Odejścia coraz bardziej masowe [OPINIA]
Odejścia z kapłaństwa stają się coraz poważniejszym problemem Kościoła. Są diecezje, w których - tylko w tym roku - odeszła dwucyfrowa liczba księży. I nic nie wskazuje na to, by ktokolwiek pracował nad tym, by ten proces zatrzymać - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Odchodzą z różnych powodów. Jedni znaleźli partnerki, pojawiły się w ich związkach kobiety i nie chcą dłużej prowadzić podwójnego życia. Inni odchodzą do partnerów, bo także mają dość hipokryzji i podwójnego życia. Jeszcze inni - i wcale nie jest to grupa niewielka - decydują się na odejście, bo wypalili się, bo przeżyli bolesne rozczarowanie w relacjach z instytucjami, bo doświadczyli, że biskup może opowiadać, że jest ojcem dla swoich księży, ale w prawdziwych relacjach bywa (nie wszędzie i nie zawsze, bo wiele zależy od diecezji i człowieka) bezlitosnym szefem korporacji, która - i to jest bardzo niebezpieczne - uważa się za świętą i nieomylną.
Każda historia jest inna
Nie brakuje też takich, którzy - na pewnym etapie swojego życia - uznają, że się pomylili, że pójście do seminarium, sześć - a przypadku zakonników więcej - lat formacji było efektem pragnień ich matki. Są tacy, którzy rozczarowali się do doktryny, odkryli że to, co mają przekazywać jako prawdę, ich samych nie przekonuje. I wreszcie są tacy, którzy po prostu stracili wiarę, a potem uczciwie odchodzą.
Każda historia jest inna, w niektórych rozmaite wymienione elementy przenikają się, ale wszystkie razem tworzą rosnącą liczbę odchodzących z kapłaństwa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ilu ich jest? Oficjalnych danych nie ma, także dlatego, że status kanoniczny odchodzących jest różny. Jedni po prostu się pakują i odchodzą, nie wnosząc o uregulowanie nowego statusu, inni spotykają się z biskupem, czy przełożonym zakonnym i proszą o uregulowania sytuacji, albo przynajmniej się żegnają, jeszcze inni zostają suspendowani, czy wydaleni z zakonu, gdy zawierają związek cywilny. Nie brak też takich, którzy proszą o urlop, a potem przez lata wiszą na stronach diecezji jako urlopowani, choć wiadomo, że prowadzą już inne życie.
To wszystko sprawia, że można udawać, że problem jest mniejszy, niż jest, że można unikać podawania całościowych danych, że można mówić o nieistotnym zjawisku.
Tyle że wcale tak nie jest. Regularnie w rozmowach z duchownymi i zaangażowanymi świeckimi przekazywane są informacje, że z diecezji X odeszło dziesięciu księży, z Y - pięciu, a z zakonu Z - ośmiu. Raz na jakiś czas słychać też o ciosie jeszcze poważniejszym, że z jakiegoś regionu odeszło kilkunastu duchownych.
I tak rok w rok, co oznacza, że liczba odchodzących może iść rocznie w setki. I niestety, poza ogólnymi potępieniami tych, którzy odchodzą, nie widać wśród polskich biskupów poważnego namysłu nad tym, co można z tym zjawiskiem zrobić, ani nawet szczegółowych badań nad tym, jakie są realne przyczyny odejść, ile ich w całości jest, i czy istnieją środki na zapobieganie przynajmniej części z nich. To pozostaje jeden z tematów tabu, o którym niechętnie się rozmawia i który niechętnie się bada.
I trudno się nawet temu dziwić, bo tak się składa, że o ile problemy z nowymi powołaniami można zrzucić na rodziny, społeczeństwo, niechętne Kościołowi media, a wreszcie na demografię, o tyle problem z odejściami kapłanów jest o wiele mocniej związany z osobistą odpowiedzialnością biskupów, a bywa spowodowany instytucjonalnymi problemami.
Rachunek sumienia biskupów
Jeśli więc chce się realnie zająć tym problemem, to trzeba zrobić rachunek sumienia samym biskupom, trzeba zastanowić się, czy warunki pracy (tak, bo kapłaństwo jest nie tylko powołaniem, ale także pracą), jakie proponuje się duchownym, są odpowiednie, czy traktuje się ich zgodnie z zasadami prawa państwowego i kanonicznego, czy wreszcie mobbing (często pięknie obudowany sakralnymi motywami) nie jest realnym problemem w części z parafii i diecezji?
