"Oddałam jajeczka, nie oddałam dziecka". Poznaj tę historię, zanim osądzisz© .

"Oddałam jajeczka, nie oddałam dziecka". Poznaj tę historię, zanim osądzisz

Nie wiem, jak wygląda. Może być niebieskooką blondynką z nogami do nieba, rudzielcem o kocich ruchach albo szczupłą brunetką o IQ Einsteina. Nieważne. Da mi coś, czego nie mam i bez niej nigdy bym nie miała – zdrowe, silne jajeczko. Urodzi się z niego dziecko. Moje i tylko moje.

"Pani nie jest w stanie zajść w ciążę" – po takiej diagnozie kobieta czuje fizyczny ból. Patrząc na bawiące się obce dzieci, zadaje sobie pytania: "Czy jestem gorsza? Dlaczego trafiło na mnie? To jakaś kara?". Obwinia siebie, męża. Z czasem zrozumie skomplikowane medyczne terminy, wyjaśniające dlaczego nie może samodzielnie zostać matką. Zrozumie – nie znaczy, że zaakceptuje. Myśl, że w Polsce każdego roku w ten sam sposób świat wali się na głowę półtora milionom par, w niczym tu nie pomoże.

Grom z jasnego nieba

– Nie jestem stara, prowadzę aktywny tryb życia. Siłownia, zdrowa żywność. Wiesz, robiłam wszystko jak trzeba, żeby być gotową na urodzenie dziecka – opowiada 36-letnia Jola. – Jedna próba, druga, dziesiąta. W końcu usłyszałam, że moje jajeczka są zbyt słabe.
Ta diagnoza była dla niej i męża jak grom z jasnego nieba. Wizja bezdzietności przerażała ich. Zaczęli szukać innych rozwiązań.

– Pierwszym wyborem, który doradzili nam lekarze, było in vitro. Zarodki nie przetrwały podstawowej fazy rozwoju – nie doszło nawet do długo oczekiwanego transferu – mówi Jola. – Dlaczego, skąd to się wzięło? Fizycznie wszystko było ze mną w porządku. Lekarze nie potrafili jednoznacznie odpowiedzieć, dlaczego nie mogę zajść w ciążę. W końcu, po kilkuletnich wizytach u najróżniejszych ginekologów, usłyszałam tę właściwą diagnozę – wspomina. Poznała wiele fachowych terminów, z których w pamięci utkwił jej szczególnie jeden: "Rezerwa jajnikowa". Ta Joli była na poziomie 40-latki, a przecież jej jeszcze parę lat do tego wieku zostało.

– Dano mi jeszcze jedną nadzieję. Wszczepienie komórki jajowej innej kobiety. Wcześniej nigdy o tym nie słyszałam, nie widziałam, że to w ogóle możliwe – mówi 36-latka. Lekarz nie dawał im gwarancji. Był ostrożny, delikatny. Małżeństwo nie od razu powiedziało "tak". Decyzję podejmowali przez kilka tygodni. Pomógł im przypadek. Któregoś wieczoru mąż, skacząc po kanałach telewizyjnych, zatrzymał się na filmie dokumentalnym, w którym pokazano parę znajdującą się w tej samej sytuacji co oni. – Zobaczyłam, że inni przeżywali podobny dramat, ale osiągnęli szczęście dzięki jajeczku innej kobiety – opowiada Jola. Następnego dnia zadzwoniła do kliniki leczenia niepłodności: "Decydujemy się".

Klinika rozpoczęła poszukiwania dawczyni jajeczka, które potem miało być zapłodnione spermą męża Joli.

Obraz
© 123RF.COM / Co roku w Polsce 1,5 mln par dowiaduje się, że nie może mieć dzieci

Kandydatka idealna

Z listu Moniki do redakcji: "Przyjechałam do stolicy, dostałam pierwszą pracę w wymarzonym zawodzie. Finansowo to nie był jeszcze szczyt moich ambicji. W głowie kołatało mi jedno: 'Mieć chociaż nieco więcej'. Na Facebooku zobaczyłam reklamę namawiającą do oddania komórek jajowych. To mogło być to. Kliknęłam. Na 'dzień dobry' musiałam podać: imię, nazwisko, kolor oczu i włosów. Poza tym wykształcenie, wzrost i waga. Pytano również, jak często uprawiam seks, ilu miałam partnerów. Czy stosuję antykoncepcję, czy sama chcę mieć dzieci. Czułam się wyczerpana, ale wciąż myślałam tylko o pieniądzach, które mogłam dostać za swoje jajeczka. 4 tys. złotych. Dla mnie to góra forsy (…). Otrzymałam odpowiedź: Z przykrością zawiadamiamy, że nie została Pani zakwalifikowana jako dawczyni. Serdecznie dziękujemy, że zdobyła się Pani na ten ważny krok, który ma ogromne znaczenie dla innych kobiet w staraniach o potomstwo".

