Marcin Makowski: Reparacje odsłaniają intencje Berlina. Niemcy chcą ”bronić Polski przed nią samą”?
Owszem, Polska 78 lat po wybuchu II wojny światowej nie ma właściwie żadnych szans na uzyskanie od Niemiec reparacji wojennych. Niemniej warto było podnieść ten temat. Choćby po to, aby dowiedzieć się co naprawdę o naszych ”partnerskich relacjach” myśli część niemieckiego społeczeństwa oraz elit politycznych. A te w najbardziej opiniotwórczych mediach z pełną troską deklarują pomoc w obronie polskiego społeczeństwa przed… jego własnym awanturniczym rządem. Natomiast o reparacjach mamy zapomnieć. Było, minęło.
18.09.2017 | aktual.: 18.09.2017 14:21
Belinie, prowadź
Przez lata tłumaczono Polakom, że relacje z naszym zachodnim sąsiadem nigdy nie miały się lepiej, a Niemcy jako lider Unii - niczym roztropny gospodarz - walczą również o dobrobyt naszego kraju. W końcu przepracowano traumę II wojny światowej, żyjemy we wspólnej Unii, a ciężar odpowiedzialności za jej prosperity spoczywa na barkach Berlina. Właśnie w takim tonie brzmiało słynne przemówienie Radosława Sikorskiego z 28 listopada 2011 roku. Były szef MSZ zapytał wtedy przed kanclerz Angelą Merkel, co jest największym zagrożeniem dla dobrobytu Europy? Nie są nimi ”terroryzm, talibowie, niemieckie czołgi”, a nawet ”rosyjskie rakiety, którymi groził prezydent Miedwiediew”. Owym zagrożeniem byłby upadek strefy euro. – Domagam się od Niemiec tego, abyście - dla dobra Waszego i naszego - pomogli tej strefie euro przetrwać i prosperować. Dobrze wiecie, że nikt inny nie jest w stanie tego zrobić. Zapewne jestem pierwszym w historii ministrem spraw zagranicznych Polski, który to powie: mniej zaczynam się obawiać się niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności. Niemcy stały się niezbędnym narodem Europy – konkludował Sikorski.
Również w tym duchu, choć sześć lat później, w maju 2017 roku na rozdaniu nagród polonijnych ”Polonicus” w Akwizgranie wypowiadał się były prezydent Lech Wałęsa. W swoim wystąpieniu zaapelował on, aby Niemcy ”skończyły z kompleksami i przejęły odpowiedzialność za Europę”. – Jeśli chcecie zbudować mądrą Europę to musicie ją osadzić na wartościach, i jeśli ktoś Polska, Węgry czy ktokolwiek inny rozbije Unię, to wy, jako wiodąca siła, musicie mieć przygotowane w kieszeni rozwiązanie. I pięć minut po rozpadzie Unii zakładacie nową – apelował były lider ”Solidarności”. I tak w kółko przez właściwie wszystkich przedstawicieli tzw. obozu lewicowo-liberalnego. Podczas rządów koalicji PO-PSL Berlin uznawał Warszawę za modelowy przykład udanej transformacji, chwalił i klepał po plecach. Tymczasem w zamian za dobrą prasę na Zachodzie, bez walki oddawaliśmy polskie stocznie, baliśmy się postawić w sprawie gazociągów Nord Stream, niemiecką dominację np. na rynku medialnym oraz spożywczym uznając za stan naturalny, którego pod żadnym pozorem nie można zaburzyć. Niczym delikatnego ekosystemu, w którym wszystkie zwierzęta teoretycznie są równe, ale jedno równiejsze.