Nie sposób też nie zadać pytania, czy biskupi rzeczywiście traktują księży jak synów, czy jednak jak siłę roboczą? I czy zajmujemy się - jako wspólnota - syndromem wypalenia zawodowego wśród duchownych?
Nie sposób też nie zadać pytania, czy model kariery zawodowej obecny w części (nie wszystkich, bo tam, gdzie duchownych brakuje już teraz, proboszczem zostaje się o wiele wcześniej) Kościoła w Polsce nie sprzyja wypaleniu i odejściu.
W Warszawie czy Krakowie proboszczem zostaje się często po pięćdziesiątce, a wcześniej pracuje się u innego, który ma pełną kontrolę nad tym, jak wygląda nasze zaangażowanie. Proboszcz-mobber może naprawdę uprzykrzyć życie wikariuszy, może zniszczyć im psychikę, a odwołanie proboszcza tylko dlatego, że nie dogaduje się z wikariuszami, nie jest najczęstszym wydarzeniem w polskim Kościele. A do tego czterdziestoparoletni ksiądz często z tęsknotą spogląda na swoich równolatków, którzy już osiągnęli poziom stabilizacji zawodowej, są szefami, podczas gdy on sam wciąż jest podwładnym, którego prawa w porównaniu z proboszczem są minimalne.
Potrzebne radykalne działania
Istotnym pytaniem pozostaje także to, na ile biskupi (tu też nie ma reguły) rzeczywiście próbują rozmawiać z odchodzącymi, zatrzymywać ich? Czy potrafią i chcą przeciwdziałać radykalnym decyzjom i czy w ogóle wiedzą, w których przypadkach się ich spodziewać? Jeśli nie wiedzą i nie próbują zatrzymywać, to jasno trzeba powiedzieć, że nie wypełniają także zadania, do którego zostali wyznaczeni, i są zwyczajnie kiepskimi szefami.
Gdyby chcieć na poważnie zmierzyć się z tematem odejść, potrzeba naprawdę radykalnych działań. A zacząć można od poważnych badań dotyczących tych, którzy odeszli.
Socjologowie i psychologowie mogliby przeprowadzić poszerzone badania (oczywiście z tymi, którzy chcą rozmawiać) na temat tego, dlaczego odeszli, co mogłoby ich zatrzymać, jakie rzeczy najbardziej zagrały w momencie, gdy podejmowali decyzje o odejściu? To już byłby materiał do poważnej analizy.
Ale warto rozmawiać także z księżmi, którzy zostali. Oni także powinni być zapytani, co im przeszkadza, co jest dla nich problemem, jak wyglądają ich relacje z proboszczem? Czy kiedykolwiek zastanawiali się nad odejściem, a jeśli tak, to dlaczego podjęli decyzję o pozostaniu? Listę pytań można ciągnąć dłużej. Odpowiedzi - anonimowe, bo trudno sobie wyobrazić, by przynajmniej w części diecezji duchowni mówili szczerze pod nazwiskiem - także powinny być przeanalizowane i przedyskutowane.
Warto też zatrzymać się - i to zanim dojdzie do takich badań - nad kwestią komunikacji w Kościele. Ta - a na to zwracają uwagę niemal wszyscy byli księża, z którymi rozmawiałem - szwankuje na bardzo wielu poziomach. Biskupi - nie wszędzie, ale w wielu miejscach - nie widzą, co myślą i czują ich księża, nie mają świadomości (albo nie przyjmują do wiadomości) sytuacji na części z parafii, a zamiast towarzyszyć duchownym, często szantażują ich religijnie. To nie może rodzić dobrych relacji i bez wątpienia sprzyja odejściom. I to akurat można zmienić bez wielkich badań. Wystarczy nieco bardziej ludzkie podejście do ludzi, z którymi się pracuje.
Ta jedna zmiana, a potwierdzają to liczni duchowni, którym niedawno zmienił się na nieco bardziej ludzkiego biskup, zmienia prawie wszystko.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".