Na proteście PiS zabrakło synchronizacji? "Zapowiedź Dudy w najgorszym momencie"

Przez Warszawę przeszedł w czwartek "Protest Wolnych Polaków". - Liczba manifestantów nie jest tu kluczowa. Ważniejsze okazały się dominujące w tłumie emocje, a nie były to emocje ludzi wierzących w zwycięstwo, lecz raczej ludzi sfrustrowanych przegraną - komentuje dla WP politolożka dr hab. Anna Siewierska z Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Jarosław Kaczyński podczas "Protestu Wolnych Polaków"
Jarosław Kaczyński podczas "Protestu Wolnych Polaków"
Źródło zdjęć: © East News | Jacek Dominski/REPORTER

Uczestnicy protestu przed Sejmem mieli ze sobą flagi z napisami "Solidarni z Mariuszem Kamińskim i Maciejem Wąsikiem".

- Jeśli mamy wygrać, musimy zmienić tę władzę. Ona nawet jeszcze miesiąca nie rządzi. Bo jeszcze brakuje dwóch dni do miesiąca rządów. To rząd 13 grudnia. Oni sami rozmawiają o tym, że są tam elementy stanu wojennego. To bardzo symboliczne - mówił w czwartek podczas swojego wystąpienia prezes PiS Jarosław Kaczyński.

- My musimy tę władzę, która prze do realizacji tego planu zatrzymać. A w pewnym momencie - za pomocą kartki wyborczej - zmienić i to tak zmienić, żeby ona już nie wróciła - apelował.

I dalej: - Próba wielkiej pacyfikacji Polski, wielkiego obozu patriotycznego nie może się udać. Jeśli pójdziemy tę drogą, to się nie uda i zwyciężymy - zaznaczył. - Czeka nas czas trudny i wielki - zakończył.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Według Kancelarii Sejmu organizatorzy zgłosili udział 50 tysięcy osób. Według danych warszawskiego ratusza zgromadzonych było ok. 35 tys. osób. Natomiast Rafał Bochenek z PiS ogłosił, że zebrało się "200 tys. osób", a nawet jeszcze więcej, jak starali się przekonywać inni politycy przeciwni obecnej władzy.

"Emocje ludzi sfrustrowanych przegraną"

Politolożka dr hab. Anna Siewierska z Uniwersytetu Rzeszowskiego w rozmowie z Wirtualną Polską mówi, że "niezła frekwencja na marszu wskazuje, że PiS nadal ma sprawnie działające struktury terenowe i spory potencjał mobilizacyjny, jednak z pewnością nie on taki, jak się spodziewano".

- Liczba manifestantów nie jest tu zresztą kluczowa. Ważniejsze okazały się dominujące w tłumie emocje, a nie były to emocje ludzi wierzących w zwycięstwo, lecz raczej ludzi sfrustrowanych przegraną - podkreśla.

"Marsz 11 stycznia miał się stać początkiem nowego mitu politycznego"

Ekspertka odnosi się do powtarzanego na demonstracji hasła "Ruda wrona orła nie pokona". - Jest tak infantylne, że nijak się ma do męczeńskiej narracji, którą tworzą od kilku tygodni politycy PiS - ocenia.

Jak dodaje, z zapowiedzi Jarosława Kaczyńskiego i komunikacyjnej agendy realizowanej przez jego współpracowników można było wnioskować, że "marsz 11 stycznia miał się stać początkiem nowego mitu politycznego, wokół którego zbuduje się przekaz na kolejne miesiące".

- Nic z tego nie udało się zrealizować, trochę na własne życzenie - dodaje.

"Wyraźnie zabrakło synchronizacji"

Zdaniem Anny Siewierskiej Kamiński i Wąsik "byli lansowani na więźniów politycznych na miarę Andrzeja Poczobuta". - Tymczasem zapowiedź wszczęcia procedury ułaskawienia obu panów przez prezydenta Andrzeja Dudę przyszła w najgorszym możliwym czasie - zaznacza.

Przypomnijmy, w czwartek prezydent zapowiedział, że wszczyna postępowanie ułaskawieniowe. - To procedura podjęta w trybie prezydenckim. Pierwsze kroki kieruję do prokuratora generalnego - przekazał Andrzej Duda na zwołanym o godzinie 15 oświadczeniu dla mediów.

Obok prezydenta pojawiły się Roma Wąsik i Barbara Kamińska, żony Macieja Wąsika i Mariusza Kamińskiego - dwóch aresztowanych w związku z tzw. aferą gruntową polityków PiS.

