Niecodzienne awarie na Bałtyku. Polska może zostać bez internetu?
Polska nie posiada okrętu, który mógłby chronić podwodne kable i rurociągi. Te z kolei coraz częściej ulegają niecodziennym awariom. Czy pewnego dnia Polacy zostaną odcięci od internetu i skandynawskiej energii elektrycznej?
Ostatnie miesiące przyniosły kilka poważnych incydentów na Bałtyku. Najpierw we wrześniu 2022 roku doszło do uszkodzenia rur przesyłających gaz Nord Stream 1 i 2. Wówczas podejrzewano, że uszkodzeniu mógł ulec także podwodny kabel energetyczny SwePol Link, a także kabel telekomunikacyjny Baltica, łączący Polskę z Danią i dalej - Ameryką Północną.
Na początku listopada w Zatoce Fińskiej doszło do uszkodzenia podmorskich kabli oraz gazociągu Balticconnector między Finlandią a Estonią. Niedługo później miała miejsce awaria infrastruktury telekomunikacyjnej między Szwecją a Estonią. Oba incydenty pokazały, jak bardzo istotne jest posiadanie odpowiednich okrętów, które mogą chronić podmorską infrastrukturę. Polska obecnie takich nie posiada.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Odkrycie przy brzegu jeziora pod Giżyckiem. Spacerowicz natychmiast wezwał służby
Pilne postępowanie
Po ostatnich wypadkach Komenda Portu Wojennego Gdynia rozpisała pilne postępowanie na przystosowanie autonomicznego pojazdu podwodnego HUGIN 1000 MR z niszczyciela min ORP "Mewa" o funkcjonalność nazwaną Pipe Tracking.
Zmiany mają dotyczyć przede wszystkim oprogramowania, które ma pozwolić na automatyczne wykrywanie i śledzenie w czasie rzeczywistym specjalistycznej infrastruktury podwodnej - rurociągów lub kabli przesyłowych. Oprogramowanie ma zostać zintegrowane z posiadanymi przez HUGINa sensorami - sonarem, echosondą, kamerą i systemem nawigacji.
Dlaczego nie zrobiono tego już rok wcześniej, kiedy obawiano się o polską infrastrukturę krytyczną? Nie wiadomo. Jest to o tyle zaskakujące, że podobnych instalacji Polska wykorzystuje całkiem sporo, a kolejne są w planach.
Podwodna infrastruktura
Medialne w ostatnim roku stały się gazociągi Nord Stream 1 i 2, ale nie tylko one leżą na dnie Bałtyku. Obie nitki krzyżują się z istotnymi dla polskiego bezpieczeństwa kablami energetycznymi i telekomunikacyjnymi, czy gazociągiem Baltic Pipe. Ten ostatni kończy się w polskim Niechorzu i jest w stanie dostarczać rocznie nawet 10 mld metrów sześciennych norweskiego gazu.
Niezwykle istotny jest też polsko-szwedzki kabel energetyczny SwePol Link o zdolności przesyłowej 600 MW, którym Polska importuje ze Skandynawii energię elektryczną. Już przed rokiem podejrzewano, że mógł zostać uszkodzony przy okazji wybuchu na Nord Stream 2, który miał miejsce niespełna 500 metrów dalej. Wówczas kontrolę stanu przewodów przeprowadzili Szwedzi.
Również oni kontrolowali stan kabli telekomunikacyjnych Batlica, które łączą Polskę ze Szwecją i Danią. Przyczyną był wyciek z Nord Stream 1, który miał miejsce tuż koło miejsca, gdzie obie nitki przecinają się, na południe od Bornholmu. Przez Bornholm przechodzi także kabel telekomunikacyjny Denmark-Poland 2. Na szczęście dość znacznie oddalony od miejsca wybuchu.
- Na Bałtyku, ale także na Atlantyku, znajduje się krytyczna infrastruktura, taka jak rurociągi czy telekomunikacyjne kable podmorskie. Dzięki temu łatwo zgasić światło w kraju takim jak choćby Estonia - komentował wówczas kontradmirał Jan Christian Kaack w wywiadzie dla dziennika "Die Welt".
