Mateusz Morawiecki chce twardo walczyć o interes Polski w świecie. Najpierw musi jednak zmienić rząd
Polityka zagraniczna znalazła się na ostatnim miejscu w expose premiera Mateusza Morawieckiego. Mimo tego było to przemówienie racjonalnego człowieka, który rozumie mechanizmy współczesnego świata i zamierza je wykorzystać dla dobra kraju. Nie da się jednak tego zrealizować z obecnym składem rządu.
Na początku Mateusz Morawiecki wspomniał o germanizacji i rusyfikacji jako historycznych przykładach zagrożenia z zewnątrz kształtujących świadomość Polaków. Doświadczeniem budującym tożsamość ma też być pomoc Żydom w czasie Holokaustu i tradycyjna tolerancja. To mocny wstęp, który nie wróżył dobrze z punktu widzenia polityki zagranicznej, ale na szczęście celem nowego premiera było podkreślenie korzeni, a nie pogłębianie konfliktów z sąsiadami.
Słuchając expose miałem wrażenie, że wygłasza je człowiek, który rozumie twarde reguły rządzące współczesnym światem i gotów jest przystąpić do gry. Nikogo nie obrażał, ani nie pogłębiał podziałów, choć także nie zamierzał ustępować. Żaden negocjator nie oddaje niczego za darmo. To stara zasada znana nie tylko w biznesie. Po głowach dostali co prawa zagraniczni kapitaliści, ale bez wskazywania narodowości. Żadnej "osi zła", żadnego stereotypowo złego Niemca czy Rosjanina. To pocieszające patrząc na podgrzewaną przez PiS niechęć do sąsiadów.
Dla Mateusza Morawieckiego przynależność Polski do Unii Europejskiej i Zachodu jest oczywista. Dlatego nie uważa za konieczne raz jeszcze tego tłumaczyć. Nie godzi się przy tym na marginalizację kraju we Wspólnocie, ani na budowę Europy dwóch prędkości. To zupełnie zrozumiałe, choć wymaga współpracy z partnerami, a nie wiecznego pouczania i wykłócania się. Kluczem jest tutaj sztuka kompromisu, której rząd Beaty Szydło nie posiadł. Dlatego cieszy zapowiedź respektowania decyzji Trybunału Sprawiedliwości UE, choć nadal nie wiadomo, jak nowy szef rządu poradzi sobie z zarzutami o naruszanie zasad praworządności.
Marek Tałata, ekonomista z Forum Obywatelskiego Rozwoju skomentował expose Mateusza Morawieckiego. Wskazał na brak spójności
Lider regionu musi dbać nie tylko o swój interes
Zapowiedzi rozwoju technologicznego i gospodarczego z pewnością ucieszą obserwatorów w Brukseli, gdyż bogacąca się i stabilna Polska jest dobrą wiadomością dla całej Wspólnoty. Ba! Ulgą dla europejskich polityków będzie nawet jeżeli Warszawa po prostu przestanie być eurosceptycznym hamulcowym gotowym, z powodów ideologicznych lub personalnych, walczyć do upadłego nawet w sprawach z góry przegranych, takich jak słynne 27:1 przy wyborze szefa Rady Europejskiej.
Mam poważne wątpliwości co do realizmu planów pełnienia funkcji lidera Europy Środkowej. Przywódca musi mieć dużo do zaoferowania i być wystarczająco atrakcyjny, aby przekonać partnerów do własnej wizji świata. Jak na razie nasi sąsiedzi bardzo sceptycznie oceniają politykę Warszawy, a nasze zdolności budowania koalicji dramatycznie skurczyły się w ciągu ostatnich dwóch lat.
Jeżeli natomiast Mateuszowi Morawieckiemu uda się zrealizować ambitne projekty gospodarcze na skalę regionu i w razie potrzeby będzie gotów walczyć w Brukseli nie tylko o interesy Warszawy, ale także Bratysławy czy Wilna, nawet kosztem własnych, to wtedy i tylko wtedy idee Grupy Wyszehradzkiej czy Trójmorza nabiorą wartości. Jak do tej pory politycy z Polski i innych krajów naszego regionu kopali pod sobą dołki, gdy w grę wchodził podział pieniędzy czy przywilejów. Bez tej zmiany obietnice premiera Morawieckiego będą puste.
Polska może być ważna, ale nie sama
Nowy szef polskiego rządu nie wspomniał już o Partnerstwie Wschodnim, ale przynajmniej nie zapomniał o Ukrainie i Gruzji. Zwłaszcza Kijów jest dla Polski istotny więc warto poważnie zająć się budową racjonalnych relacji dwustronnych. Mateusz Morawiecki pominął Białoruś, ale może dlatego, że Mińsk uznany został za sprawę straconą niewartą zaostrzania relacji z Rosją?
Starania o niezależność energetyczną jest sprawą zrozumiałą i nie tylko Polska o nią walczy. To część globalnej rozgrywki zrozumiałej dla Moskwy. Równocześnie Mateusz Morawiecki nie powiedział żadnych słów, które mogłyby Kreml niepotrzebnie irytować. Podgrzewanie atmosfery nie jest w naszym interesie, więc tego nie robi.
Premier podkreślił przy tym wagę NATO i USA dla bezpieczeństwa Polski, a równocześnie nie zapomniał o roli Europy i nowej inicjatywy strategicznej. To kolejny dobry sygnał, podobnie jak dostrzeżenie faktu, iż Polska musi uczestniczyć w debacie nad wyborem dalszej drogi rozwoju UE, gdyż w przeciwnym wypadku zostanie zmarginalizowana. Dlatego szkoda, że nowy szef rządu nie powiedział jakie ma plany w odniesieniu do przyjęcia euro, a bez tego nie ma szans na pozostanie na dłuższa metę w centrum rozgrywki.
Walka o interesy własnego kraju w UE jest rzeczą normalną i nikogo nie dziwi, podobnie jak dbałość o własnych obywateli za granicą. Dlatego nikt w Europie nie będzie kwestionował polskich aspiracji, jeżeli będą realizowane bez szkody dla Wspólnoty i z uwzględnieniem innych partnerów. Co więcej, twardy negocjator jest szanowany w Europie pod warunkiem, że jest racjonalny i przewidywalny, a nie kłótliwy i małostkowy.
Kłopot w tym, że nowy premier w całości odziedziczył stary rząd, a więc ludzi, którzy przez ostatnie dwa lata skutecznie niszczyli markę Polski i osłabiali pozycję Warszawy w świecie. Rząd Beaty Szydło regularnie lekceważył sprawy międzynarodowe lub podporządkowywał je polityce krajowej nawet kosztem interesu Polski. Z tego płynie wniosek oczywisty: albo Mateusz Morawiecki wymieni najbardziej kontrowersyjnych ministrów albo zrezygnuje z ambitnego planu upodmiotowienia Polski na arenie międzynarodowej. Tutaj pojawia się też pytanie o samodzielność nowego szefa polskiego rządu.
Jarosław Kociszewski dla Opinii WP