– Nie znam tego konkretnego przypadku, ale sprawa odrzucenia tej dawczyni wydaje się oczywista. Finansowa motywacja jest najsłabszą z możliwych – mówi Sylwia Barczewska, opiekująca się w klinice Invicta kobietami, które przeszły przez sito selekcji. – Pieniądze, które otrzymują nasze dziewczyny, to w rzeczywistości jedynie zwrot kosztów, które muszą ponieść. To oczywiście opodatkowane pieniądze. To nie jest, broń Boże, kupienie komórek jajowych, bo tego rodzaju procedura jest w Polsce zakazana, tego nie wolno robić.

Kandydatką idealną była Zosia. – Zanim zdecydowałam się oddać jajeczka, długo się wahałam. Koleżanka opowiedziała mi historię znajomej, która dzięki obcej kobiecie sama została mamą – tłumaczy mi 30-latka z Trójmiasta. – Ale nawet wtedy miałam wątpliwości.

Najpierw zorientowała się, na czym polega procedura i co ewentualnie jej grozi. Gdy dowiedziała się, że to bezpieczne, powiedziała mężowi, co chce zrobić. – Mamy dwóch synów. Patrzyłam na nich i wyobrażałam sobie, jak sama bym postąpiła, gdybym nie mogła zajść w ciążę. Czy zgłosiłabym się do kliniki, a może adoptowałabym jakieś dziecko? Wiem, ile znaczą ciąża i bliskość z rozwijającym się maleństwem. Podjęłam decyzję, że chcę, aby podobnym szczęściem cieszyła się inna kobieta – opisuje Zosia.

Obraz
© 123RF.COM / "Nikt normalny nie pyta, czy dziecko zostało poczęte na stole w kuchni czy w laboratorium"

Słowo na "D"

– Dawstwo komórek jajowych to procedura, w której kobiety nieprodukujące własnych komórek jajowych albo produkujące takie, których jakość jest bardzo zła, otrzymują te dobre od innych kobiet – tłumaczy dr Janusz Pałaszewski. Przez gabinet tego potężnego mężczyzny, który od pierwszej chwili budzi zaufanie, przeszły setki szczęśliwych kobiet – dawczyń i biorczyń jajeczek. Czuć, że dla Pałaszewskiego to coś więcej niż zawód, to pasja. Mówiąc, wywija rękami w powietrzu, aby dokładnie podkreślić wagę tego, co robi.

– Dziewczyna, która oddaje swoje jajeczka, oddaje swoje dziecko? – wyrzucam z siebie nurtujące mnie od dawna pytanie.

Lekarz zaczyna się śmiać. – Już Rzymianie definiowali jako matkę kobietę, która urodziła dziecko. Nie ma tu nic do rzeczy to, że jajeczko pochodzi od kogoś innego. Matką bezwzględnie i ostatecznie jest kobieta, która to dziecko nosiła pod sercem i która dała mu życie – zaznacza. Dlatego Pałaszewski nie ma żadnych rozterek etycznych. Dla niego jasne jest, że można podzielić się z kimś swoimi genami, ale na pewno nie dziećmi. – Jeśli ktoś w to wątpi, to popełnia duże nadużycie – ocenia doktor.

Jego słowa potwierdza Zosia: - Mam dwóch swoich smyków. Jajeczka oddawałam już dwa razy i oddam kolejny. Na pewno nie czuję się matką dzieci, które inne kobiety urodziły z moich jajeczek. Nawet o tym nie myślę. Kiedyś powiem synom, co zrobiłam, bo chcę żeby wiedzieli. Z kolei Jola nie zamierza mówić komukolwiek, że skorzystała z jajeczek innej. – Nie dlatego, że się tego wstydzimy – zapewnia. – Nikt przecież nie pyta, jak dziecko zostało poczęte. Czy stało się to na stole w kuchni czy w laboratorium. A ponieważ nikt nie pyta, nie widzę powodu, dla którego sama miałabym o tym opowiadać. Wiem jednak jedno: dziewczyny, które dały innym taki dar, to anioły.

Które podejście jest lepsze? Czy w ogóle można mówić w tym przypadku o wyborze dobrym i złym? To indywidualna sprawa – klinika zapewnia pełną anonimowość obu stronom.

