Ukraiński scenariusz w innym kraju? Rosja wysyła sygnały
Z ostatnich wypowiedzi rosyjskich polityków wynika, że Kreml właśnie zaczyna stosować ukraiński scenariusz wobec kolejnego kraju. Władze Kazachstanu są oskarżane o rusofobię, do tego Rosja ostrzega je przed zbliżaniem się do NATO. Czy Władimir Putin jest gotowy zaatakować kolejny kraj?
13.04.2024 | aktual.: 13.04.2024 19:16
Rosja od dziesięcioleci stosuje tę samą taktykę poprzedzającą atak na swoich sąsiadów. W latach 30. ubiegłego wieku podobne oskarżenia padały wobec Polski, Finlandii, krajów bałtyckich i Rumunii. Potem - w latach 70. i 80. - wobec Afganistanu, a po rozpadzie ZSRR zohydzano Czeczenię czy Gruzję.
Najpierw kampanię rozpoczynały media, które przedstawiały sąsiadów w negatywnym świetle, sugerując, że władze knują przeciwko Rosji. Następnie dołączały czynniki polityczne, które najczęściej zaczynały grać sporem terytorialnym, uciśnianiem mniejszości rosyjskiej i zbliżaniem się do wrogów Rosji.
Tym razem takie zarzuty pojawiły się w stosunku do Kazachstanu. Deputowany do Dumy Państwowej Andrij Gurulow oskarżył rząd w Astanie o rusofobię, a potem dorzucił, że część terytorium Kazachstanu powinna należeć do Rosji, ponieważ została przekazana Kazachstanowi w czasach ZSRR, podobnie, jak Krym Ukrainie.
Gurulow dodał, że póki spór nie zostanie zakończony, Kazachstan nie powinien starać się o dołączenie do NATO. To akurat będzie bardzo łatwe do wyegzekwowania - Astana nie ma zamiaru aplikować do Sojuszu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gurulowowi wtórują inni deputowani: Jewgienij Fiodorow, który stwierdził, że "Kazachstan uczestniczy w globalnym spisku antyrosyjskim", i Andrij Ługowoj, z którego ust padło, że Kazachstan to kraj, w którym "trwa kampania dotycząca derusyfikacji i zmieniane są nazwy miast, ulic, a nawet stacji kolejowych". Z kolei Dmitrij Miedwiediew, wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, stwierdził, że Kazachstan to "sztuczne państwo".
Czy Kazachstanowi grozi inwazja?
Prawdą jest, że Kazachowie coraz rzadziej korzystają z języka rosyjskiego, a zwiększa się udział kazachskiego, który w czasach ZSRR był rugowany z przestrzeni publicznej. Powrót do rodzimego języka jest zrozumiały. Podobnie dzieje się w pozostałych krajach, które ogłosiły niepodległość na początku lat 90. XX wieku. W Kazachstanie od kilku lat rozprzestrzenia się pogląd, że w czasach ZSRR Kazachstan był okupowany przez Rosję.
Czy Kazachstanowi grozi więc inwazja? Wątpliwe. Raczej jest to sposób nacisku na władze w Astanie, które oddalają się od Moskwy, a zasieśniają współpracę gospodarczą z Zachodem. Dotyczy to przede wszystkim kwestii handlu paliwami kopalnymi. Od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę Kazachowie przestrzegają sankcji wobec Rosji i przesyłają swoją ropę na zachód z pominięciem Federacji Rosyjskiej.
Chcą zmusić Kazachów do przekazania paliw
Tymczasem ukraińskie ataki na rosyjskie rafinerie spowodowały, że produkcja paliw spadła o 7 do nawet 16 proc., w zależności od źródła analiz (spadek o około 4,6 mln ton ropy naftowej). Kreml do końca sierpnia zawiesił eksport paliw, aby starczyło na krajowe potrzeby i toczącą się wojnę. Rosyjskie media informują, że Kazachstan miał przygotować dla Rosji 100 tys. ton paliw. Astana jednak zaprzecza, że miałaby planować jakąkolwiek sprzedaż do Rosji.
Zapewne wypowiedzi deputowanych są grą, aby zmusić Kazachów do przekazania paliw, które są im niezbędne do prowadzenia wojny. Kreml znów gra kartą zastraszania rządów, które mają inne zdanie niż władcy Rosji.
Czytaj również: Putin ma nowy cel. Rzuci tam wszystkie siły?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Straty zbyt duże, by Rosja rozpoczęła nową wojnę
Rozwiązanie militarne można jednak wykluczyć. Rosjanie nie są zdolni do prowadzenia kolejnego konfliktu zbrojnego.
Zaangażowanie Rosjan w Ukrainie jest na tyle duże, że armia posiada iluzoryczne możliwości prowadzenia innych działań. Nawet misji pokojowych czy policyjnych. Kreml już znacznie ograniczył zaangażowanie w Górskim Karabachu i Syrii. W Afryce z kolei służą najemnicy i nie ma tam już regularnej armii rosyjskiej. Wszystkie siły zostały rzucone do zdobycia Donbasu.
W pierwszym dniu inwazji w lutym 2022 roku na Ukrainę ruszyło od 130 do 150 tys. wyszkolonych żołnierzy kontraktowych. Elita armii rosyjskiej. Teraz w Ukrainie może być nawet 360 tys. żołnierzy, w większości zmobilizowanych rezerwistów i poborowych. Kolejne tysiące mają trafić w najbliższych miesiącach. Do tego na froncie znajduje się ok. 1,5 tys. czołgów, niemal 2 tys. lufowych systemów artyleryjskich i ok. 800 systemów rakietowych. Straty bezpowrotne są duże.
Rosjanie stracili już ok. 30 proc. całkowitych zapasów czołgów, jakie posiadali w chwili wybuchu wojny. Do tego ok. 50 proc. pojazdów pierwszoliniowych. Jeśli chodzi o transportery piechoty, straty dochodzą do 40 proc. Rosjanie stracili też 20 proc. wszystkich maszyn szturmowych Su-25. Brakuje jednak przede wszystkim amunicji i pocisków rakietowych. Nawet tych najprostszych - do Gradów i Uraganów.
Do tego należy wziąć pod uwagę, że ocalały z wojny sprzęt będzie mocno zużyty. Na froncie przekraczane są wszelkie normy zużycia silników, luf, zawieszenia. Sprzęt należy wymienić albo przeprowadzić jego gruntowny remont.
Dużym problemem są także finanse. Rosjanie już ponad dekadę temu postanowili, że ze względów finansowych skupią się na modernizacji już posiadanego parku pojazdów opancerzonych, zamiast inwestować w nowe pojazdy. Podobnie dzieje się, nie licząc niewielu wyjątków, jak Su-57, w przypadku okrętów i samolotów.
Rosjanie nie są w stanie w tym momencie prowadzić pełnoskalowej zwycięskiej wojny przeciwko jednemu państwu, a co dopiero przeciwko dwóm. Między bajki można włożyć groźby Miedwiediewa wobec Kazachstanu, czy wcześniej Polski, Łotwy i Estonii. Pozostało im zastraszanie i grożenie. Jednak cały świat już wie, że są to groźby bez pokrycia.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski
Czytaj również: Niezwykle rzadkie trofeum. Trafili sprzęt na "wojnę atomową"