Nie wyściubiają nosa? Pognębili Rosjan w ważnym punkcie
Rosjanie zostali zmuszeni do zmiany taktyki na Morzu Czarnym. Okręty wychodzą z portów niezwykle rzadko, chowając się pod parasolem obrony przeciwlotniczej. Czy nowy sposób Kremla się sprawdzi?
Wbrew pojawiającym się opiniom, Ukraińcom nie udało się całkowicie zagnać rosyjskiej Floty Czarnomorskiej w kozi róg. Sukcesy Kijowa są spowodowane w głównej mierze słabością i zacofaniem technologicznym armii Władimira Putina. Rosjanie muszą dostosowywać swoją taktykę do potencjału przeciwnika.
Czytaj również: Grad dronów na Rosję. Wybuchy i pożary. Są ofiary
Systemy przeciwlotnicze ściągnięte z całej Rosji
Ograniczone możliwości Kijowa były jednak w ostatnich miesiącach całkowicie wystarczające. Sprawiły Rosjanom poważne problemy i ostatecznie wygnały ich z głównej bazy w Sewastopolu do Noworosyjska. To miejsce poza zasięgiem ukraińskiego lotnictwa, atakującego pociskami Storm Shadow i SCALP-EG oraz na granicy zasięgu morskich bezzałogowców.
Impulsem do ucieczki był atak, podczas którego jednej nocy Ukraińcy zniszczyli wyrzutnię przeciwlotniczego systemu S-400, duży okręt desantowy "Mińsk" i okręt podwodny "Rostów nad Donem". Niedługo później Rosjanie zaczęli ściągać w rejon Rostowa nad Donem systemy przeciwlotnicze z całej zachodniej Federacji Rosyjskiej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To właśnie pod ich osłoną ukrywają się obecnie okręty Kremla. Związane jest to z bardzo słabą obroną przeciwlotniczą Rosji.
Najliczniejsze na Morzu Czarnym korwety typu Admirał Grigorowicz, projektu 11356R, są wyposażone w 24 pociski 3S90M Gollum, czyli morską wersję lądowych Buków. Jednostki typu Buriewiestnik przenoszą 40 pocisków Osa-MA. O ile same systemy nie są najgorsze, tak już stacje radarowe i systemy kierowania ogniem już tak.
Jeszcze gorzej wygląda obrona przeciwko morskim bezzałogowcom i nisko lecącym celom. Ani stacje radarowe, ani systemy kierowania ogniem, a tym bardziej uzbrojenie pokładowe nie są w stanie skutecznie chronić jednostki przed atakiem. Dzieje się tak nawet w przypadku najnowocześniejszych systemów, jak Bagira, która została zaprojektowana właśnie w tym celu.
Zaszyli się w porcie
Z tego powodu Rosjanie musieli się zaszyć w portach. Dotychczas okręty wychodziły na kilkudniowe patrole. Po około tygodniu wracały, uzupełniały zapasy paliwa i amunicji, a następnie ponownie wypływały w morze. Teraz Kreml zmienił taktykę.
Okręty niemal cały czas przebywają w porcie, wypływając rzadko i jedynie pod osłoną nocy. Wyjścia w morze są skrócone do niezbędnego minimum. Jednostki tuż po wystrzeleniu pocisków manewrujących wracają do bazy. Ma to zminimalizować zagrożenie, jakie czyha ze strony Ukraińców.
- Rosjanie nie wysyłali ostatnio w morze okrętów rakietowych, z wyjątkiem przypadków, gdy planowany był masowy atak rakietowo-dronowy. Taką tendencję obserwowaliśmy wielokrotnie - mówiła rzeczniczka Połączonego Dowództwa Sił Obronnych Południowej Ukrainy, płk Natalia Humeniuk.
- Jednak nawet gdy chronią się w punktach bazowania, nie przestają być niebezpieczni. Poziom zagrożenia z ich powodu pozostaje niezwykle wysoki - ostrzegała.
Rzeczniczka zaznaczyła, że rosyjskim okrętom wystarczy kilka godzin, aby z portu bazowego wyruszyć na misję. Z tego powodu Ukraińcom trudniej przygotować uderzenie na rosyjskie okręty. - Jednak faktem jest, że grupa okrętów rzadko w ogóle wyrusza na patrol - podkreślała na konferencji prasowej.
Zmiana dowódcy Floty Czarnomorskiej
Zmiana taktyki jest związana ze zmianą dowódcy Floty Czarnomorskiej. Od lutego na jej czele stoi wiceadmirał Siergiej Pinczuk. To już trzeci dowódca od początku pełnoskalowej wojny. Najpierw, po zatopieniu krążownika rakietowego "Moskwa", stanowisko stracił admirał Igor Osipow. Zastąpił go wiceadmirał Wiktor Sokołow, ściągnięty ze stanowiska komendanta Akademii Marynarki Wojennej im. Admirała Floty Związku Radzieckiego N.G. Kuzniecowa. Ten stracił stanowisko po serii lutowych zatopień okrętów desantowych.
Nowy dowódca wywodzi się z Floty Bałtyckiej. Po 20 latach został przeniesiony na Morze Czarne, gdzie najpierw dowodził bazą w Noworosyjsku, potem Flotyllą Kaspijską, a tuż przed wybuchem wojny został szefem sztabu Floty Czarnomorskiej. To on odpowiadał za planowanie operacji morskich przeciwko Ukrainie. Patrząc na niedoszły desant na Odessę, utratę transportowców w Berdiańsku i porażkę w walkach o Wyspę Węży, nie szło mu najlepiej.
Same drony wojny nie wygrają
Czy nowa taktyka pomoże Rosjanom? Na pewno ograniczy możliwe straty, jednak równocześnie utrudni pełne kontrolowanie akwenu. Ukraińcy nie mają jednak możliwości wykorzystania tej sytuacji - nie posiadają floty, która przejęłaby inicjatywę. Same drony wojny nie wygrają.
Równocześnie mają szczęście, że Rosjanie na morzu są tak słabi. Gdyby po drugiej stronie stała pełnowartościowa, dobrze wyszkolona i wyposażona flota, mogłoby być inaczej, co pokazują działania zachodnich flot przy Rogu Afryki. Tak jednak nie jest, a póki co Ukraińcy znaleźli idealnego chłopca do bicia, kiedy nie idzie na lądzie.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski
Czytaj również: Bałtyckie zagrożenie. Kreml węszy u sąsiadów