"Nie powtórzymy błędów Prigożyna. Naszym celem jest Moskwa"
- Ich jest więcej. Mają więcej sprzętu, ale my wiemy, za co walczymy. Chcemy wolnej Rosji. Czas, by cała rosyjska opozycja zrozumiała, że bez zbrojnej walki nie obalimy Putina – mówi w rozmowie z WP Maksimilian "Cezar" Andronnikow, zastępca dowódcy Legionu "Wolność Rosji". Legion toczy już walki na terenie Rosji.
Od ponad tygodnia na rosyjsko-ukraińskim pograniczu nie ustają ciężkie walki. W pierwszych dniach Kreml starał się nie dostrzegać problemu i nie odwołał "głosowania" w zagrożonych miejscowościach. Ale już 18 marca, dzień po podaniu wyników, lokalne władze obwodu białogrodzkiego ogłosiły ewakuację dziewięciu tysięcy dzieci.
O faktycznej sytuacji na polu bitwy wiadomo niewiele. Rosyjski Korpus Ochotniczy (RDK), Batalion Syberia oraz Legion "Wolność Rosji", które walczą po stronie Ukrainy, chwalą się zajęciem kolejnych wiosek. Lecz prawdopodobnie kontrola nad nimi ciągłe przechodzi z rąk do rąk.
Niewiele też wiadomo o liczebności partyzanckich jednostek. Rosyjscy wojenkorzy, czyli blogerzy wojenni, skarżą się, że "to nie jest walka z grupą dywersyjną, ale pełnoprawna operacja wojskowa, w której uczestniczy lotnictwo, artyleria, czołgi i duża liczba dronów".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Najmłodszą z trzech jednostek jest batalion Syberia, który powstał jesienią zeszłego roku. Jak sugeruje nazwa, w jego skład mieli wejść ochotnicy mniejszości etnicznych w Rosji. Z kolei RDK jest uważany za radykalnie prawicową formację. Dowódcą tej jednostki jest Denis Kapustin, ultraprawicowy, a według niektórych mediów wręcz neonazistowski działacz.
Najstarszą z jednostek, które weszły na teren Rosji, jest Legion "Wolność Rosji". To formacja, która powstała w marcu 2022 roku. Wówczas Leonid Wołkow, wieloletni współpracownik zmarłego opozycjonisty Aleksieja Nawalnego przekonywał, że Legion nie istnieje i jest wyłącznie "projektem PR".
Jedną z niewielu publicznych postaci jednostki - Maksimiliana Andronnikowa ps. Cezar - Wołkow oskarżył o współpracę z rosyjskimi siłowymi strukturami w 2011 roku.
"Cezar" mówi, że to pomówienia, choć przyznaje, że w przeszłości należał do rosyjskiej organizacji Rosyjski Legion Imperialny, w której było wielu neonazistów i monarchistów. Zaznacza, że wycofał się z tej organizacji na długo przed 2014 rokiem, kiedy trafiła ona do Donbasu, żeby walczyć po stronie separatystów i Rosji.
Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski: Według oficjalnych wyników "wyborów" na Putina zagłosowało ponad 87 proc. Rosjan. Jest pan zaskoczony tym rekordowym wynikiem?
"Cezar": Żadnego zaskoczenia. Tydzień przed wyborami napisałem artykuł, prognozując wynik i finalnie był dość podobny. To proste. Podczas poprzedniego głosowania Putin "narysował" sobie 76 proc. Teraz musiał postarać się jeszcze bardziej, by się uwiarygodnić w oczach elit w kraju i swoich autokratycznych sojuszników w Chinach, Iranie i Korei. Bo niezależne badania pokazują [sondaż ośrodka Russian Field – red.], że 50 proc. Rosjan chce zakończenia wojny.
To coś nowego.
Nie mówię, że te osoby są gotowe zakończyć wojnę na warunkach Ukrainy. Znacząca część z nich byłby skłonna zamrozić granice w obecnym kształcie. Ale mówi to nam, że Rosjanie są zmęczeni wojną.
Więc naturalne, że nie zagłosowaliby na kogoś, kto obiecuje tę wojnę kontynuować aż do "zwycięskiego końca". Niezależne obliczenia pokazują, że w Biełogrodzie Putin mógł zdobyć ok. 14 proc. głosów. W całej Rosji, przy przymusowym zapędzaniu do głosowania pracowników budżetówki, nie więcej niż 40 proc.
