"Mały Arsenał" w Łowiczu. Szare Szeregi bez jednego wystrzału odbiły 70 osób
17-letni harcerz Kazimierz Chmielewski "Gryf" chciał za wszelką cenę odbić z więzienia przyjaciela schwytanego przez NKWD i UB. Tak zrobiły dwa lata wcześniej Szare Szeregi w Akcji pod Arsenałem. Wymyślił plan, który zakładał przejęcie kontroli nad więzieniem w Łowiczu bez jednego wystrzału. Udało się. 8 marca 1945 r. dziewięcioosobowy oddział uwolnił 70-80 przetrzymywanych przez NKWD, głównie żołnierzy AK. Zajęło im to 40 minut - pisze Szymon Nowak w artykule dla WP.
12.03.2015 14:27
Dwuosobowy milicyjny patrol prowadzący ze sobą trzech skazańców zatrzymał się pod furtą więzienia przy ul. Kurkowej w Łowiczu. Dowodzący, z biało-czerwoną opaską na ramieniu i pistoletem maszynowym Mas, podał strażnikowi przez wizjer jakiś dokument. Drugi z milicjantów, z karabinem zawieszonym na ramieniu, bacznie przyglądał się zatrzymanym, których właśnie odprowadzano za więzienne mury. Strażnik oddał dokumenty, ale żądał dodatkowych wyjaśnień i nawet uchylił trochę furtę, by łatwiej było rozmawiać z milicjantami. Jakież było jego zdziwienie, kiedy jeden z aresztantów włożył stopę nie pozwalając na domknięcie drzwi i pierwszy wślizgnął się na teren więzienia, a potem spod płaszcza wyciągnął gotowego do strzału stena.
W kolejce do łagru
Zbigniew Feret "Cyfra" należał do łowickich Szarych Szeregów od roku 1940. Brał udział w konspiracyjnych ćwiczeniach i szkoleniu ze strzelania, ukończył podziemne kursy, a w lipcu 1944 r. uczestniczył nawet w akcji wysadzenia mostu kolejowego. Kiedy przeszedł front i w Łowiczu zaczęła organizować się nowa komunistyczna władza, jakiś nadgorliwy sąsiad doniósł, że Feret ma w domu odbiornik radiowy.
Nalot komunistów i rewizja doprowadziły do znalezienia radia, które w czasie niemieckiej okupacji służyło do słuchania komunikatów z Zachodu. Na dodatek "Cyfrę" absurdalnie oskarżono o współdziałanie z Gestapo oraz usilnie, ale bezskutecznie, poszukiwano również jakiejkolwiek broni. Żadnej nie znaleziono, ale sam radioodbiornik wystarczył, żeby grupa NKWD i UB zabrała ze sobą Fereta i osadziła go w miejscowym więzieniu na ul. Kurkowej. Dopiero po kilku dniach rodzina dowiedziała się, gdzie zamknięto "Cyfrę", a on sam wysłał z więzienia gryps. Pisał w nim, że oprócz niego aresztowani są inni AK-owcy. Że pierwszy transport z więźniami wyjechał już na wschód do łagrów, a kolejne to tylko kwestia czasu...
Bezkrwawy atak
Pomysł zbrojnego uwolnienia przyjaciela pierwszy podał 17-letni Kazimierz Chmielewski "Gryf". Projekt ten poparli trochę starsi Szaroszeregowcy - Jan Kopałko "Antek", Marian Szymański "Wędzidło" i Jerzy Miecznikowski "Wienciądz". Oczywiście łowiccy konspiratorzy uzyskali zgodę swoich przełożonych. Należało działać szybko, aby podjąć próbę odbicia więźnia przed jego wywózką na Sybir.
Zamysł był taki, aby podzielić konspiratorów na dwie grupy. Grupa "akcja" pod pozorem odstawienia aresztantów do więzienia, miała dostać się za furtkę. W tej grupie miało być pięć osób. Trzech "aresztowanych" i dwóch pilnujących ich milicjantów. Druga grupa "ubezpieczenie" miała za zadanie "zdjąć" wartowników z ulicy i ubezpieczać operację z zewnątrz. Zakładano, że do akcji potrzebne będą cztery pistolety maszynowe, cztery pistolety krótkie i jeden karabin. Liczba uczestników akcji to razem dziewięć osób: pięciu z grupy "atak" ("Antek", "Wędzidło", "Wienciądz", Bohdan Józewicz "Grom" i Mieczysław Grzybowski "Kora") oraz czterech z grupy "ubezpieczenie" ("Gryf", Eugeniusz Nowakowski "Jeż", Józef Wolski "Jurek" i Wojciech Tomczyk "Kmicic").
Broń zamelinowano u Edwarda Horbaczewskiego "Pająka", a fałszywe dokumenty miał po akcji przekazać Stefan Wysocki "Ignac". "Wędzidło", który w czasie niemieckiej okupacji był przetrzymywany w tym więzieniu, sporządził plan budynków i miejsce wystawienia wart. Natomiast "Wienciądz" sprawdził którędy pociągnięto kabel telefoniczny z więzienia i w jakim niewidocznym miejscu łatwo go będzie przeciąć. Przed akcją "Antek" uczulał, aby operację przeprowadzić bez jednego strzału, by strzelać tylko w ostateczności. A tuż przed wyjściem dał każdemu z uczestników krzyż do ucałowania.
Podstęp
Kiedy "Wędzidło" i "Wienciądz" przecięli kabel telefoniczny, do akcji ruszyła grupa "atak". Pięć osób podeszło pod więzienną furtę, a prowadzący podał dokument strażnikowi. Kiedy ten po dłuższej chwili wrócił i zażądał dodatkowych wyjaśnień, jednocześnie uchylając furtkę, naparł na niego jeden z "zatrzymanych". Po chwili cała piątka znalazła się już za bramą, a zaskoczony wartownik widząc wycelowaną w siebie broń, pokornie oddał swój karabin i klucze. Przy bramie zastąpił go "Grom", a pozostali konspiratorzy ruszyli do budynków, kolejno zajmując i rozbrajając strażników z wartowni, dziedzińca i oddzielnych więziennych oddziałów.
Budynek dawnego więzienia na ul. Kurkowej w Łowiczu, stan obecny fot. Zbiory Szymona Nowaka
Wszystko szło zgodnie z planem i nadzwyczaj dobrze. Ale do czasu. Kiedy żołnierze podziemnej armii dochodzili już do więziennych cel, aby oswobodzić zatrzymanych, nagle spod furty przybiegł "Grom" z wiadomością, że ktoś dobija się do bramy. Dwóch zostało przy rozbrojonych strażnikach, a "Antek", "Wędzidło" i "Grom" ruszyli na zewnątrz. Do bramy dzwonili i zniecierpliwieni dobijali się dwaj ubecy, którzy z więzienia mieli zabrać kilku aresztantów. Wpuszczono ich grzecznie do środka, natychmiast rozbrojono i rozkazem rzucono na śnieg, obok schwytanego wcześniej strażnika.
Wolność nie dla Niemców
Przy bramie zostali już we dwójkę "Antek" i "Grom", a "Wędzidło" wrócił do środka, aby kontynuować akcję i nareszcie doprowadzić do uwolnienia więźniów. Kiedy już połączył się z "Wienciądzem" i "Korą", sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Jakiś niezauważony strażnik zaszedł "Wędzidłę" od tyłu i rzucił ma się na plecy, równocześnie próbując dusić za szyję. Harcerz nie przewrócił się, ale szamotał z wiszącym na sobie komunistą. Widząc całą akcję, do przodu ruszyli trzymani pod bronią inni strażnicy. Na dodatek ktoś włączył wewnętrzny alarm.
I wtedy "Wienciądz" przeładował pistolet maszynowy wprowadzając do lufy pierwszy nabój. Zarepetowanie broni zastopowało strażników, a "Wędzidło" w końcu oswobodził się z morderczego uścisku strażnika, którego pognano do reszty rozbrojonych. Wszystkich zamknięto w karcerze na końcu korytarza. Dopiero wtedy otworzono cele i wywołano Polaków do wyjścia. Zamknięci Niemcy i volksdeutsche mieli pozostać za kratami. Tak uwolniono około 70-80 więźniów, a wśród nich również "Cyfrę", któremu już w celi szeptano, aby trzymał się na końcu grupy. Po wyprowadzeniu wszystkich uwolnionych na zewnątrz, oznajmiono im, że są wolni, ale muszą radzić sobie sami.
Ucieczka na Zachód
Tylko "Cyfrę" "Antek" wyprowadził w stronę dworca kolejowego, po drodze odbierając fałszywe dokumenty od "Ignaca". Po jakimś czasie obaj siedzieli już w wagonie pociągu jadącego w stronę Kutna. W tym samym czasie po łowickich błoniach rozbiegali się pozostali uwolnieni, pośród których wielu należało do AK z terenu łowickiego i skierniewickiego.
W tym miejscu warto wspomnieć o grupie "ubezpieczenie". "Jurek", "Kmicic" i "Gryf" rozbroili wartownika pilnującego więzienia od strony ulicy i doprowadzili go do środka do reszty rozbrojonych komunistów. Ale potem wdali się w dyskusję z jego żoną, która przyniosła strażnikowi kolację, a teraz szukała swego męża. Do sprzeczki dołączyli przypadkowi przechodnie i aby nie sprowokować nieprzewidzianych wypadków, również tych cywilów wprowadzono za więzienną bramę. Z innej strony akcję ubezpieczał "Jeż", ale nie miał nic do roboty, ponieważ w tym miejscu nie było wartownika.
Kiedy "Antek" z "Cyfrą" wyszli w stronę dworca, a inni uwolnieni rozbiegli się po okolicy, ostatni konspiratorzy kończyli akcję. Próbowali zatrzasnąć furtę, ale ta nie chciała się domknąć i tak ją zostawiono. Klucze po drodze wyrzucono w zaspę śnieżną, a po chwili rozbrojono jeszcze przypadkowy patrol milicji.
Akcja zakończyła się całkowitym sukcesem - w czasie 40 minut bez jednego strzału i strat uwolniono do 80 więźniów z komunistycznego więzienia znajdującego się w centrum Łowicza.
Zaraz po akcji łowiccy konspiratorzy zdali broń na tajnej melinie, a niektórzy zaopatrzyli się w podrobione dokumenty. Harcerze z grupy "atak", potencjalnie rozpoznani podczas akcji, próbowali jak najprędzej uciekać z miasta. "Antek" i "Cyfra" jako pierwsi wyjechali pociągiem w stronę Kutna. Wobec obstawienia dworca, na drugi dzień na piechotę wyszli do Skierniewic "Kora", "Wędzidło" i "Wienciądz". Dopiero stamtąd wyruszyli pociągiem towarowym w podróż na Zachód. Niebezpieczne miasto prędko opuścili również "Jeż" i "Pająk".
Z pistoletami do szkoły
Niestety nie wszyscy działali tak rozsądnie. Niektórzy z uczestników akcji, głównie z grupy "ubezpieczenie", sadzili, że nie zostali rozpoznani i mogą normalnie żyć w Łowiczu. Karygodnie postąpił "Grom", który będąc w grupie "atak" pozostał w mieście. Również nierozsądnie zrobił "Kmicic" idąc do szkoły z... pistoletami w kieszeniach. A kontrakcja komunistów już zbierała swe żniwo. O 4 nad ranem komuniści wpadli do mieszkań "Wędzidły" i "Wienciądza", a nie znalazłszy podejrzanych, zaaresztowano całe ich rodziny. Potem aresztowano "Groma" i zabrano ze szkoły "Kmicica". Na ulicy schwytano rozpoznanych "Gryfa" i "Jurka". Chwilę grozy przeżył "Ignac", który wpadł w kocioł w mieszkaniu u "Gryfa". Skonfrontowany z "Gryfem" usłyszał, że ten faktycznie go zna, bo to przecież ministrant i służy co niedziela do mszy w Kolegiacie. Schwytano również z powrotem kilkunastu oswobodzonych więźniów.
W kwietniu łódzki sąd zasądził dla trzech uczestników akcji na więzienie w Łowiczu karę śmierci. "Czapę" mieli dostać "Gryf", "Kmicic" i "Jurek". 17-letni "Grom" dostał karę 10 lat więzienia. Na szczęście dla osądzonych, w dniu zakończenia wojny zamieniono im karę śmierci na 10 lat więzienia. A po amnestii z 1947 r. wszyscy czterej wyszli na wolność.
Po latach władza ludowa zainteresowała się trzema innymi uczestnikami akcji. "Cyfra", "Wędzidło" i "Wienciądz" zostali w 1952 r. aresztowani za nielegalne posiadanie broni i związki z nielegalnymi organizacjami. Otrzymali po kilkanaście lat więzienia, ale wyszli na wolność po trzech latach. Do dziś żyje tylko jeden uczestnik akcji na łowickie więzienie. Ksiądz prałat Stefan Wysocki "Ignac" jest emerytowanym duchownym i mieszka w Wesołej.
Szymon Nowak dla Wirtualnej Polski