Obraźliwy film z USA daje szansę na wyciągnięcie Polski z kryzysu. Kaczyński musi wziąć sprawy w swoje ręce
Burzące krew w żyłach wyrażenie "polski holokaust" może wszystkim wyjść na dobre. Dzięki skandalicznemu filmikowi z USA Polacy i Żydzi znaleźli się po tej samej stronie historii. To szansa na zakończenie kryzysu. Nie wolno jej zmarnować.
22.02.2018 | aktual.: 22.02.2018 16:09
Fundacja Rodziny Rudermanów z Bostonu, która na co dzień zajmuje się ludźmi upośledzonymi, nagle znalazła się w centrum sporu między Polakami i Żydami, albo Polską i Izraelem. Krótki filmik opublikowany w Internecie nawołujący do zamrożenia przez USA relacji z Polską, którego bohaterowie mówią o "polskim holokauście", jest policzkiem dla wszystkich, Polaków i Żydów. Szokująca produkcja została szybko usunięta, ale pozostały kopie krążące po sieci, ale co najważniejsze, wstrząs, który wywołała.
O emocjach, które film Rudermanów budzi w Polsce nie trzeba wiele pisać. Każdy to czuje. Złość, niesmak, poczucie krzywdy. Obawiam się, że pojawić się może nawet chęć odwetu. „Polski holokaust” to znacznie więcej, niż wyrażenie "polskie obozy koncentracyjne", o które znaleźć można w listach Jana Karskiego czy „Medalionach” Zofii Nałkowskiej. Użył go nawet prezydent USA Barak Obama mając na myśli miejsce, którym dokonano Zagłady, a nie jej sprawców.
O ile wokół nowelizacji ustawy o IPN toczy się spór i niesamowicie, wręcz niezdrowo, emocjonalna dyskusja na temat używania lub prawa używania wyrażenia, które razi uczucia Polaków, o tyle "polski holokaust" został oceniony jednoznacznie. To sprawa bezdyskusyjna. Dla Żydów wyrażenie to nie odnosi się już do miejsca, w którym niemieccy naziści zamordowali miliony ludzi, tylko wprost fałszuje historię obarczając ofiary Hitlera odpowiedzialnością za Zagładę, a tym samym wybiela zbrodniarzy.
Zobacz także: "Czy premier powinien przeprosić? Jacek Żakowski: on się za wolno uczy
Nic więc dziwnego, że przeciwko filmowi Bostończyków zaprotestowali polscy Żydzi, ambasada Izraela w Polsce, a także działacze organizacji żydowskich w USA. To interwencja tych ostatnich doprowadziła do usunięcia filmu ze stron Rudermanów, choć nadal zbierają oni podpisy pod ankietą wzywającą do zamrożenia relacji amerykańsko – polskich do czasu uchylenia ustawy o IPN. W centrum Tel-Awiwu pojawił się nawet wielki billboard promujący kampanię, choć nie zawiera on wyrażenia "polski holokaust".
Głos musi zabrać Kaczyński
W ten sposób, po tygodniach wymiany publicznych ciosów, niezręczności premiera Morawieckiego i okopywania się przez polityków z zamiarem "walki do końca", nagle pojawiła się szansa na zakończenie kryzysu i wyjścia z niego z twarzą. Pierwszą taką szansą była wypowiedź niemieckiego ministra spraw zagranicznych Sigmar Gabriel, który jednoznacznie podkreślił, że tylko i wyłącznie Niemcy ponoszą odpowiedzialność za Zagładę. Z naszej strony wystarczyło skorzystać z szansy, ogłosić, że nowelizacja ustawy o IPN jest już niepotrzebna, bo razem z Niemcami i Izraelczykami będziemy bronić prawdy historycznej, która jest najlepsza obroną dobrego imienia Polski.
Z tej szansy nie skorzystaliśmy, po czym wydarzyło się Monachium, gdzie premierowi Morawieckiemu udało się pogłębić i tak już katastrofalny kryzysy. Możemy oczywiście brnąć dalej i zapowiedzieć bohaterską walkę do końca, ale widać już wyraźnie, że możemy się jedynie pogrążać, wzmacniać wizerunek Polaka – antysemity i pogłębiać izolację na świecie ku radości Moskwy.
Teraz koszt wyjścia z pułapki, którą na siebie zastawiliśmy, będzie większy, niż przed Monachium, ale im szybciej go zapłacimy, tym lepiej. Na początek głos musi zabrać najważniejszy polityk w kraju. Sprawa jest zbyt istotna, żeby udawać, że jest to prezydent Andrzej Duda, premier Mateusz Morawiecki, czy ktokolwiek inny. To moment, w którym Jarosław Kaczyński musi zabrać głos.
