Opozycjo, ucz się od Pawła Adamowicza© Agencja Gazeta | Bartosz Bańka

Opozycjo, ucz się od Pawła Adamowicza

Jacek Żakowski
17 stycznia 2019

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

54 lata. W tym wieku człowiek zwykle jest uformowany. Przeważnie od dawna. O Pawle Adamowiczu nie można tego powiedzieć. On wciąż szukał dla siebie jeszcze lepszej formy, by w imię wartości, które nieodmiennie wyznawał, lepiej odpowiadać na potrzeby czasu. Na tym polegał jego smart-konserwatyzm.

Sekundowałem mu. Nie od zawsze, ale od lat coraz mocniej. To nie jest częste w relacji publicysty do polityków wywodzących się z całkiem innej tradycji politycznej. A taki był niezwykły przypadek Pawła Adamowicza - konserwatysty wywodzącego się z środowisk bliskich tradycji endeckiej i neoliberalnej, który pod koniec swego zbyt krótkiego życia stanął na czele gdańskiej Parady Równości i toczył boje o to, by sprowadzić uchodźców. Choć nigdy nie przestał być szczerym konserwatystą.

Od konserwatysty do samorządowca

Wywodził się ze środowisk ponoszących dużą część odpowiedzialności za transformacyjne frustracje, a nawet za doprowadzenie Zachodu na skraj katastrofy, której doświadczamy. Polityki uczył się od Thatcher, Reagana, Dmowskiego. To była fatalna szkoła. Połączenie wiary, że jednostka jest najważniejszym podmiotem historii, rynek jest najważniejszym mechanizm rozwiązywania problemów, a naród jest najważniejszą wspólnotą, tworzyło zbiorowe złudzenie, któremu powszechnie uległo zasłużone dla niepodległości środowisko antypeerelowskiej opozycji. Adamowicz do niego należał. I to w dość radykalny sposób.

W latach 90. jego polityczna biografia była typowa dla tego środowiska. Pierwszy raz radnym Gdańska został z ramienia Komitetu Obywatelskiego łączącego pod szyldem Wałęsy bardzo różne demokratyczne nurty. Gdy Komitet się rozpadł, trafił do Kongresu Liberalno-Demokratycznego (obok Jana Krzysztofa Bieleckiego, Donalda Tuska, Janusza Lewandowskiego)
, potem do Partii Konserwatywnej (z m.in. Aleksandrem Hallem, Jackiem Karnowskim, Kazimierzem M. Ujazdowskim, Arkadiuszem Rybickim, Wiesławem Walendziakiem). Wraz z PK trafił do Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego (z Arturem Balazsem, Bronisławem Komorowskim, Janem Marią Rokitą).

Od samorządowca do prezydenta społecznego

Po raz pierwszy prezydentem Gdańska został Adamowicz w 1998 r. z ramienia AWS, na czele której stał Marian Krzaklewski - radiomaryjny szef „Solidarności”. Trzy lata później zakładał Platformę Obywatelską wraz z rozbijającymi Unię Wolności liberałami zgromadzonymi wokół Leszka Balcerowicza. Drugą kadencję prezydencką (2002 r.) zdobył już w wyborach bezpośrednich jako polityk PO. Zdaniem gdańszczan się sprawdził. Cztery lata później (2006 r.) przedłużył swój prezydencki mandat, zdobywając ponad 60 proc. głosów w pierwszej turze. To chyba wtedy, podczas trzeciej prezydenckiej kadencji, zaczął rosnąć ten Paweł Adamowicz, który tak wiele osób w ostatnich latach zadziwiał.