”Niczego nie jesteśmy wam winni”
Tymczasem wystarczyło, że rząd przestał prosić Niemców o przewodnictwo i zapisywać się do fanklubu kanclerz Angeli Merkel, aby część tamtejszych elit ukazało swój prawdziwy - postkolonialny - stosunek wobec Polski. Choć kwestia reparacji za II wojnę światową nie jest ani ”ostatecznie wyjaśniona”, ani nigdy ze strony Berlina nie została uregulowana, zatem nie ma mowy o jakimkolwiek zrównoważeniu bilansu zysków i strat, dokładnie tak argumentują tamtejsze media. W artykule "Dlaczego Niemcy nie są winne Polsce żadnych reparacji wojennych”, ”Die Welt” pisze, że domaganie się odszkodowań za spustoszenia, jakie hitlerowskie Niemcy wyrządziły podczas II wojny światowej, należy do kategorii: "żądań politycznych wysuwanych wobec zagranicy, ale z pobudek wyłącznie wewnątrzpolitycznych” i dodaje, że ”w regularnych odstępach czasu robi to Grecja, a co parę lat też Polska”, zatem nie należy się niczym przejmować. ”Eksperci Bundestagu doszli do wniosku, że Polska nie ma żadnych podstaw do żądań odszkodowawczych wobec Niemiec”– pisze natomiast ”Frankfurter Allgemeine Zeitung” w wydaniu z… pierwszego września. Piękny timing.
W tym samym duchu wypowiadają się niemieccy politycy. Udzielając wywiadu ”Spiegelowi”, szef tamtejszego MSZ Sigmar Gabriel zagroził, że wszelkie ”roszczenia reparacyjne byłyby próbą zakłócenia budowanych latami bliskich i dobrych relacji między Niemcami a Polską”. - Z naszego punktu widzenia problem został rozwiązany w sensie politycznym i prawnym - argumentował z kolei rzecznik niemieckiego rządu Steffen Seibert. Przekaz, który popłynął z Berlina w odpowiedzi na podniesienie zagadnienia braku reparacji na agresję na Polskę, okazał się jednoznaczny i ustawił Warszawę w szeregu. Jako szantażu użyto ”jedności europejskiej” oraz ”możliwego pogorszenia relacji”. Przekładając to na język przeciętnego wyborcy, powiedziano nam mniej więcej tyle: nie będziemy do tej sprawy wracać, daliście się wykołować, nie nasza sprawa, reszta się już przedawniła.
Bronić Polski przed nią samą?
Absolutnym punktem kulminacyjnym protekcjonalnej retoryki płynącej z Niemiec okazał się jednak felieton Stefana Ulricha w ”Sueddeutsche Zeitung”. Autor napisał w nim, że Niemcy "zmuszone były do przekazania Polsce jako odszkodowania terenów na wschód od Odry i Nysy, co oznaczało utratę przez Niemców ojczyzny i dobytku” - co jest fałszem, ponieważ cesja terytorialna w żadnych dokumentach nie figuruje jako forma reparacji. Poza tym "Polska dostawała i dostaje idącą w miliardy (euro) pomoc, która płynie przez Brukselę z Niemiec. Wołania o nowe reperacje brzmią fałszywie” - przekonuje publicysta. Tym samym daje do zrozumienia, że Polska obecność w Unii nie jest czymś naturalnym i partnerskim, ale rodzajem jałmużny, którą Niemcy zdecydowały się na siebie wziąć ze względu na poczucie winy.
Ostatnie akapity zacytuję już jednak w całości. "Wolność Polski jest jednak zagrożona nie tylko z zewnątrz. Największe zagrożenie pochodzi z samego rządu, który niszczy państwo prawa, likwiduje trójpodział władz i zwalcza pluralizm opinii tak, jakby chciał kontynuować dzieło komunistycznych władców (…). Właśnie ze względu na historię, Berlin nie może odwracać wzroku, gdy Polacy są dziś ubezwłasnowolniani, nawet jeśli robi to ich własny rząd (…). Niemiecki rząd nie musi płacić miliardów odszkodowań wojennych. Musi natomiast naciskać w UE na to, by rząd PiS skończył z ekscesami. To najcenniejsze reparacje, jakie Niemcy mogą wyświadczyć Polsce" - konkluduje autor największego dziennika w Niemczech. Proszę sobie przeanalizować te słowa na spokojnie, bez całej gorączkowej retoryki Prawa i Sprawiedliwości, który obecne chciałby już nawet reparacji od samego Putina. Niemcy, którzy bronią polskiej wolności przed samymi Polakami. Czy to czegoś nie przypomina?
Marcin Makowski dla WP Opinie