Od jakiegoś czasu słyszę argumenty, że prezes nie jest antysemitą, tylko ludzie wokół niego robią straszne rzeczy. Nie kupuję argumentu w stylu „car dobry, tylko urzędnicy źli”, ale sprawa jest zbyt ważna, żeby się rozdrabniać. Kaczyński musi stanąć i jasno zadeklarować, że w Polsce nie ma miejsca dla antysemityzmu, fałszowania historii, ani żadnych mutacji neonazizmu. Może się przy tym odwołać do spuścizny po szanowanym w Izraelu prezydencie Lechu Kaczyńskim. W związku z tym, wspólnie z polskimi Żydami, Izraelczykami, Niemcami i każdym, kto jest gotów przyłożyć rękę do tego zbożnego dzieła, zrobi wszystko, co tylko jest możliwe, żeby przeciwdziałać patologiom, w tym fałszowaniu historii, bo przecież holokaust nie był polski tak samo, jak polskie nie były obozy koncentracyjne.
Słowa już nie wystarczą
Same deklaracje, ani tym bardziej powoływanie komisji, niczego nie da. Na to jest już za późno. Teraz czas na realne działania. Nie jestem pewien, czy konieczna jest rezygnacja premiera, choć z pewnością zostałoby do odebrane na świecie jako dowód determinacji i dobrej woli. Nie mniej konieczne jest zatrzymanie przynoszącej jedynie szkody machiny propagandowej.
Jarosław Kaczyński musi dać jasno znak, że koniec z żenującymi pomysłami w rodzaju "muzeum polokaustu", czy jątrzącymi wypowiedziami najbarwniejszych polityków PiS. Nie bawmy się też w bzdurne gierki słowne mówiące, że wyrażenie "Polish holocaust" można rozumieć jako potwierdzenie, że Polacy byli ofiarami Zagłady. To niepoważne.
Jasny przekaz trafić musi do mediów narodowych i innych, że antysemityzm nie będzie tolerowany ani na paskach, ani w mediach społecznościowych ani w studiach. Udawanie, że PiS nie ma wpływu na treści prezentowane w mediach publicznych jest niepoważne. Raz jeszcze: sprawa jest zbyt poważna, żeby dalej udawać, a ktoś musi dać przykład i sygnał dla innych.
W Polce potrzebna jest też otwarta debata historyczna, której nie będą prowadzić politycy, tylko historycy. Będzie bolesna, trudna i wielu poczuje się obrażonych, ale taka jest cena debaty. Aby ze sobą rzeczowo rozmawiać, zamiast się kłócić, trzeba przyjąć, że wspólnym mianownikiem wszystkich uczestników rozmowy jest dobro kraju i prawa historyczna. Głos trzeba dać profesorowi Grossowi, Żarynowi i innym. Niech rozmawiają, piszą, otwierają i czyszczą rany. Innej drogi nie ma. Tutaj możemy uczyć się od Izraelczyków, którzy wielokrotnie zastanawiali się nad zachowaniem żydowskich przywódców podczas Zagłady. Jestem przekonany, że izraelscy akademicy, instytut Yad Vashem w Jerozolimie, nie będą odmawiać zaproszenia do rozmów.
Oczywiście potrzebujemy też sprawnego ambasadora w Polsce - teraz nie mamy żadnego. Sytuacja, w której polska placówka w Tel-Awiwie przypomina oblężoną twierdzę jest nieporozumieniem. Potrzebujemy otwartej ambasady, która spokojnie przyjmie ciosy sypiące się na nasze głowy w Izraelu i z niezmierzonym spokojem bronić będzie kraju tłumacząc nasze stanowisko w oparciu o wspólną historię. Do czego prowadzi spór widzimy już teraz.
W tej sytuacji okaże się, że ustawa o IPN też nie jest już potrzebna, bo są inne, skuteczniejsze metody zapobieganiu użycia wyrażenia "polskie obozy koncentracyjne" niż grożenie odpowiedzialnością karną za oburzające wypowiedzi. To wszystko brzmi jak fikcja polityczna, ale kiedyś trzeba zająć się rozwiązaniem problemu, który sami sobie stworzyliśmy. Jest też ku temu fantastyczna okazja, czyli 50. rocznica wydarzeń marcowych.
Jarosław Kociszewski dla Opinii WP