Czarnek i krakowscy redemptoryści szkodzą Kościołowi [Opinia]
To, co wydarzyło się u krakowskich redemptorystów, jest skandaliczne. Władze zakonne powinny wyciągnąć konsekwencje wobec proboszcza świątyni i oficjalnie przeprosić. A także wyciągnąć wnioski na przyszłość, bo takie działania szkodzą Kościołowi - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Nie ma i nie może być sensownego wyjaśnienia tego, co stało się w sobotę w kościele redemptorystów w Krakowie. Były minister edukacji, a obecnie prominentny polityk Prawa i Sprawiedliwości nie powinien przemawiać z ołtarza, bo ani to miejsce, ani ten styl. I nie jest wyjaśnieniem, że zrobił to - jak sam wyjaśniał - bo w salce parafialnej, do której był zaproszony, nie było miejsca.
A nie jest, bo salka parafialna także nie jest miejscem, w którym powinien przemawiać polityk. Partie mają swoje lokale, swoje miejsca i swoje fundusze, by tam organizować spotkania, a świątynia z pewnością nie jest miejscem, gdzie powinny to robić.
Zasada ta zaś obowiązywać powinna szczególnie tych polityków, którzy nieustannie deklarują swój katolicyzm i zapewniają, że w centrum ich zainteresowania pozostaje wiara, wartości i tradycja katolicka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ta jednoznaczna teza dla nikogo, kto minimalnie zna nauczanie Kościoła i ma świadomość jego zadań, nie powinna być zaskoczeniem. Świątynia ma być, jako miejsce sprawowania Eucharystii, przestrzenią jedności ludzi o różnych poglądach, różnych przekonaniach, którzy oddają głos na różne partie.
Tam spotykamy się, by celebrować wspólną wiarę w Jezusa Chrystusa, Boga, który stał się człowiekiem, a nie prezentować swoje poglądy polityczne.
Czytaj również: Nocne awantury w Sejmie. Czarnek krzyczał do Tuska
Ewangelia - a kościół jest miejscem, gdzie to ona ma być głoszona - może rodzić odmienne interpretacje, może różnie przekładać się na język moralnych wyborów, a wierni (podobnie jak duchowni, choć oni są wezwani do wstrzemięźliwości w wyrażaniu publicznym swoich poglądów) mają prawo do odmiennych decyzji politycznych. Parafia jest miejscem, gdzie mają spotkać się zarówno wyborcy, jak i politycy z różnych partii i środowisk. I właśnie dlatego ani ołtarz, ani ambona, ani przestrzeń świątyni nie powinny być zawłaszczane dla przekazu politycznego (nawet jeśli ubrany jest on w język religijny) i partyjnego.
Wyjątkiem od tej reguły były w Polsce czasy komunizmu, ale to związane było z faktem, że kościoły były do pewnego stopnia przestrzenią wolności słowa, której w innych miejscach nie było. Od 1989 roku jesteśmy jednak wolnym państwem, wolność słowa i zgromadzeń jest zagwarantowana i naprawdę nie ma żadnych powodów, by w kościołach przemawiali politycy. Niezależnie od partii.
Budowanie fałszywego przekonania
Polityk, który wchodzi w przestrzeń sakralną, by budować poparcie dla swojej partii, by agitować, musi mieć - szczególnie jeśli przekonuje o swojej wierze - świadomość, że w ten sposób szkodzi, a nie pomaga Kościołowi. Szkodzi mu, bo buduje wrażenie, że Kościół jest związany z jedną partią polityczną, bo odrzuca tych wszystkich, którzy z tą partią się nie zgadzają (a w sytuacji tak głębokiej polaryzacja, jak ta w Polsce jest to niebezpieczne dla wiary), bo buduje fałszywe przekonanie, że istnieje w polityce coś takiego jak wybór jednoznacznie katolicki czy partia jednoznacznie katolicka. Tak jednak nie jest.
Katolicy, jeśli chodzi o wybór polityczny, są wolni, a różne partie, także w Polsce, w swoich programach mają zarówno elementy zgodne z nauczaniem Kościoła, jak i z nim niezgodne.
Świetnie ten element wiary pokazał podczas konferencji prasowej w drodze powrotnej z pielgrzymi do Azji i Oceanii papież Franciszek, którego zapytano o wybór między Kamalą Harris a Donaldem Trumpem. - Trzeba wybrać mniejsze zło. Kto jest tym mniejszym złem? Nie wiem - powiedział Franciszek. - Oboje są przeciw życiu. Zarówno ten, który wyrzuca migrantów, jak i ta, który zabija dzieci - dodał papież. - Oboje są przeciwni życiu - dodał. I stwierdził, że każdy musi zdecydować w swoim sumieniu, co jest dla niego ważniejsze.
