Odnowić religię, zreformować katechezę [OPINIA]

Upolitycznienie, także po kościelnej stronie, debaty na temat przyszłości religii w szkołach sprawia, że tracimy z oczu kwestie pragmatyczne i utylitarne. A tu podstawowym pytaniem jest, z perspektywy Kościoła, czy przeniesienie lekcji do szkół przyniosło korzystne skutki – pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski.

Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © EAST_NEWS | Karol Porwich
Tomasz P. Terlikowski

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Gdy toczy się "wojna kulturowa", nie jest łatwo rozmawiać o konkretach. Jedna ze stron próbuje w tej wojnie wypchnąć Kościół i wierzących ze szkół, a przynajmniej - bo to pierwsze nie jest w obecnej sytuacji prawnej możliwe - ograniczyć jej obecność; druga za wszelką cenę próbuje obronić większość (bo jest świadoma, że wszystkiego się nie da) ze zdobyczy ostatnich ponad trzydziestu lat.

Jedna ze stron próbuje dotrzymać - przynajmniej symbolicznie - obietnic złożonych wyborcom, a dotyczących redefinicji relacji państwa i Kościoła, a druga walczy o to, żeby obronić tysiące katechetów (także świeckich) i nie pozwolić, by inni wyborcy (często wierzący) stracili poczucie wpływu na państwo. Obie strony podkreślają więc, że jest to walka o pryncypia, o zasady, o rzeczy absolutnie podstawowe, z których nie da się ustąpić. Nie widać też osób, które te narracje (która sypie się, gdy zaczyna się rozmawiać z konkretnymi hierarchami czy politykami prywatnie, bo wtedy wszyscy przyznają, że trzeba wypracować nowe status quo) mogliby publicznie przezwyciężyć, bo obie strony czekają na powołanie nowych metropolitów w Warszawie, Krakowie i Poznaniu. I tak rytualna wojenka trwa.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Religijna ignorancja pozostała

I choć nic nie wskazuje na to, by szybko miała się ona zakończyć (bo tak się składa, że Watykan przesuwa w czasie powołanie nowych metropolitów), to warto zatrzymać się nie tyle na kwestiach politycznych czy kulturowych, ale o wiele bardziej przyziemnych, a mianowicie nad odpowiedzią na pytanie, na ile skuteczna okazała się obecność religii w szkołach.

Odpowiedź na to pytanie zależy, to oczywiste, od tego, jak zdefiniujemy cele decyzji sprzed ponad trzydziestu lat. Jeśli chodziło - jak niekiedy twierdzi lewica - wyłącznie o zamanifestowanie możliwości i władzy nad szkołą Kościoła, albo o powrót do tego, co było, albo normalności - jak twierdzi prawica - to oczywiście cel został osiągnięty. Tyle, że zakłada, że gdy dyskutowano (a w polskim Episkopacie realnie o tym dyskutowano, i wcale nie wszyscy byli za) nad powrotem religii do szkół, to w debacie tej liczyły się także inne kwestie: poziom wiedzy religijnej, zaangażowanie religijne młodych, związanie młodych z Kościołem. I te kwestie także powinny podlegać ocenie.

Zacznijmy od kwestii wiedzy. Nie wydaje się, choć to oczywiście trudne do oceny, żeby rzeczywiście trzydzieści lat obecności religii w szkołach realnie przyczyniło się do podniesienia poziomu wiedzy religijnej. Jakakolwiek rozmowa na ten temat z ludźmi, którzy kończyli tę edukację, dowodzi potężnych braków. Niewielu ma świadomość, że katolicy nie wierzą, że człowieka zbawiają dobre uczynki, mniej więcej tyle samo ma świadomość, że Niepokalane Poczęcie Najświętszej Maryi Panny nie ma nic wspólnego z kwestią poczęcia Jezusa, a w ogóle nie odnosi się do tego jak biologicznie poczęta została Maryja.

Potężne braki widać też w kwestii wiedzy o dogmatach, o tym, co oznacza, że Biblia jest tekstem natchnionym (co nie znaczy bynajmniej, że zostało dosłownie "przekazane" biblijnym autorom) itd. Wiedza na temat historii Biblii, dogmatu, a nawet uzasadnienia wiary nie przebiła się do rzesz, które uczęszczały na religię w szkołach. Dlaczego? Być może dlatego, że tylko nieliczni pilnowali, żeby rzeczywiście się przebiła, a dla wielu z duchownych i świeckich, celem była raczej - niekoniecznie opierająca się na wiedzy i rozumie - katechizacja i ewangelizacja młodych.