Ale to, że wymyślił sobie prawie 90 proc., jest naprawdę znamienne. Kiedyś Ceausescu, Kadafi i Hussein też osiągali takie wyniki "wyborów".
Sugeruje pan, że Putin podzieli ich los?
Wszyscy dyktatorzy kończą tak samo.
Na tym etapie możemy powiedzieć, że wybory odbyły się z naruszeniem prawa. Bezprawnie przeprowadzono głosowanie w czterech anektowanych obwodach Ukrainy. Z kolei na terytorium Rosji głosowano w dwóch obwodach, gdzie trwały działania wojenne. Więc nikt na Zachodzie tych wyników nie uzna. Putin już nie jest prawowitym prezydentem Rosji.
Zobaczyliśmy też jeszcze jedną wspaniałą rzecz: są w Rosji ludzie, którzy ryzykując odsiadką, byli gotowi niszczyć urny wyborcze.
Inni ustawiali się jednak w gigantycznych kolejkach, by wziąć udział w akcji "Południe przeciwko Putinowi". Julia Nawalna napisała, że jest wzruszona i bardzo wdzięczna wszystkim, którzy poszli zagłosować 17 marca o tej godzinie na znak protestu. Ale pan to chyba inaczej postrzega?
Cóż, wcześniej Maxim Katz [rosyjski opozycjonista – red.] namawiał, by Rosjanie głosowali na Władisława Dwankowa. Co zobaczyliśmy? Dwankow na brzuchu przypełzł do Putina i lizał mu buty. A przy tym powiedział, że podtrzymuje chęć prowadzenia wojny do zwycięskiego końca. Ot, taka jest rosyjska opozycja.
Inni działacze opozycji nawoływali, by ludzie głosowali w południe. Wielu tak zrobiło. Jaki obrazek z tego powstał? Tłok w lokalach wyborczych! Tymczasem najważniejsze, co mogli pokazać Rosjanie światu, to czyste ręce. Chodzi mi o to, że w ogóle nie powinni uczestniczyć w tej farsie. Niestety, rosyjska opozycja znowu zawiodła. Rolę odgrywają osobiste ambicje i niechęć do łączenia sił z innymi.
To, co pan mówi, kłóci się z tym, co mówił pan w ostatnich wywiadach. A wspominał pan, że Legion coraz bardziej jest dostrzegany przez rosyjską opozycję.
My aktywnie pracujemy, żeby połączyć siły ze wszystkimi, którzy walczą przeciwko Putinowi. Już pracujemy z Forum Wolnej Rosji. Odwiedzał nas Garri Kasparow. Wielu innych z nami sympatyzuje. Po trochu docieramy do opozycji z przekazem, że tyran nie odejdzie sam z własnej woli. Putin jest gotowy przelać morze krwi, żeby utrzymać się przy władzy. W tej sytuacji wyprowadzać nieuzbrojonych ludzi na ulice oznaczałoby podpisanie na nich wyroku.
Dlatego jesteśmy za zbrojną, ale zorganizowaną walką. Nasze działania pokazują, że to przynosi efekty. Reżim się tego boi. Rzecz jasna ta walka może uzupełniać się z działaniami politycznymi, ale oczywiste jest, że bez przemocy albo groźby jej zastosowania, Putin nie odejdzie.
Większość młodszej opozycji uważa, że Kasparow dawno stracił kontakt z rzeczywistością. Sami też jak ognia unikają tematu odpowiedzialności zbiorowej za napaść na Ukrainę. Czy na przykład ktoś z ekipy Nawalnego był zainteresowany współpracą z Legionem?
Nie. Na razie nie mamy po naszej stronie "grubych ryb" rosyjskiej opozycji. Ale my pracujemy na to i powoli dostrzegamy efekty.
A czego pan od nich oczekiwałby? Żeby nawoływali Rosjan żeby chwytali za broń i jechali walczyć do Ukrainy?
Tak. Rosyjska opozycja, nawet funkcjonując w rozdrobnieniu, dysponuje ogromnym zasięgiem medialnym. Przestrzenią, by kolportować swoje idee. Gdybyśmy my mogli wykorzystać te zasoby, liczba rosyjskich ochotników i nasze możliwości byłby dziś o wiele większe. Być może teraz bylibyśmy liczniejsi i potężniejsi niż Grupa Wagnera. Bo na razie wspierają nas zwykli Rosjanie w kraju i za granicami oraz mały biznes.
Dziwi się pan? Ciągnie się za wami renoma "radykalnych prawaków", którzy chcą rozłamu Rosji.