W przyszłości Polska planuje kolejne inwestycje energetyczne na morzu. W 2028 roku powinno ruszyć stałoprądowe połączenie Harmony Link o zdolności przesyłowej na poziomie 700 MW. Ma mieć długość ok. 330 km.
W najbliższych latach na Zatoce Gdańskiej powinien stanąć też pływający terminal gazowy. Planowane są również budowy farm wiatrowych w polskiej strefie ekonomicznej, które będą połączone z systemem energetycznym podwodnymi kablami. Tymczasem Polska nie posiada specjalistycznych okrętów, które mogłyby chronić kluczową infrastrukturę.
Ratownik w polu
Obecnie Polska posiada dwa okręty ratownicze, które w ograniczonym zakresie mogą prowadzić zadania dozorowania podwodnej infrastruktury. ORP "Lech" i "Piast" są jednak wiekowe, mają niemal 40 lat i planowano je wycofać z linii jeszcze w poprzedniej dekadzie. Stare okręty miały zastąpić jednostki budowane w ramach programu Ratownik.
Plan wymiany jednostek istnieje od 2013 roku. Za czasów Antoniego Macierewicza w Planie Modernizacji Technicznej wprowadzono liczne zmiany i z planowanych trzech okrętów ostały się dwa, ale z kolei prace nabrały tempa. W 2017 roku podpisano pierwszą umowę, wedle której pierwszy okręt miał trafić do MW RP do października 2022 roku.
Niestety, w kwietniu 2020 roku MON odstąpił od umowy. Oficjalny powód brzmiał: "Nie było możliwości zaakceptowania ze względów formalno-prawnych propozycji aneksu w zakresie zmiany terminu oraz wartości umowy, złożonej przez Wykonawcę". Nieoficjalnie, aby przyspieszyć program Miecznik. Wartość umowy wyniosła 755 mln złotych za prototyp. Oznacza to, że za roczną "dotację" dla TVP można by zbudować trzy jednostki.
Po licznych protestach marynarzy, program ponownie uruchomiono latem tego samego roku. Jednak nie na długo. 21 lutego 2022 roku Agencja Uzbrojenia poinformowała o anulowaniu programu Ratownik ze względu na wysokie koszty, które przekraczały środki przeznaczone na program.
Marynarze podczas XIV Konwentu Morskiego w grudniu ubiegłego roku mówili, że to wielki błąd, ponieważ Polska nie powinna tracić zdolności do ochrony strategicznej infrastruktury energetycznej i komunikacyjnej. Przerwanie kabli pomiędzy Estonią a Szwecją pokazują, że nie jest to niemożliwe.
Czym miał być "Ratownik"?
Program "Ratownik" miał takie zdolności zapewnić. Klasa, choć kojarzona głównie ze wsparciem działań sił podwodnych, może wykonywać całe spektrum zadań. Planowane okręty miały być przeznaczone do poszukiwania, lokalizacji, identyfikacji i wydobywania zatopionego sprzętu i wyposażenia, w tym również środków niebezpiecznych, jak odpady chemiczne, a także do prowadzenia prac podwodnych na różnych głębokościach. Wyposażenie okrętu miało także pozwolić na kontrolowanie i zabezpieczenie infrastruktury podwodnej oraz prowadzenie akcji ratowniczych pod wodą.
Ze względu na mnogość zadań i poziom skomplikowania planowana była spora jednostka, która - wedle pierwotnych założeń - miała wypierać ok. 6000 ton przy długości 95,85 metrów i szerokości 18,8 metra. Okręt miał rozwijać prędkość ok. 16 węzłów i posiadać autonomię pomiędzy 30 a 40 dni. Powstałaby jednostka, która byłaby jednym z najnowocześniejszych okrętów tej klasy w Europie.
Na razie jednak dla zapewnienia bezpieczeństwa infrastruktury krytycznej postawiono na rozwiązanie pomostowe, wykorzystując niszczyciela min, który tym samym został oderwany od swoich podstawowych zadań.
W obecnej sytuacji geopolitycznej ponowne uruchomienie "Ratownika" jest niezbędne dla zapewnienia bezpieczeństwa Polsce. W innym przypadku pewnego dnia w północnej części kraju mogą po prostu zgasnąć żarówki.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski
Czytaj również: Tajne służby Izraela w ogniu krytyki. Ludzie są oburzeni