Anioły na pełen etat

Komórek jajowych nie oddaje się ot tak, przy pstryknięciu palcami, jak wyobrażała sobie to Monika, która do nas napisała. Zanim do czegokolwiek dojdzie, kobieta musi przejść kilka wymagających etapów. Pierwszy – ten najprostszy – Monika już opisała. Znacznie trudniej jest potem, szczególnie podczas rozmowy z psychologiem.

– Zależy nam na tym, żeby dawczyni była w pełni świadoma tego, co robi. Rozmowa z jednej strony pomoże jej się upewnić co do swoich motywacji, z drugiej ma pozwolić nam na jej zweryfikowanie – mówi mi Sylwia Barczewska. – To ważne.

Według Barczewskiej, z wiedzą medyczną wśród Polek jest naprawdę różnie. Mimo że często chodzą do ginekologa, to nie mają pojęcia, czym jest komórka jajowa i zarodek. – Niewiarygodne, ale czasem trzeba uświadomić dziewczyny w podstawowych sprawach – zdradza. – Na szczęście na tym etapie to nieliczne przypadki.

Kobiety po dwóch etapach muszą wiedzieć, że czekają je m.in. zastrzyki w brzuch i zabieg pod narkozą. Nie wszystkie tak jak Zosia przeczytały przed wizytą w klinice fachowe artykuły na ten temat. Klinika szuka kobiet, które dobrowolnie będą przyjeżdżać, gdy zajdzie potrzeba, i które dadzą sobie zrobić serię zastrzyków po to, by oddać kilka jajeczek. Zastrzyki są niezbędne, bo normalnie w cyklu z jednego pęcherzyka (na kilka w macicy) powstaje jedna komórka jajowa ważąca 0,004 mg. Lekarze stymulują zastrzykami pęcherzyki, by mieć tych komórek więcej. To zwiększa szansę na sukces.

Zosia jak przez mgłę pamięta ich pobranie. Przez 10-15 minut była pod narkozą. Z tamtej wizyty zapamiętała co innego. Gdy czekała na wypis, spotkała kobietę, która urodziła dziecko z jajeczka dawczyni. – Rozmawiałyśmy krótko, ale to wystarczyło, żebym wyzbyła się resztek wątpliwości. Zobaczyłam szczęście w czystej postaci – śmieje się Zosia.

Obraz
© 123RF.COM / Lekarz nie dawał im gwarancji. Decyzję podejmowali przez kilka tygodni. Nie żałują

W oczekiwaniu na cud narodzin

Nie mogę zapomnieć o motywacji finansowej – to list Moniki zrobił swoje. Dlatego w rozmowie z Zosią wracam do pieniędzy.

– Gdyby chodziło mi o kasę, to w ogóle bym nie poszła oddać jajeczek – odpowiada zirytowana pytaniem. – Przecież to nie są wielkie sumy w porównaniu z tym, do czego się zobowiązałam.
– Ale pieniądze wzięłaś?
– Tak. Już dwukrotnie przelałam je dla chłopca chorego na mukowiscydozę. Gdy oddam po raz trzeci jajeczka, zrobię to znowu.

Doktor Pałaszewski nie zna tej historii, bo znać jej nie może. Ma jednak swoją teorię na temat motywacji zgłaszających się kobiet.

– Wydaje mi się, że nasze dziewczyny w większości oddają komórki, bo po prostu chcą pomóc. Wiedzą, że inna kobieta znalazła się w sytuacji bez wyjścia – ocenia lekarz, a mi na myśl przychodzi "solidarność jajników". – Wiem, że mówi się, że jesteśmy skomercjalizowanym, bezdusznym społeczeństwem, ale ja tu widzę coś zupełnie innego: świadomość u tych młodych kobiet. One wiedzą, że komuś pomagają. I uważam to za wspaniałe.

– Ja po prostu chcę mieć dziecko – mówi Jola. – Nie ma znaczenia, że powstanie z komórki obcej kobiety. Bo to ja je urodzę i wychowam – dodaje. 36-latka jest w ciąży i mówi o przyszłym dziecku wyłącznie jak o swoim. – Ważne, że ono będzie. Dawstwo innych dziewczyn traktuję jako pewną drogę do tego celu, tak samo in vitro – stwierdza. – Chciałabym, żeby inni patrzyli na to w podobny sposób. To nie zachcianka, to konieczność. W końcu, czym leczenie niepłodności różni się od walki z nowotworem?

Jola położyła się na fotelu doktora Andrzeja Hajdusianka z Invicty w Gdańsku. Wszczepił jej jajeczka kobiety takiej jak Zosia. Minęły dwa tygodnie. Na razie wieści są dobre. Za kilka miesięcy 36-latka zostanie mamą. Cieszę się razem z nią.

Źródło artykułu:WP magazyn
ciążaniepłodnośćin vitro
Komentarze (203)