Legion jest bardzo otwartą politycznie organizacją. Mamy osoby o różnych poglądach –prawicowych i lewicowych. Na przykład ja jestem nacjonalistą, ale umiarkowanym. Dla mnie nie ma ludzi "drugiej kategorii". Uważam, że wszystkie narodowości w Rosji mieszkają u sobie w domu. Naszym zadaniem jest położyć kres imperialistycznej polityce. Chcemy, żeby Jakuci, Tatarzy, Baszkirzy i inne narody czuli się u siebie gospodarzami. Natomiast rozpad Rosji byłby tragedią. Tego boją się na Zachodzie, dlatego bardzo ostrożnie mówią o zmianie władzy.
Jaka jest liczebność Legionu "Wolność Rosji"?
Powiedzmy, że jest nas kilkuset i cały czas rośniemy w siłę. Każda operacja na terytorium Rosji prowadzi do potężnego rozpowszechnienia informacji o nas. W konsekwencji zgłaszają się do nas nowe osoby.
Kilkaset osób przeciwko jednej z najliczniejszych armii świata? Dość odważne założenie.
Walki są bardzo ciężkie. Ich jest więcej, mają więcej sprzętu, ale to my wiemy, za co walczymy.
Historia zna wiele przykładów, kiedy mała grupa ludzi zaczyna powstanie, a potem dołączały do niej tysiące. Miało to efekt kuli śnieżnej. Proszę przypomnieć sobie choćby 2014 rok. Ilu dywersantów weszło do Ukrainy razem z Igorem Girkinem? Kilkudziesięciu! W Kijowie wtedy zabrakło woli, by zdławić ten ruch. A potem zadziałała propaganda rosyjskiego miru i do separatystów dołączały kolejne osoby.
Oczekuje pan, że to samo zrobią Rosjanie? Zobaczą marsz na Moskwę i dołączą do rebelii?
Wcześniej czy później to się stanie. Naszym zadaniem jest dotrzeć do ludzi z prawdą i zarysować ramy przyszłości. Teraz największe zapotrzebowanie w społeczeństwie jest na sprawiedliwość. To samo zresztą wykorzystywał Prigożyn. Nazywał swoją rebelię "marszem sprawiedliwości".
W Rosji jest masa problemów, których władza nie chce rozwiązać. Ludzie niestety nie widzą całego obrazu. Sprowadzają sytuację do osobistych problemów. A muszą zrozumieć, że za wszystkie ich małe nieszczęścia odpowiada wielki system zbudowany przez Putina. Więc gdy tylko nabierzemy sił i pokażemy przyszłość, przejdziemy przez to, jak nóż przez masło.
Jaki jest cel walk, które obecnie toczą się w obwodach kurskim i biełgorodzkim? To nadal jedynie dywersja i zwiad, jak poprzednie rajdy na terytorium Rosji? Co zrobicie ze wsiami, jeśli uda się je zająć? Utworzycie przyczółek?
Nie będę zdradzał naszych planów. Mogę tylko powiedzieć, że zniszczyliśmy ogromną liczbę sprzętu i wyeliminowaliśmy wielu żołnierzy Putina.
Zapytam inaczej. Zawsze pan powtarzał, że polityczne skutki działań rosyjskich ochotników na terytorium Rosji są zawsze bardziej wymierne politycznie niż militarne. A więc jeśli podsumować ostatni tydzień, jakie skutki polityczne miał atak na przygraniczne regiony? Putin znów został prezydentem. A wasza akcja nie przebiła się w Rosji do medialnego mainstreamu. Poprzednio też tak było. Rosjan mało obchodzi, co się dzieje na granicy.
Proszę mi wierzyć, że nie jest im wszystko jedno. Dla nas najważniejsze jest to, że teraz cały zachodni świat obserwuje walkę na terytorium Rosji. I nikomu do głowy nie przychodzi, by wyrazić jakieś obiekcje, że rosyjscy powstańcy walczą na terenie swojej ojczyzny. To jest bardzo pokazowa sytuacja. Na Zachodzie już rozumieją, że Putin nie tylko nie jest prawowitym prezydentem, ale nie ma też przyszłości.
Naszym celem niezmiennie pozostaje marsz na Moskwę. Jak tylko będziemy mieli ku temu możliwość i środki, wyruszymy w ten pochód. I błędów Prigożyna już nie powtórzymy. Nie zatrzymamy się w połowie drogi. Nie będziemy negocjować.
Rozmawiała Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski