Ministerstwo zamienił na korporację. "Pieniądze miały znaczenie"
Fachowcy nie garną się do ministerstw, bo poza polityką zarabiają krocie. Niektórzy porzucają urzędy i przechodzą do korporacji. Tak zrobił Jakub Szulc, były wiceminister zdrowia. - Jakość pracowników w ministerstwach jest przez to gorsza - ocenia w rozmowie z WP.
01.03.2018 | aktual.: 01.03.2018 13:23
Elżbieta Bieńkowska, wtedy jeszcze wicepremier, mówiła: za 6 tysięcy pracuje złodziej albo idiota. Jarosław Gowin niedawno oznajmił: ministrom i wiceministrom trzeba łatać ich budżety domowe premiami. Obie te wypowiedzi wywołały lawinę krytyki.
Wynagrodzenia polityków budzą emocje, bo przecież to pieniądze z naszych podatków. Jarosław Gowin za swoje słowa przeprosił niemal natychmiast. Czy słusznie? Niekoniecznie.
- Z jednej strony oczekujemy od polityków gotowości i służby, a z drugiej sprzeciwiamy się temu, żeby byli nagradzani tak, aby oderwać ich od myślenia o rzeczywistości poza polityką – ocenia Jakub Szulc. Sam porzucił pracę w Ministerstwie Zdrowia, gdzie był sekretarzem stanu. Złożył mandat poselski i objął kierownicze stanowisko w zagranicznej korporacji, która zajmuje się doradztwem w sektorze ochrony zdrowia.
Wartościowe osoby nie podejmują rękawicy
Jedni fachowcy po czasie uciekają z ministerstw, inni zbywają nawet wysyłane z ministerstw propozycje. - Mógłbym przywołać co najmniej kilkanaście takich przypadków, gdzie ludzie odnosili w swojej dziedzinie duże sukcesy na rynku, dostawali propozycje z sektora publicznego i z niej rezygnowali. Uznawali, że ich na to nie stać – przyznaje Jakub Szulc.
To sprawia, że posady muszą obejmować osoby mniej kompetentne. - Niewątpliwie mamy mniejszy wybór, gorszą jakość osób, które sprawują urzędy - mówi Szulc. Dlaczego on sam zrezygnował? - Wpływ miało kilka kwestii, ale pieniądze nie pozostały bez znaczenia. To oczywiste - przyznaje.
Wielu polityków uważa, że zarabia za mało
Zatem czy Jarosław Gowin słusznie przeprosił za swoje słowa? - Przeprosił dlatego, że jego wypowiedź spotkała się z szeroką falą krytyki - uważa Jakub Szulc. - To jednak nie zmienia faktu, że i minister Gowin, i wielu polityków, myśli dokładnie w ten sam sposób. Moim zdaniem nie ma w tym nic niemoralnego.
Szulc zwraca też uwagę na inny problem: wynagrodzenia w korporacjach galopują w górę, a te w ministerstwach pozostają wciąż na podobnym poziomie. W 2004 roku standardowe wynagrodzenie wiceministra wynosiło 9250 zł brutto. Dzisiaj, po 14 latach, jest to niecałe 800 zł więcej.
Zamiast podwyżek rozdają sobie premie
Dlatego pracownicy ministerstw wynagradzani są inaczej: premiami. W ubiegłym roku Beata Szydło przeznaczyła na nagrody 1.5 miliona złotych.
- Nie potrafimy stawić czoła temu problemowi. Zamiast dać sobie w sposób regularny podwyżki, to obchodzimy przepisy w taki sposób, że przyznajemy sobie comiesięcznie nagrody. Nie tak te sprawy powinny być załatwiane – krytykuje Jakub Szulc.
Projekt ustawy przyznającej podwyżki premierowi, prezydentowi, ministrom i wojewodom PiS przygotował jeszcze za rządów Beaty Szydło. - W mojej ocenie nie ulega wątpliwości, że należy podnieść wynagrodzenia wiceministrów, podsekretarzy stanu. To ludzie, którzy często pracują najciężej. A jednocześnie ich podwładni zarabiają często więcej od nich - mówiła wtedy ówczesna premier. Zmian do dzisiaj nie udało się przeprowadzić.