żeby ktoś przyszedł. I ta pielęgniarka znowu zaczęła się go czepiać i krzyczeć "no chodź, no chodź". Ja ją spytałam, jak tak może pacjenta traktować, to nie jest zwierzę. Tylko pacjent, który jest poważnie chory. Ale oni z niego psychola zrobili - stwierdza teściowa. Mężczyzna został odesłany do domu.

Następnego dnia pojechał do psychiatry. - Zbadał mnie i powiedział, że nie ma tu nic psychicznego i powinienem się udać do neurologa. Neurolog stwierdził, że mam ucisk w kręgach szyjnych i stąd brały się paraliże i ataki - mówi Rafał Depta.

"Personel podjął czynności z należytą starannością"

Poprosiliśmy Szpital w Sulęcinie o komentarz do tej sytuacji. Dyrektor Agnieszka Zaręba poinformowała nas: "w większości żądane informacje są związane z udzielonymi świadczeniami konkretnemu pacjentowi i wynikają z dokumentacji medycznej” do której nie otrzymaliśmy wglądu.

Dodano, że zadane przez nas pytania są "krzywdzące dla personelu, który podjął czynności medyczne z należytą starannością".

Przesłano nam również oświadczenie Koordynatora Zespołu Ratownictwa Medycznego. "Czas dotarcia Zespołu Ratownictwa Medycznego do miejsca wezwania to 22 min. I jest to zapisane w Systemie Wspierania Działań Państwowego Ratownictwa Medycznego. Jest to czas odpowiedni (zgodnie z przepisami) co do mediany czasu dotarcia w obszarze powyżej 15 km od miejsca stacjonowania. Wyposażenie Ambulansu jest zgodne z Rozporządzeniem Ministra Zdrowia i Polską Normą PN-EN 1789:2008., na dowód czego została też przeprowadzona kontrola wyposażenia (wydruków z użytkowanego sprzętu) i stanu leków, której wyniki są prawidłowe. Oskarżenia, co do czasu dotarcia, braków sprzętowych i nieprofesjonalnego postępowania ZRM, są nieprawdziwe i ich podawanie do publicznej wiadomości przynosi szkodę całemu Państwowemu Ratownictwu Medycznemu”.

Kolejna taka sytuacja

To jednak nie pierwsza taka sytuacja opowiedziana ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Sulęcinie. Jak informuje portal naszemiasto.pl, w czasie świąt Bożego Narodzenia miała tam trafić 12-letnia Wiktoria. Nastolatka odczuwała silne bóle brzucha. Jak relacjonuje jej mama, w szpitalu podawano jej kroplówki przeciwbólowe, które pomagały tylko na kilka minut.

W artykule dodano, że lekarz wskazywał, iż to zatrucie, które po jakimś czasie minie. Szpital miał nie zlecić badania USG. Kiedy nastolatka nie mogła już samodzielnie wstać z łóżka, na sygnale przewieziono ją do szpitala w Gorzowie Wielkopolskim. Tam okazało się, że wyrostek zalał jej wszystkie wnętrzności. Dyrektor Szpitala w Sulęcinie tłumaczyła wówczas portalowi, że "pacjentka leczona była zgodnie z obowiązującymi standardami”.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:dziejesie.wp.pl
szpitalsulęcinsor
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (334)