Młodzież wymieciona ze świątyń

Ale i w tej kwestii wielkich sukcesów nie ma. Religia w szkołach nie tylko nie zatrzymała laicyzacji młodzieży (choć uczciwie trzeba powiedzieć, że nie ona jest jej przyczyną), ale wręcz niekiedy ją przyspieszyła (co jest już odpowiedzialnością konkretnych osób, które zniechęciły inne konkretne osoby nie tylko do siebie czy do lekcji, ale niekiedy wręcz do instytucji Kościoła). Religia w szkołach, związane z nią obowiązki duchownych, a także przekonanie, że obecnie głównym miejscem formacji pozostanie szkoła sprawiły też, że dzieci i młodzież straciły więzi z parafią i świątynią.

Lekcje katechezy w parafii sprawiały, że regularnie trzeba było się w parafii pojawiać, a to pozwalało zawiązywać relacje, wprowadzać w życie liturgiczne, budować wspólnoty. Teraz nic takiego się nie dzieje. Parafie, które były kiedyś pełne młodzieży, dziś w wielu miejscach opustoszały.

Jakby tego było mało, religijna formacja nie obejmuje tylko wiedzy, ale także inicjacje w sakramenty. A ta musi dokonywać się w kontekście liturgicznym, czyli w świątyni. Religia w szkołach tego nie obejmuje, bo obejmować nie może (liturgię trzeba przeżywać, a nie opowiadać o niej). Uczniowie więc do świątyni przychodzą w czasie przygotowania do I Komunii, a potem do bierzmowania. I tyle. Więc inicjacji liturgicznej w wielu miejscach nie ma. I to - z perspektywy Kościoła - jest potężny problem, bowiem istotą eklezjalności nie jest ani wiedza, ani tradycja, ani moralność, ale właśnie sakramenty i liturgia. I jeśli oceniać rzeczywistość z tej perspektywy, to religia w szkołach wielkim sukcesem się nie okazała.

Reforma potrzebna od zaraz

Czy oznacza to, że trzeba teraz natychmiast wyprowadzić religię ze szkół? Odpowiedź - dla mnie - jest oczywista. Nie. Wiedza religijna jest potrzebna do lepszego zrozumienia świata, który nas otacza, do głębszego rozumienia kultury i cywilizacji, ale także do poznania innych systemów światopoglądowych. I dlatego powinna ona w szkołach pozostać.

Jeśli coś jest potrzebne, to stworzenie jednolitych standardów nauczania religii, które byłyby kontrolowane także przez państwo, egzekwowane od katechetów, by byli oni wierni programowi i by z jego realizacji byli rozliczani. To wszystko sprawiłoby, że religia w szkołach stałaby się lekcją z wiedzy religijnej, a nie sposobem katechizacji (czyli wprowadzaniem w życie wiary). Ta ostatnia powinna mieć miejsce w świątyniach i parafiach, a nie w szkołach.

Drugim elementem reformy jest - przy zachowaniu lekcji religii w szkołach - powrót do katechizacji w parafiach. Ponowne otwarcie salek, spotkania katechizacyjne (z osobnym programem), liturgiczne, formacyjne dla wszystkich roczników pozwoliłyby podjąć próbę (czasem udaną, a czasem nie) wciągnięcia dzieci i młodzieży do życia parafialnego.

To oznacza ogromny wysiłek dla Kościoła w Polsce, oznacza konieczność skierowania większych sił na pracę w parafii, niż w szkołach, zmianę modelu myślenia, ale bez tego nie będzie zmiany, i realizacji celów, które powinny stać przed Kościołem. A celem tym nie jest obecność lub nie w szkołach (choć jak mówię, warto lekcje religii zachować), ale katecheza i ewangelizacja. Jeśli ich nie będzie, to religia i tak wyjdzie ze szkół, bo nie będzie miał na nią kto chodzić. I to będzie prawdziwa klęska Kościoła.

Dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski

Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".

Źródło artykułu:WP Opinie
kościółreligiaszkoła
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1537)