Marcin Makowski: Czekając na męczennika, czyli prof. Hartman dziękuje samobójcy
Akt samospalenia to chyba ostatnia, najbardziej desperacka broń, którą może wyciągnąć człowiek w walce z reżimem. Pamiętamy Ryszarda Siwca, Walentego Badylaka, buddyjskich mnichów w Wietnamie czy Jana Palacha w Czechach. I nagle podobny przypadek - kolejny raz - wydarza się we współczesnej Polsce.
20.10.2017 | aktual.: 20.10.2017 19:00
60-latek staje w płomieniach w centrum Warszawy, wcześniej rozrzuca ulotki krytykujące PiS. Nie znamy jego historii, ani stanu psychicznego. Możemy tylko liczyć, że przeżyje. Jednak nie wszyscy na to czekają. Prof. Jan Hartman czeka natomiast na jego śmierć. Tylko ona będzie w stanie dolać paliwa do gasnącego silnika opozycji. To obrzydliwe.
Czasami przychodzą takie chwile, w których ludzie, dziennikarze i środowiska polityczne powinni szukać porozumienia ponad prostymi i jaskrawymi podziałami partyjnymi. Tak też było i jest - przynajmniej częściowo - w przypadku tragicznego samospalenia mężczyzny pod Pałacem Kultury i Nauki. ”Proponuję, aby tragicznego i smutnego wydarzenia pod Pałacem Kultury i Nauki w ogóle nie rozpatrywać w kategoriach politycznych” - napisała na Twitterze Dominika Wielowieyska z ”Gazety Wyborczej”. ”Politycznie motywowana próba samobójcza to coś, z czym trudno się mierzyć i co ciężko komentować, niezależnie od tego, czy podziela się krytyczną ocenę rządów, czy nie. (…) Mamy nadzieję, że lekarzom uda się uratować osobę, która zdecydowała się na tak dramatyczny krok. Jednocześnie zwracamy się z prośbą o wyważone komentarze do polityków i polityczek, a także do mediów. Pamiętajmy, że naszą rolą i zadaniem jest zapobieganie takim tragediom” - skomentowała w mediach społecznościowych całe wydarzenia partia RAZEM.
Wypada się pod tymi głosami jedynie podpisać, szukając umiaru i uczciwości intelektualnej, gdy stawką jest cudze życie. Czy ten człowiek miał podstawy, aby je poświęcić? Czy faktycznie - jak pisać w rozrzuconych ulotkach - z Polską jest tak źle, że jedynie jego śmierć będzie w stanie otrzeźwić społeczeństwo? Z pewnością, jakkolwiek negatywnie ocenialibyśmy współczesną politykę, nie da się jej porównać z głębokim PRL-em. Dlatego też czwartkowe samospalenie traktowałbym raczej w kategoriach prawdopodobnych zaburzeń psychicznych, niż aktu politycznego. Oczywiście ostateczną diagnozę powinni wydać jednak specjaliści, a nie media. Mam szczerą nadzieję, że uda się uratować tego człowieka i będzie mógł głosić swoje poglądy bez skrępowania. Chyba nikt do tej pory mu tego prawa nie odmawiał. Warto również pamiętać, że w przeciwieństwie do tego, co twierdzi Jacek Żakowski, nie był to pierwszy taki przypadek w III RP. W 2011 i 2013 roku, dwaj mężczyźni sięgneli po ten sam krok, protestując pod Kancelarią Permiera. Obaj zaadresowali przy tym krytyczne listy do Donalda Tuska*.
*Jacek Żakowski poprawił już swój tekst, co nie zmienia faktu, że początkową tezę mówiącą o wyjątkowości wydarzenia pod PKiN, oparł właśnie na założeniu, że Polska nie widziała podobnej desperacji od czasów Marka Siwca.
„Może do tego służą wariaci”
Czym różnią się wspomniane wydarzenia od samospalenia pod PKiN, że Jacek Żakowski nie nazywał gestu tamtych ludzi "rozpaczą patriotów", a dziś już nazywa? Powiem wprost, to interes polityczny. W osłupienie wprawiają mnie postawy, które obserwuje na tej bardziej radykalnej części opozycji, która zachowuje się tak, jakby poczuła krew i postradała z podniecenia zmysły. ”Jestem pod wielkim wrażeniem samospalenia starszego mężczyzny pod Pałacem Kultury. Nikt dotąd nie potraktował pisowskiej dewastacji naszej demokracji z taką powagą, śmiertelną powagą” - napisał na swoim blogu na portalu tygodnika ”Polityka” prof. Jan Hartman. Według byłego polityka i filozofa, nawet, jeśli ów 60-latek jest wariatem, dobrze wykorzystał swoje wariactwo. ”Może właśnie do tego służą ’wariaci’, żeby robić rzeczy niezwykłe, szalone, a przecież ważne?” - pytał retorycznie.
To, co stanowi jednak przekroczenie pewnej cienkiej granicy, którą prof. Harman przekracza ostatnio zbyt często, stanowi niespotykane do tej pory w polskiej publicystyce… czekanie na czyjąś śmierć. ”Nie wiem, czy mężczyzna spod Pałacu Kultury przeżyje, czy nie, lecz jeśli złoży ofiarę swego życia, by obudzić z letargu i samozadowolenia polskie społeczeństwo (…)” - dywaguje Hartman i po chwili dodaje: ”Ta śmierć (pytacie, czy na nią czekam? I tak, i nie…) będzie (byłaby) w historii reżimu Kaczyńskiego cezurą”.
Rozumiecie państwo? Trochę warto czekać na tą śmierć człowieka konającego od oparzeń w szpitalu, trochę może go żal. Ale w sumie jeśli umrze, to nawet dobrze, bo wreszcie będzie można dolać paliwa do gasnącego silnika opozycji. Nie udało się szukanie męczenników na kontrmiesięcznicach, nie udało się z wynoszeniem za ręce i nogi Frasyniuka, nie wyszedł pucz. No to może chociaż przytrafi się taka sympatyczna historia. I wtedy idealnie się ją wykorzysta, drąc szaty na cały świat, że teraz w Polsce jest jak w azjatyckich despotiach.
Chciałbym, ale nie przesadzam. Kiedy piszę te słowa, zagraniczni korespondenci polskich mediów podają po angielsku alarmujące ”depesze” o politycznym bohaterze, który rzucił wyzwanie autorytaryzmowi Kaczyńskiego. Lewicowo-liberalni działacze ”spontanicznie” organizują odczytywanie na głos ulotki, którą zostawił po sobie mężczyzna. Machina zaczęła się kręcić, napędzana ludzkim dramatem. Nie liczy się człowiek, ale to, jak jego śmierć może być użyta przeciwko władzy. Dlatego zarówno na prawicy, jak i po drugiej stronie politycznego polskiego piekiełka, musimy dzisiaj stanąć na wysokości zadania, któremu na imię: zdrowy rozsądek. Nie szkalujmy tego człowieka, módlmy się za jego życie, postarajmy zrozumieć. Równocześnie nie budujmy na jego krzywdzie kapitału. A oczekiwania prof. Hartmana zostawmy tam, gdzie od pewnego czasu powinny trafić jego chore przemyślenia. Na śmietniku historii.
Marcin Makowski dla WP Opinie