Ostatnie dwa samoloty z Afganistanu do Polski. Przydacz: "Nie możemy dłużej ryzykować"
- Nie możemy już dłużej ryzykować życia naszych dyplomatów. (...) Dwa samoloty, które przylecą do Polski, będą ostatnimi z osobami ewakuowanymi z Afganistanu - powiedział podczas konferencji prasowej podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Marcin Przydacz.
25.08.2021 11:00
Trwa ewakuacja z zajętego przez talibów Afganistanu. Wiceszef MSZ poinformował podczas konferencji prasowej, że nie będzie więcej lotów z tego kraju do Polski. Jak przekonywał, decyzja ta jest spowodowana troską o zdrowie i życie polskich dyplomatów.
- Wszyscy obywatele polscy zostali ewakuowani, wszyscy byli pracownicy polskiej ambasady, którzy chcieli wyjechać są ewakuowani, bezpieczni w Polsce, jak również współpracownicy polskiego kontyngentu wojskowego, którym udało się przedostać na lotnisko - powiedział wiceszef MSZ.
Przydacz tłumaczył, że MSZ od początku ewakuacji podkreślało, że przedostanie się "przez terytorium talibańskie na terytorium lotniska kontrolowanego przez siły sojusznicze" jest niezbędnym warunkiem do ewakuacji.
Dwa ostatnie loty
Wiceszef polskiej dyplomacji dodał, że dwa samoloty, które przylecą z Afganistanu do Polski, będą ostatnimi, które pomogą w ewakuacji "naszych współpracowników".
Zobacz też: Róża Thun zszokowana wpisem Donalda Tuska. Komentarz Borysa Budki
- Po koordynacji z naszymi sojusznikami (...) z zastępcą sekretarza stanu USA Antony'ego Blinkena - Wendy Sherman, po konsultacji z Brytyjczykami, którzy są na miejscu, (...) mając świadomość, że ten czas jest bardzo krótki, a jednocześnie po głębokiej analizie wszelkiego rodzaju raportów dotyczących bezpieczeństwa nie możemy już dłużej ryzykować życia naszych dyplomatów, naszych wojskowych - powiedział.
Będzie podsumowanie misji
Przydacz zapewnił, że wkrótce MSZ przedstawi podsumowanie akcji ewakuacyjnej z Afganistanu.
- Będziemy mówić w szczegółach, co tam się w ostatnich dniach działo. Oprócz Litwinów, udało nam się też ewakuować tłumaczy na prośbę strony estońskiej, pomogliśmy też rodzinie niemieckiej i holenderskiej, okazując solidarność naszym partnerom z Zachodu - wymieniał wiceszef MSZ.
Przydacz przyznał też, że o pomoc do Polski zwrócił się Międzynarodowy Komitet Olimpijski.
- Udało nam się, po wielu próbach, dziś w nocy wyciągnąć z tego niebezpiecznego tłumu rodzinę na prośbę Komitetu Olimpijskiego. Oni również przybędą dzisiejszej nocy do Polski - powiedział.
Jaki los czeka ewakuowanych?
Przydacz zaznaczył, że wszyscy ewakuowani będą musieli odbyć kwarantannę po przylocie do Polski. Po tym czasie, osoby te zdecydują, co zrobią dalej.
- Część z nich deklaruje, że chciałaby dołączyć do rodzin mieszkających na zachodzie Europy, pozostali będą musieli zdecydować, co będą robić w Polsce. Pomoc (w tym zakresie - red.) będzie im zaoferowana - powiedział.
Wiceszef MSZ podkreślał, że są to "wolne osoby, które same będą decydować o swojej przyszłości".
- Nie zostawimy tych ludzi samych sobie, oni są zupełnie nieprzygotowani, wyrwani z innej rzeczywistości. Jeszcze 2 tygodnie temu część z nich myślała, że będzie żyła w swoim kraju - stwierdził.
Przydacz dodał, że ma nadzieję, że w pomoc ewakuowanym zaangażują się również organizacje pozarządowe, które "często aktywnie działają na tym polu".
Sytuacja na granicy. Białoruś próbuje "destabilizować sytuację"?
Wiceszef polskiej dyplomacji odniósł się także do sytuacji na granicy polsko-białoruskiej.
Jak przekonywał, polski rząd będzie starał się naciskać na stronę białoruską, by "zaopiekowała się tymi biednymi ludźmi".
- Ściągnęli (Białoruś - red.) ich tutaj z drugiej części świata i niejako zmusili ich do tego, by odgrywali tę smutną rolę, próbując destabilizować sytuację - stwierdził.
Wiceszef MSZ powiedział też, że "nie jest żadną tajemnicą (...), jak w ostatnich tygodniach zwiększyła się intensywność lotów między państwami Bliskiego Wschodu a Mińskiem.
- Odpowiednie instytucje białoruskie działają na terenie tych państw Bliskiego Wschodu, niejako zachęcając do przyjazdu na Białoruś, ale nie ponosząc potem za to żadnej odpowiedzialności, ale niejako wysyłając ich później na granice unijne - tłumaczył.