PolskaNikt nie pomaga Polakom, tylko oni

Nikt nie pomaga Polakom, tylko oni

Czy należy mi się zasiłek? Jak mam wypełnić wniosek i gdzie monitować, gdy nie ma odpowiedzi? Proste pytania, ale o odpowiedź trudno. Punktów bezpłatnych porad dla Polaków jest w Londynie jak na lekarstwo.

Nikt nie pomaga Polakom, tylko oni
Źródło zdjęć: © wp.pl/ Robert Małolepszy

24.05.2011 | aktual.: 24.05.2011 13:23

Chętnych do heroicznych czynów, budowania pomników, do poświęceń i cierpień za ojczyznę nie brakuje. Gorzej, gdy trzeba zrobić coś prozaicznego dla pojedynczego rodaka. Tego nie opiszą w prasie, ani na portalach, nie przypną do klapy orderu. Polak na Wyspach zawsze znajdzie niezłomnych obrońców, gdy "Daily Mail" obsmaruje, że jesteśmy pożeraczami łabędzi, ale gdy czeka pół roku na odpowiedź z urzędu, to już niekoniecznie. Uzyskać fachową, bezpłatną poradę i pomoc w życiowych sprawach wcale nie jest emigrantowi w Londynie łatwo.

Zostań fanem Polonii na Facebooku

Właściwie jedyną powszechnie znaną i cieszącą się dobrą renomą instytucją udzielającą porad emigrantom z Europy Środkowej jest East European Advice Centre. To instytucja działająca na prawach organizacji charytatywnej z 30-letnim doświadczeniem. Początkowo udzielała wsparcia emigrantom z czasów Stanu wojennego. Dziś, oprócz Polaków, znajdują tam pomoc obywatele wszystkich krajów środkowoeuropejskich, a także ci spoza UE. Profesjonaliści pomagają rozwiązywać problemy ekonomiczne, prawne, a także związane z opieką zdrowotną, oświatą, itp.

Masz problemy za granicą - Polak pomoże - czytaj więcej

Popularność tej instytucji jest zarazem jej największą wadą. Na spotkanie trzeba się umawiać z wielotygodniowym wyprzedzeniem. Dwa razy w tygodniu przyjmowane są, co prawda także "nagłe przypadki", ale zaledwie po kilka osób i doradcy mają po kwadransie dla każdej z nich.

Pisanie, czekanie, pisanie...

Od kilku miesięcy na Perivale (część Ealingu - tzw. polskiej dzielnicy w Londynie) działa natomiast Polish Citizens Advice Board - biuro bezpłatnych porad dla Polaków prowadzone społecznie przez Roberta Jankowskiego w kawiarence Christian Hope Center, należącym do kościoła baptystów. Pomaga mu, między innymi, mówiący po polsku Amerykanin Douglas Shaw.

- Ciągle jeszcze znaczna część naszych rodaków nie włada zbyt dobrze językiem angielskim, szczególnie w piśmie. Trudno im poradzić sobie z urzędowymi papierami. Czasem trzeba też zatelefonować do jakiejś instytucji. W Wielkiej Brytanii częstszy jest kontakt telefoniczny niż osobisty z urzędnikiem - tłumaczy Jankowski.

Jak mówi, najwięcej pytań dotyczy zasiłków. Choć system pomocy społecznej jest na Wyspach niesłychanie urozmaicony, gdy chodzi o benefity, to w praktyce emigranci wykorzystują zaledwie kilka. Przede wszystkim na dzieci - Child Benefit, Child Tax Credit, Working Tax Credit, dodatek mieszkaniowy - Housing Benefit, oraz dla poszukujących pracy - Employment and Support Allowance. Załatwienie ich od strony formalnej bywa drogą przez mękę, szczególnie przy niedostatkach językowych.

Interesantów dobijają też wkurzające procedury, trwające - jak w przypadku Child Benefit - czasem pół roku i dłużej. O ile rzadko, kiedy staje się oko w oko z urzędnikiem, to w każdej sprawie przychodzi od groma listów z urzędu. W każdym jesteśmy dla biurokratów Drogim Panem Kowalskim albo Nowakiem, ale na niektóre trzeba równie uprzejmie i szybko odpowiedzieć, bo sprawa będzie się ciągnąć w nieskończoność. Robert Jankowski musi się czasem wcielać w tłumacza i adwokata jednocześnie. Zostaje "Wujek Dobra Rada"

Polish Citizens Advice Board czynne jest w soboty i zawsze zagląda tam od kilku do kilkunastu osób. W formule koleżeńskiego spotkania przy kawie wypływają też czasem tematy dalekie od zasiłków, podań i odwołań od decyzji urzędów. U podstaw problemów wielu emigrantów leży trudność w zrozumieniu kraju, w którym się znaleźli. Tu swoim doświadczeniem chętnie dzieli się Douglas, także emigrant, tyle, że ze Stanów Zjednoczonych. Choć nie ma polskich korzeni, mówi po polsku nad podziw poprawnie. Język Mickiewicza poznał podczas 9-letniej pracy w misji kościoła baptystów w Rzeszowie. - Tak uczyłem Polaków angielskiego aż sam się nauczyłem polskiego - żartuje.

Obaj przekonują, że zawsze warto zasięgnąć porady, bo można polepszyć swoją sytuację na obczyźnie. Nawet sytuację bardzo marną. Podczas zimy niektóre kościoły chrześcijańskie na Ealingu, w tym baptyści, urządziły schronisko dla bezdomnych. Przygarnięto kilku Polaków. Jankowski postanowił sprawdzić, czy można zrobić dla nich coś więcej niż dać schronienie przez zimnem, odzież i posiłek. Okazało się, że jeden miał prawo do pobierania świadczeń, ale nikt mu o tym wcześniej nie powiedział.

Nie znają swoich praw

Nie od dziś wiadomo, że Polacy na Wyspach często nie znają swoich praw, albo nie potrafią ich dochodzić. Dotyczy to nie tylko opieki społecznej, mieszkań socjalnych lub świadczeń zdrowotnych. Przede wszystkim ciągle dostajemy po grzbiecie, albo po kieszeni na odcinku praw pracowniczych. To zaś domena już nie tyle centrów informacyjnych (chociaż ich także), co związków zawodowych. Raz, na jaki czas, któraś z większych central związkowych ogłasza krucjatę przeciwko wykorzystywaniu emigrantów, ale skutki są słabo widoczne. Do nadużyć dochodzi zresztą najczęściej tam, gdzie żadne związki nie funkcjonują, w małych biznesach lub wręcz szarej strefie, która na Wyspach też ma się całkiem nieźle.

Zauważalny brak miejsc gdzie emigranci mogą zwrócić się o poradę i uzyskać informacje w sprawach administracyjnych, społecznych i rodzinnych skutkuje tym, że wielu jest skazanych ma "dobre rady" wujka, szwagra, albo speców od wszelkich boleści z internetowych forów.

Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy

Źródło artykułu:WP Wiadomości
polacywielka brytaniaimigranci
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)