Minister zdradził, ile zarabia się w rządzie. Nagrody są uzasadnione?
65 tys. zł - na taką nagrodę za zeszły rok pracy mógł liczyć ówczesny przewodniczący Stałego Komitetu Rady Ministrów Henryk Kowalczyk. - Pracując średnio 14 godzin dziennie, zapracowałem na dodatkowe wynagrodzenie - przekonuje.
13.02.2018 | aktual.: 13.02.2018 17:01
- Wyższych pensji nie daje się od kilkunastu lat. Mówiłem wielokrotnie, że trzeba je podnieść. Był nawet projekt ustawy, ale upadł, nie ja byłem jego przeciwnikiem. Faktycznie jest tak, że ministrowie, podsekretarze stanu, ja się szczególnie o tę grupę upominam, zarabiają za mało. Nie ma proporcji. Dyrektorzy zarabiają więcej. A odpowiedzialność jest bardzo duża. Podsekretarze stanu zarabiają na rękę może 5, może 6 tysięcy - mówił Kowalczyk w Radiu Zet.
Odnosząc się do nagrody dla siebie, wyjaśnił, że był to comiesięczny dodatek do pensji. - Ja to traktuję tak: jeżeli pracownik pracuje w zakładzie, za godziny nadliczbowe dostaje dodatkowe wynagrodzenie. Ja, pracując średnio 14 godzin dziennie, zapracowałem na to. W tym roku nie dostałem żadnej nagrody - argumentował.
1,5 mln zł na nagrody. Kto dostał najwięcej?
Z informacji, które ujrzały światło dzienne w ubiegłym tygodniu, wynika, że w ub. roku na nagrody dla ministrów premier Beata Szydło wydała aż 1,5 mln zł. Kwoty zostały ujawnione w odpowiedzi na interpelację posła PO Krzysztofa Brejzy. Ich wysokość wywołała kontrowersje. Najwięcej dostał ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Błaszczak. 82 tys. zł.
- Nic nie dzieje się po cichu - komentował przed weekendem ówczesny następca Szydło, dziś szef rządu, Mateusz Morawiecki.