"Mechanizm przemocy politycznej jest zawsze ten sam. Zaczyna się od dzielenia ludzi na dobrych i złych" [OPINIA]
Po pogrzebie Pawła Adamowicza rozgorzała dyskusja, na ile śmierć prezydenta była dziełem szaleńca, zbiegiem okoliczności, a na ile aktem politycznego terroru i wynikiem mechanizmów społecznych uruchomionych przez PiS. Magdalena Adamowicz powiedziała: "mojego męża zabiły słowa”. Czy ma rację? Badania nad aktami przemocy prowadzone na świecie wskazują, że tak.
Dzisiaj, gdy odwróciły się role władzy i opozycji, prezes PiS przeczy własnym słowom wypowiedzianym w 2010 r. po śmierci Marka Rosiaka, asystenta europosła Janusza Wojciechowskiego. Tymczasem mechanizm politycznej przemocy wtedy i dziś działa bardzo podobnie i jest wynikiem tych samych uniwersalnych schematów, które słusznie wskazuje Magdalena Adamowicz: polaryzacji społecznej, agresywnej propagandy, przyzwolenia na przemoc symboliczną.
To się źle skończy - uprzedzali psycholodzy społeczni i socjologowie. Doczekaliśmy się, niestety.
Są uzasadnione przypuszczenia, że Stefan W. cierpiał na zaburzenia psychiczne. Został skierowany na badania psychiatryczne i specjaliści stwierdzą stopień jego poczytalności w momencie dokonania zamachu.
Problem jednak nie w tym, czy akt terroru był dziełem szaleńca, czy nie. Wielu aktów terroru dokonywali szaleńcy. Fakt ten nie zwalnia z odpowiedzialności władzy, która ma stać na straży bezpieczeństwa obywateli. Tym bardziej, że takie akty, podejmowane przez osoby z zachwianą osobowością, podlegają dobrze opisanym przez nauki społeczne regułom.
Po pierwsze: gruntem działania jest dychotomizacja
Głęboki podział na sprawiedliwych i wrogów, dobrych i złych. Zbudowanie przekonania o wyłącznej racji jednej ze stron sporu, o tym, że jeśli ktoś nie podziela punktu widzenia władzy, to jest albo oszustem, albo głupcem, albo jednym i drugim jednocześnie.
Temu służyły "mordy zdradzieckie", "element animalny", "gorszy sort", "komuniści i złodzieje". Wymieniać można długo. Nie są to efekty braku emocjonalnej kontroli autora tych słów, lecz elementy świadomie realizowanej polityki. Polityki, która ma delegitymizować oponentów, lojalizować zwolenników i uodpornić władzę na krytykę. Kto nie z nami, ten przeciw nam.
Zobacz: Mocne słowa dominikanina na pogrzebie Adamowicza: "Trucizna nienawiści"
Głębokie podziały społeczne muszą opierać się na emocjach. Emocje powodują, że ludzie jedynie krzyczą, przestają słyszeć się nawzajem. Emocje umacniają ślepe poparcie i wiarę. Wiarę w dobro, które reprezentują jedni, i zło uosobione przez wrogów.
Jarosław Kaczyński doskonale zdaje sobie z tego sprawę i używa tych mechanizmów w przemyślany, racjonalny i bezwzględny sposób. Jest przecież doskonałym politykiem. Tyle że w pewnym momencie emocje wymykają się spod kontroli, a pierwsze, które tę kontrolę tracą, są osoby zaburzone. To one najgwałtowniej reagują na nastroje społeczne. To one pierwsze eksplodują emocjami.
Po drugie: propaganda
W dychotomicznym świecie celem przekazu mediów nie jest przekonanie do własnych racji, lecz oczernienie przeciwnika. Nie dyskutuje się z poglądami, tylko stygmatyzuje ludzi.
Paweł Adamowicz był najczęstszym celem ataku. Jak policzyło OKO.Press, same "Wiadomości" TVP atakowały go blisko 100-krotnie w ciągu ostatniego roku. I znowu, to osoby z zaburzeniami są najbardziej czułe na negatywne emocje zawarte w propagandowych przekazach. To one nadinterpretowują informacje. Stefan W. to klasyczny przypadek. Obwiniał PO o niesprawiedliwy, jego zdaniem, wyrok. W jego chorej wyobraźni Paweł Adamowicz uosabiał zło, które mu wyrządzono, a jego czyn był aktem sprawiedliwości. Propaganda nienawiści i pomówień przyniosła swoje wynaturzone owoce.
Po trzecie: sprawcy przestępstw z nienawiści są bezkarni
Nie będę mnożył przykładów głośnych śledztw umorzonych z powodu braku znamion przestępstwa lub niskiej szkodliwości czynu. Była to świadoma polityka tolerancji. Nikt przecież lepiej niż sam Prokurator Generalny nie zdaje sobie sprawy z siły działania efektu odstraszania. Państwo w swej surowości ma działać odstraszająco na przestępców, w ten sposób ograniczając liczbę przestępstw już u źródła, przed podjęciem zamiaru ich popełnienia. Te deklaracje posłużyły do zaostrzania kar, wprowadzania ustaw inwigilacyjnych, wzmożenia kontroli, lecz pozostały jedynie teorią.
Minister Sprawiedliwości doskonale zna prawdę powszechnie znaną od lat: to nie wysokość kary, lecz nieuchronność jej wymierzenia stanowi skuteczny środek odstraszający przestępców. Do tej pory przestępstwa nienawiści nie były ani ścigane ani karane. Nie było mowy o prewencyjnej roli państwa. Wręcz odwrotnie, panowała atmosfera przyzwolenia i zachęty. Jak inaczej bowiem traktować tolerancję wobec nacjonalistycznych i faszystowskich haseł na marszach niepodległości? Umarzanie zarzutów wobec sprawców tych przestępstw? Organy ścigania w najlepszym razie były bezczynne, w najgorszym ścigały ofiary i dziennikarzy.
Władza to nie tylko możliwość wydawania poleceń, nagrody i apanaże, prestiż i przywileje, ale przede wszystkim odpowiedzialność. Dzisiaj próbuje się od tej odpowiedzialności uciec, zapowiadając podniesienie kar. To deklaracje fałszywe, bo to jedynie szyta pod publiczkę propaganda. Wiceminister MSWiA Jarosław Zieliński podjął decyzję o zaprzestaniu szkolenia policjantów z wykrywania przestępstw nienawiści. Tych przestępstw państwo Jarosława Kaczyńskiego nie karało, mało tego nie miało nawet zamiaru ścigać.
Po czwarte: przyzwolenie na przemoc symboliczną
Każda zbrodnia rodzi się w głowie. To symbole kształtują wyobraźnię. Najpierw wykrzykuje się "groźby karalne" - ale bezkarnie. Potem morduje wizerunki (pali kukły, wiesza portrety) - bezkarnie. Potem wystawia akty zgonu – bezkarnie. Potem rzuca się na ofiarę z nożem.
Akty terroru i przemocy nie biorą się znikąd. Osoby z problemami psychicznymi są inspirowane przez to, co widzą wokół siebie. A ponieważ mają zaburzoną percepcję rzeczywistości, trudno im odróżnić, co jeszcze jest akceptowane, dozwolone, a co już przekracza tę granicę. Im ona bardziej zamazana i niejasna, im dalej przesunięta, tym łatwiej o zbrodnię realną. Z tych powodów stwierdzenie "to szaleniec" nie jest żadnym dla władzy usprawiedliwieniem.
Jarosław Kaczyński doskonale sobie zdawał z tego sprawę, oskarżając polityków PO o śmierć Marka Rosiaka. Niestety, zamiast zapobiegać kolejnym aktom terroru, uspokajać nastroje, robi coś wręcz przeciwnego - jeszcze bardziej zaostrza konflikt.
Symboliczna nieobecność na sali plenarnej w trakcie minuty ciszy dla ofiary politycznej zbrodni to wymowny symbol o wielkiej sile rażenia. Trudno uwierzyć w przypadek. Kaczyński był w budynku Sejmu. Wiedział, na którą godzinę zaplanowany jest ten moment. Posiedzenie rozpoczęło się 10 minut po czasie. Wszedł na salę 3 minuty później. Jeden telefon do marszałka prowadzącego obrady rozwiązałby problem. Gdyby tylko chciał.
W tak ważnych chwilach nie ma przypadków. W tak ważnych chwilach rodzą się symbole. Ten symbol będzie miał niszczący wpływ na życie społeczne, zaogni konflikty, wzmoże polsko-polską wojnę. Kaczyński doskonale to wie, bo umie posługiwać się symbolami jak żaden inny polityk w tym kraju. To specyficzna ucieczka do przodu. Pogłębienie polaryzacji, które ma utrwalić jego władzę.
Ale tym razem może się przeliczyć. Tym razem przekroczono pewną granicę. Polała się krew niewinnego człowieka. Tym razem Polacy mogą powiedzieć "dość".
Zaburzenia psychiczne nie mają politycznych afiliacji. Osoby niezrównoważone po prostu uaktywniają się na skutek politycznych, ideologicznych bodźców. Im bardziej są one intensywne, im większa nienawiść w sporze, tym większe prawdopodobieństwo, że dojdzie do tragedii. Wielu szaleńców może pozazdrościć Stefanowi W. "odwagi” i "sławy” w świetle reflektorów. Efekt naśladownictwa jest znany od lat. Po stronie nierównoważonych psychicznie przeciwników władzy może także znaleźć się męczennik psychopata. Niestety, siedzimy na beczce prochu.
Przed służbami bardzo odpowiedzialne zadanie - praca antyterrorystów na całym świecie koncentruje się właśnie na osobach niezrównoważonych albo religijnych lub politycznych fanatykach, których duża część ma zaburzenia osobowości. To oni pierwsi są gotowi do detonacji bomb i dźgania nożem. Oni są także najtrudniejsi do neutralizacji.
Kaczyński postępuje nieodpowiedzialnie, eskalując napięcie. A chciałbym, żeby przypomniał sobie słowa, które wygłosił godzinę po śmierci Marka Rosiaka: "za bezpieczeństwo wszystkich biur i działaczy PiS odpowiedzialność ponosi rząd".