W ocenie Siewierskiej wyraźnie zabrakło synchronizacji. - Najpierw zapowiedź Przemysława Czarnka o uruchomieniu zbiórki dla rodzin obu polityków, przyjęta bez entuzjazmu nawet przez wielu wyborców prawicy, później ogłoszenie głodówki przez Kamińskiego i Wąsika, a na koniec jeszcze wyjątkowo nieudany wywiad z żonami obu polityków, w którym jedna z pań skarżyła się, że nie potrafi używać termostatu - wylicza.

- Droga do ułaskawienia od początku była tylko kwestią czasu. Wiadomo było, że Kaczyński nie pozwoli im siedzieć - dysponują zbyt dużą wiedzą nie tylko o przeciwnikach politycznych, ale także o własnym obozie politycznym. Mieli stworzyć symboliczne figury męczenników i szybko wyjść. Tymczasem prezydent Duda wykonał jakąś ekspresową woltę - ocenia ekspertka.

"Prezydent zburzył misternie opracowany przekaz propagandowy"

Rozmówczyni Wirtualnej Polski mówi, że - w jej ocenie - "widocznie uznał, że skoro na polecenie Kaczyńskiego musi się ośmieszyć i pomimo wcześniejszych zapowiedzi, dokonać po raz drugi aktu ułaskawienia, zrobi to w taki sposób, żeby przy okazji ośmieszyć szefa".

- Druga wersja jest mniej skomplikowana - chciał się wykazać wyjątkową lojalnością, ale przedobrzył. Tak czy inaczej, prezydent zburzył misternie opracowany przekaz propagandowy - dodaje Anna Siewierska.

Dziennikarze zatrzymali w czwartek Jarosława Kaczyńskiego w Sejmie. Jeden z reporterów powiedział prezesowi PiS, że prezydent przekazał informację, że "wszczyna postępowanie ułaskawieniowe" ws. Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. - Wiem - przyznał od razu Kaczyński.

Komentując decyzję, powiedział: - Jeżeli doprowadzi do odpowiednich efektów, bo przy naszych sądach, to nic nie jest pewne, to dobra decyzja.

"Oprawa marszu przygotowana pod narrację o więźniach politycznych"

Politolożka ocenia, że samo przemówienie Jarosława Kaczyńskiego na wstępie demonstracji "było wyjątkowo słabe i wewnętrznie niespójne, co może wskazywać, że decyzja prezydenta Dudy była dla niego pewnego rodzaju zaskoczeniem".

- Transparenty, naklejki, podświetlenia - cała oprawa marszu, wcześniej zapowiadanego jako marsz w obronie TVP, była przygotowana pod narrację o więźniach politycznych. Tymczasem decyzja prezydenta nie tylko pokrzyżowała plany, ale także odciągnęła uwagę od samego marszu - ocenia ekspertka.

I zauważa, że w mediach społecznościowych momentalnie pojawiły się memy komentujące tą sytuację, a to - jak zauważa - właśnie w internecie kumulują się teraz społeczne emocje. - Także przekaz o upolitycznionej rzekomo przez obecny rząd telewizji publicznej okazał się kuriozalny. Można go było bowiem wysłuchać w całości właśnie w tej, tak ostro krytykowanej, TVP. Czyli dysonans poznawczy, także dla zwolenników PiS - podkreśla Siewierska.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Emocje tego rodzaju mogą być bardzo silne, ale tylko na krótką metę"

W ocenie rozmówczyni Wirtualnej Polski, jeśli ten marsz miał dać prawicy wiatr w żagle, to wydaje się, że celu nie osiągnął. - Przede wszystkim nie udało się wygenerować obrazów, które stałyby się tak nośne, jak te z Marszu Miliona Serc - zaznacza.

- Starsi ludzie, drżący z zimna, krzyczący hasła podrzucane przez polityków - antyniemieckie, antyunijne, antyzachodnie. Anty, anty, anty - emocje tego rodzaju mogą być bardzo silne i skutecznie mobilizować, ale tylko na krótką metę - mówi.

Siewierska dodaje, że "do wyborów samorządowych jeszcze kilka miesięcy, a rozwiązanie Sejmu, choćby tylko hipotetyczne, byłoby niekorzystne dla PiS, który w najnowszych sondażach traci, a nie zyskuje".

Żaneta Gotowalska-Wróblewska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1300)