Oskarżony przez prokuraturę biskup powinien się zawiesić w pełnieniu obowiązków [OPINIA]
Biskup Andrzej J. - tak przez kilka godzin o oskarżonym przez prokuraturę ordynariuszu tarnowskim pisały media. I choć później - na jego wniosek - podano jego pełne dane, to trzeba jasno powiedzieć, że sprawa biskupa jest precedensowa. Wyznacza standardy nie tylko dla państwa, ale i Kościoła - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski.
20.04.2024 10:07
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Biskup oskarżony jest o niezgłoszenie organom ścigania przestępstw seksualnych, których dopuścili się podlegający mu księża, a za przestępstwo to grozi mu kara do trzech lat więzienia. O co chodzi?
Otóż według Kodeksu karnego - od 2017 roku - istnieje obowiązek informowania o przestępstwach seksualnych wobec małoletnich, jeśli ma się o nim wiedzę. Obowiązek ten ciąży także na biskupie, który dowiaduje się o tym, że podlegający mu ksiądz popełnił takie przestępstwo. Jednak, dość długo, nie było jasne (bo spierali się o to także prawnicy), czy obowiązek ten dotyczy tylko spraw, o których dowiedzieliśmy się po wprowadzeniu zmian do Kodeksu karnego, czy też tych, o których wiedza była dostępna wcześniej. Ostatecznie Sąd Najwyższy uznał, że jeśli ktoś wie, że popełniono przestępstwo, to nawet jeśli dowiedział się o tym wcześniej, ma obowiązek zgłosić sprawę do organów ściągania, a jeśli tego nie zrobi, to grozić ma mu za to kara więzienia.
Orzeczenie to wydaje się dość oczywiste, bo nie widać powodu, by uznać, że jeśli ktoś wiedział i wie o sprawie, to tylko dlatego, że wiedział o niej wcześniej, później nie musiałby jej zgłaszać (szczególnie że i wcześniej - przed 2017 rokiem - taki obowiązek był, tyle że nieobarczony sankcją prawną). I właśnie o takie niezgłoszenie spraw, o których wiedział, ale nie powiedział (w stosownym terminie) oskarżony jest biskup Jeż.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Biskup czuje się niewinny
On sam, co nie zaskakuje - bo to jest, niestety, smutny standard w polskim Kościele - odrzuca wszystkie zarzuty i - jak zapewnia jego rzecznik - "czuje się niewinny".
"Biskup dochował należytej staranności co do obowiązku zgłoszenia odpowiednim organom państwowym wszystkich przypadków przestępstw przeciw małoletnim, co do których miał wiedzę" - przekazał w oświadczeniu ks. Ryszard Nowak, rzecznik prasowy diecezji tarnowskiej. "Dwa przypadki, na które wskazała prokuratura, zostały zgłoszone z polecenia biskupa Jeża. Prokuratura otrzymała też szerokie wyjaśnienie, dlaczego zgłoszenia zostały dokonane w takim, a nie innym trybie czasowym. Wyjaśnienia te zostały poparte odpowiednim materiałem dowodowym. Dlatego też postawienie aktu oskarżenia ze strony prokuratury jest dla nas niezrozumiałe i stanowi wielkie zaskoczenie" - stwierdził rzecznik prasowy diecezji tarnowskiej.
Nie kwestionuję poczucia niewinności biskupa, ale przypominam, że większość oskarżonych czuje się niewinna. Jednocześnie mam świadomość, że istnieje wiele elementów, które czynią tę sprawę niejasną prawnie. W tym konkretnym przypadku może bowiem istnieć kwestia przedawnienia, a usprawiedliwienia, jakie przedstawiła kuria i sam biskup, mogą być wiarygodne, co może oznaczać, że biskup ostatecznie nie zostanie skazany.
Ale - niezależnie od tego, czy biskup jest winny czy nie, i jak zakończy się proces - trzeba jasno powiedzieć, że coś się jednak zmieniło, a jednocześnie, że nie wydaje się, by biskup Jeż i jego diecezja rzeczywiście wyznaczali pozytywne standardy.
Państwo po stronie skrzywdzonych
Zacznijmy od tego, co się niewątpliwie zmieniło. Otóż jest to pierwsza sprawa, w której zarzuty postawiono biskupowi. To jasny - symbolicznie ważny - sygnał, że parasol ochronny nad Kościołem został zdjęty.