Wybór wcale nie jest oczywisty
Zasada ta zaś obowiązuje nie tylko w USA, ale i w Polsce. U nas także, wbrew temu, co niekiedy słyszymy od niektórych duchownych, wybór wcale nie jest oczywisty. Owszem PiS jest raczej antyaborcyjny, ale PSL też, obie te partie mają jednak nieco mniej pozytywne podejście do migrantów (ale i Koalicja Obywatelska w tej sprawie z pewnością nie prezentuje stanowiska katolickiego), a najbliższa nauczaniu papieża jest - w tej sprawie - Partia Razem.
Tyle że jej nie sposób zaakceptować z perspektywy katolickiej, bo jest ona jednocześnie radykalnie proaborcyjne. Jakby tego było mało, stosunek do praworządności także nie jest rozstrzygający, bo tak się składa, że w tej sprawie sporo na sumieniu ma PiS, ale i zapowiedzi premiera Donalda Tuska wcale nie budują zaufania, bowiem on także zapowiada, że w ramach demokracji walczącej nie będzie się trzymał litery prawa.
Kwestią rozstrzygającą nie jest też podejście do religii w szkołach, bo niezależnie od mojej osobistej opinii na ten temat, to wcale nie jest tak, że jej obecność jest elementem doktryny wiary. I to wszystko sprawia, że partia katolicka ani nawet partia ewidentnego wyboru dla katolika nie istnieje. Nie jest nią także partia ministra Czarnka.
Inna rzecz, że on sam zdaje się tego nie rozumieć, co dodatkowo go kompromituje i sprawia, że jeszcze trudniej zaakceptować jego przemówienia w świątyni. Kilka tygodni temu, podczas innego spotkania w parafii, miał on przekonywać, że winę za klęskę PiS w wyborach ponosi także Kościół, bo zachowywał się on zgodnie z własnym nauczaniem.
- Dawaliśmy miliardy, one szły na Kościół. Jak dawaliśmy, to z chęcią brali, ale jak mówiliśmy, żeby to pochwalić, powiedzieć społeczeństwu, to usłyszeliśmy "nie", bo Kościół jest apolityczny. I teraz ta apolityczność im wyszła. Oczywiście nie mówię tu całym Kościele, ale o jego zasadniczej części - mówił podczas spotkania z wyborcami w Olsztynie.
Te słowa oznaczają zaś, że dla ministra Czarnka interes partii jest istotniejszy niż dobro Kościoła, a sam Kościół powinien dać się skorumpować. Trudno o mocniejszy dowód na to, że dobra partii przesłania mu dobro wspólnoty wiary.
Prawdziwy skandal
Prawdziwym skandalem nie jest jednak to, że polityk zachowuje się jak polityk, a to, że szkody Kościoła nie widzi proboszcz parafii. To on powinien jasno i zdecydowanie sprzeciwić się zorganizowaniu spotkania w salce parafialnej, a tym bardziej wyprowadzeniu go do świątyni. Powodem jest zaś fakt, że jako proboszcz ma być on ojcem dla wszystkim parafian, ma współpracować z tymi, którzy głosowali na Koalicję Obywatelską, na Trzecią Drogę i z tym, którzy oddali swój głos na Lewicę.
Jeśli tego nie rozumie, jeśli od głoszenia Ewangelii i jednoczenia parafii ważniejsze dla niego jest wspieranie jednej partii (a to oznacza w praktyce to, co zrobił), to powinien rozstać się z urzędem. Ktoś, kto nie jest dla wszystkich, kto zamiast jednoczyć dzieli, kto zaprasza polityków przed ołtarz, by ci przemawiali, zwyczajnie nie nadaje się na proboszcza.
I władze zgromadzenia ojców redemptorystów powinny z jego działania wyciągnąć wnioski. On sam powinien zostać wezwany do prowincjała, odwołany ze stanowiska, a kuria prowincjalna powinna zająć jasne stanowisko w tej sprawie. Jeśli tak nie będzie, to warto zadać pytanie, czy zgromadzenie ojców redemptorystów (a konkretniej jego władze, bo ojcowie i bracia z tego zgromadzenia mają różne opinie) chcą prezentować katolickie czy jednak PiS-owskie podejście do polityki? I komu chcą w istocie służyć, partii czy Chrystusowi Zbawicielowi Świata.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".