Sam przyznawał, że początki miał raczej niezbyt dobre i sporo naszkodził, zanim wreszcie zrozumiał, jak kręci się miasto we współczesnym świecie. To w polskiej polityce było dość niezwykłe. Niewielu polityków potrafi się uczyć oraz wyciągać wnioski z doświadczeń i nowej wiedzy, by dzięki temu ewoluować sensownie. A jeszcze mniej jest takich, którzy chcą i umieją o tym mówić. Adamowicz chciał i umiał to robić. Z lubością opowiadał na przykład, jak głupio i beztrosko, w naiwnym rynkowo-liberalnym szale, na początku swego urzędowania zlikwidował miejską pracownię urbanistyczną. Bo mu się zdawało, że "starczy nie przeszkadzać", by siły rynku, czyli wysiłki niezliczonych przedsiębiorczych jednostek, stworzyły miasto, jakiego ludziom potrzeba. Plan - także urbanistyczny - kojarzył mu się z komuną. Rolę władzy rozumiał jako znoszenie barier dla przedsiębiorczości i kultywowanie tradycyjnej wspólnoty.

W trzeciej prezydenckiej kadencji Adamowicz się zmienił. Trochę chyba dzięki pewności siebie, której nabrał po błyskotliwym zwycięstwie. A trochę dzięki nowej wiedzy gromadzonej przez udział w rodzącej się globalnej debacie o miastach. Bo tak się złożyło, że właśnie wtedy tysiące burmistrzów na świecie z ogniem w oczach czytały i dyskutowały bestseller Richarda Floridy o roli klasy kreatywnej w sukcesach metropolii. Nie da się przecenić roli książek Floridy w ewolucji poglądów czołowych polskich prezydentów miast. Ale Adamowicz był chyba najbardziej konsekwentny (a może najbardziej radykalny).

Konserwatywny rewolucjonista

W roku 2009 r. ze zdziwieniem przecierałem oczy obserwując, jak rynkowo-konserwatywny prezydent Adamowicz instaluje w Gdańsku, wspiera, a potem chroni świetlicę kulturowo progresywnej, prosocjalnej, krytycznej wobec rynku, mocno lewicowej Krytyki Politycznej, która dla większości establishmentu była czerwoną płachtą na byka. To nie znaczy, że mając 45 lat z konserwatysty stał się rewolucjonistą. Zrozumiał tylko, że w nowej epoce jego konserwatywne wartości potrzebują nowego wyrazu, nowych narzędzi i nowych ideowych wyzwań.

To było imponujące, nawet jeżeli chwilowo Adamowicz nie obnosił się ze swoją ewolucją. Dla PO, z której kandydował, to by nie było jeszcze do przyjęcia. Florida pokazywał, że dobrze się rozwijają i bogacą się miasta, w których dominuje otwarta kultura, które akceptują najróżniejsze inności (etniczne i seksualne także), w których jest przestrzeń dla różnych form spędzania wolnego czasu, rozrywki, sportu, zabawy; że na pewnym poziomie rozwoju mniej chodzi o beton, a bardziej o ludzi; że trzeba przede wszystkim dbać o to, by bardzo różni ludzie dobrze się obok siebie w mieście odnajdowali, czyli by była w nim przestrzeń dla różnych stylów życia, kultur, mentalności, które się przenikają, inspirują i dynamizują nawzajem.

Dominujące w polskiej polityce PO i PiS, dwie partie liberalno-chadecko-konserwatywne, takie myślenie o polityce miejskiej z trudem akceptowały. Adamowicz to wiedział, więc - jak przystało na konserwatystę - raczej nie szarżował. Nie szedł tak daleko, jak brytyjscy konserwatyści, którzy np. w imię fundamentalnej konserwatywnej wartości, jaką jest rodzina, usankcjonowali prawnie jej dotychczas wyklinaną formę, czyli małżeństwo homoseksualne.