Biskupi muszą się zatem liczyć z tym, że jeśli złamią prawo, choćby nie informując o przestępstwach seksualnych, składając fałszywe zeznania, czy dokonując nadużyć finansowych, to mogą być za to nie tylko oskarżeni, ale i skazani (a jeżeli będzie trzeba to tymczasowo aresztowani).
Postawienie zarzutów ordynariuszowi tarnowskiemu to pierwszy ważny krok. Nie sądzę, by w tej sprawie pojawiło się tymczasowe aresztowanie, bo nie ma do niego przesłanek, ale nie sposób wykluczyć skazania. Warto jednak przypomnieć, że na swoje rozpoczęcie czeka jeszcze - choć z informacji medialnych wynika, że skierowano ją już do prokuratury - sprawa oskarżenia o składanie fałszywych zeznań emerytowanego metropolity szczecińsko-kamieńskiego. Jeśli się rozpocznie, to będzie to jasny sygnał do skrzywdzonych, że państwo jest po ich, a nie instytucji stronie. I może to wywołać kolejną serię doniesień.
Postawienie zarzutów pierwszemu biskupowi to jednak także ważny moment dla Kościoła. Nie istnieje procedura kanoniczna, która wymuszałaby na biskupie oskarżonym o przestępstwa świeckie ustąpienia ani zawieszenia się. To zresztą dość jasne, bo w Kościele także obowiązuje domniemanie niewinności. Ale trudno nie postawić pytania, czy mając świadomość, jaką władzę ma biskup w diecezji, jaki jest zakres jego możliwości i prerogatyw, a także zakres zależności od niego urzędników kościelnych, w sytuacji poważnego oskarżenia (a to jest poważne) nie powinno się wprowadzić standardu (nie kanonicznego, ale związanego z poczuciem uczciwości), że biskup w takiej sytuacji prosi Stolicę Apostolską o zawieszenie w pełnieniu urzędu. Taka możliwość istnieje i wielokrotnie z niej korzystano, zarówno we Francji, jak i w Niemczech, w stosunku do tamtejszych biskupów. Trudno nie zadać pytania, dlaczego niemieccy i francuscy biskupi potrafią się w takiej sytuacji zawiesić, a polski potrafi jedynie wydać komunikat - ustami rzecznika, a nie swoimi - że "czuje się niewinny"?
Zobacz także
Uniemożliwić ukrywanie
Taki gest prośby o zawieszenie, urlopowanie na czas rozwiązania sprawy, byłby ważny z dwóch przynajmniej powodów. Po pierwsze - byłby sygnałem szacunku dla prawa karnego i skrzywdzonych przez duchownych (a także zaniedbania ich przełożonych). Po drugie - byłby jasnym sygnałem, że oskarżony biskup rezygnuje z możliwości jakiegokolwiek wpływania na swoich urzędników i kurię, która będzie musiała przecież być szczegółowo sprawdzona i przesłuchana, by ustalić zakres odpowiedzialności lub jej braku biskupa za zaniedbania.
Nie, nie twierdzę, że biskup Jeż chciałby w jakikolwiek sposób mataczyć, ale jeśli chcemy zbadać odpowiedzialność szefa w jakiejś firmie, to pomysł, że ma on wciąż sprawować władzę absolutną (lub niemal absolutną), a taką ma biskup w swojej diecezji nad podległymi mu duchownymi) wydaje się dość kuriozalny. I nawet jeśli prawo państwowe nie przewiduje (bo przewidywać nie może) procedury odwołania biskupa, a prawo kanoniczne dopuszcza nawet sytuację, gdy biskup sprawuje swoją władzę z więzienia czy aresztu, to jak się zdaje, naturalniejszą byłaby sytuacja, gdyby biskup jednak się zawiesił.
Czy to możliwe? Z żalem muszę powiedzieć, że choć niektórzy zachodni biskupi już to zrobili, to nic nie wskazuje na to, by akurat biskup Jeż był do tego zdolny. Jego model relacji ze skrzywdzonymi, nasyłanie na nich adwokatów, czy odmawianie należnych im odszkodowań, a także ton wypowiedzi jego rzecznika jasno wskazują, że tak się nie stanie. Chyba że ktoś wyraźnie naciśnie na biskupa. Stolica Apostolska ma swoje metody działania i na tym etapie chyba tylko ona może zmusić do zachowania przez diecezję tarnowską choćby podstawowych standardów moralnych.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski*
*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in.: "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła, jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".