Horrendalne nagrody dla rządu PiS. Pokrętne tłumaczenie Morawieckiego
Aż 1,5 miliona złotych wydała w 2017 roku na nagrody dla ministrów premier Beata Szydło. - Nic nie dzieje się po cichu - podkreśla jej ówczesny następca, dziś szef rządu, Mateusz Morawiecki.
Morawiecki pytany był na konferencji prasowej w Piszu, czy w jego opinii ministrowie powinni zarabiać więcej, czy informacja na temat wysokości premii powinna być publiczna oraz czy przyznane premie nie są zbyt wysokie. Odpowiedział, że w tej kwestii "nic nie dzieje się po cichu".
- Sam fakt, że one (premie) są publiczne, informacja o nich jest dostępna dla wszystkich osób, świadczy o tym, że absolutnie niczego nie chcemy, nie możemy i nie będziemy ukrywać - podkreślił premier.
W ocenie Morawieckiego, jakiekolwiek zmiany wynagrodzeń, zwłaszcza w administracji publicznej, powinny być procentowo niższe niż w całej gospodarce.
- Dla mnie takim papierkiem lakmusowym jest to, czy maleje bezrobocie, czy rosną wynagrodzenia pracowników i przede wszystkim na to patrzę, to jest dla mnie najważniejsze - stwierdził. Jego wypowiedź przytacza PAP.
"Ordynarny skok na kasę"
Wysokość premii ministrów w rządzie Beaty Szydło podała Kancelaria Premiera. Nastąpiło to w odpowiedzi na interpelację posła PO Krzysztofa Brejzy. Premie dostali zarówno Morawiecki, jak i Szydło. Odpowiednio 75 i 65 tys. zł. Ale to i tak nic przy ówczesnym ministrze spraw wewnętrznych i administracji Mariuszu Błaszczaku, który mógł liczyć aż na 82 tys. zł.
- To ordynarny skok na kasę. Rząd PiS stworzył dla siebie ukryty system dodatkowych wynagrodzeń. Opinia publiczna miała się o nim nie dowiedzieć. W tym finansowym układzie jest premier i każdy minister - komentował Brejza w rozmowie z "Super Expressem".