Ale krok po kroku, rok po roku, oddalał się od dominującego w Polsce wolnorynkowego tradycjonalizmu w stronę innowacyjnego, nowoczesnego konserwatyzmu, w żywej, refleksyjnej kulturze widzącego ważny motor rozwoju i klucz do lepszej przyszłości. Europejskie Centrum Solidarności i Muzeum II Wojny Światowej, w których powstanie się zaangażował, zostały tak pomyślane, by były nie tylko motorami lokalnej gospodarki, ale też animatorami debaty aktualizującej znaczenie przeszłości dla przyszłości. Doroczne kongresy Smart Metropolia, które organizował, stały się ważnym miejscem poszukiwania nowego inteligentnego paliwa rozwoju i lepszej jakości życia.

Katolik na Paradzie Równości

Uspołecznione podejście do zarządzania miastem owocowało pod rządami PiS. Prezydent mało którego miasta tak dobrze się odnalazł w fali społecznych protestów i tak się zintegrował z lokalnymi ruchami protestu. Ale Adamowicz poszedł jeszcze dalej. W roku 2017 wziął razem z córką udział w gdańskiej Paradzie Równości. To był szok dla jego konserwatywnych kolegów z innych miast, których większość nie chciała nawet udzielić Paradzie patronatu.

"Czasem człowiek zmienia poglądy. Moje, kiedyś bardzo konserwatywne, także się zmieniają" - mówił – "ale niezależnie, czy jesteśmy konserwatystami, czy liberałami, a może socjalistami, powinniśmy pamiętać o szacunku dla drugiego człowieka i prawie do wyrażania swoich poglądów i przekonań – nawet jeśli się z nimi nie zgadzamy. Moja obecność na tym marszu jest zgodna z moim chrześcijaństwem, moim katolicyzmem. Bo chrześcijaństwo łączy, nie dzieli. Miłość może tylko łączyć". A w ubiegłym roku na posiedzenie konserwatywnej, zdominowanej przez PO i PiS gdańskiej rady miasta zaprosił działaczy LGBT. Krajowi liderzy PO (z którą musiał się rozstać) nigdy tak daleko nie poszli. I nigdy nie odważyli się, jak Adamowicz, oraz kilku innych prezydentów z PO, oficjalnie zaprosić do Polski uchodźców.

Politycznie cała ta ewolucja zdawała się ryzykowna. Ale mimo oskarżeń o niejasne pochodzenie części jego majątku, mimo zmasowanego ataku "TVPiS", mimo pomówień i łatek, jakie mu przyszywano, jesienią 2018 r. Adamowicz w pierwszej turze spokojnie pokonał kandydata PO, a w drugiej turze zdecydowanie wygrał z kandydatem PiS. To był mocny i istotny sygnał, który cała opozycja powinna wziąć pod uwagę.

Opozycjo, ucz się. Obrońcy demokracji, uczcie się, się uczyć

Obrońcy demokracji lubią teraz powtarzać, że - jak powiedział Władysław Bartoszewski: "warto być przyzwoitym". To jest święta racja. Ale jeszcze nie cała. Bo warto też się mądrze zmieniać. Uczyć się, starać się rozumieć własne doświadczenia oraz porażki i sukcesy innych, szukać takiego wyrazu swoich ideałów, który pasuje do rzeczywistości i dobrzej jej służy, a nie tylko takiego, który się kiedyś, gdzieś, jakoś sprawdził.

Zmieniać się jest trudno. A zwłaszcza zmieniać się na lepsze. I oczywiście, zawsze jest ryzyko, że jeśli się nawet zmienimy na lepsze, to w oczach niektórych będziemy mniej atrakcyjni - czyli w polityce: przegramy wybory. Oczywiście tak się może zdarzyć. Ale Adamowicz pokazał, że rzetelnie sprawując przywództwo, uczciwie pokazując wyborcom nowe drogi odpowiadające nowym sytuacjom i samemu z przekonaniem idąc nowymi drogami, można zachować poparcie nawet, kiedy traci się dotychczasowe partyjne zaplecze. To jest ważna lekcja. Cała opozycja powinna tę lekcję koniecznie odrobić żegnając prezydenta Pawła Adamowicza, który nam wszystkim taką drogę pokazał.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (0)