Makowski: "Szczyt V4 w Jerozolimie powinniśmy sobie podarować" [OPINIA]
Sytuacja na linii Polska-Izrael przypomina dramat sprzed roku. Z jedną różnicą, tym razem nie my zawiniliśmy, i nie my powinniśmy się tłumaczyć. Jeśli jako kraj chcemy zachować twarz, nie tylko należy się wycofać ze szczytu V4 w Jerozolimie, ale nigdy więcej nie doprowadzić do sytuacji, w której rozmawia się o nas bez nas. Czy to umiemy?
18.02.2019 | aktual.: 18.02.2019 08:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Krótka kronika kryzysu na linii Warszawa-Jerozolima wygląda następująco: styczeń 2018 - burza związana z nowelizacją ustawy o IPN i ściganiu za "polskie obozy śmierci", marzec 2018 - wstrząsy wtórne przy okazji debaty o marcu 1968 i kampanii antysemickiej władz PRL, kwiecień 2018 - kolejne napięcia z okazji rocznicy powstania w Getcie warszawskim, czerwiec 2018 - wycofanie się polskiego rządu z nowelizacji ustawy o IPN i podpisanie listu Morawiecki-Netanjahu, który ma zakończyć polityczny odcinek sporu, lipiec-grudzień 2018 - względna cisza, styczeń 2019 - planowanie szczytu bliskowschodniego w Warszawie z udziałem USA i Izraela oraz szczyt Grupy V4 w Jerozolimie. W domyśle dwa wydarzenia, które mają pokazać, że strategiczne relacje z Izraelem zostały odbudowane. Co dalej? Luty 2019. I katastrofa.
Kto winny?
Właściwie wszystko, co wydarzyło się w ubiegłym tygodniu i dzieje się dzisiaj pomiędzy oboma państwami, wygląda jak powrót demonów sprzed roku. Reset dotychczasowych ustaleń, zmarnotrawienie sił włożonych w odbudowanie cywilizowanych stosunków dyplomatycznych i współpracy strategicznej, w mediach społecznościowych powrót retoryki antypolskiej i antysemickiej.
Z jedną, kluczową różnicą. Pomimo nieporadności podczas organizacji szczytu bliskowschodniego, tym razem to nie polski rząd tutaj zawinił. To nie rząd Mateusza Morawieckiego przyleciał na szczyt do Jerozolimy, powodując swoimi wypowiedziami dyplomatyczne oburzenie, zarzucając Żydom, że nie rozliczyli się z przeszłości, że trzeba przemyśleć wojnę z Rosją, ostentacyjnie lekceważąc gospodarza.
To wreszcie nie szef polskiego MSZ stwierdził, że "nikt nie będzie nam mówił, w jaki sposób mamy się wyrażać i jak wspominać naszych poległych", dodając przy tym, że "antypolonizm Żydzi wyssali z mlekiem matki".
Słowa obraźliwe dla Polaków
Atak się przecież stało w odniesieniu do Polski. To niejasne zdania Benjamina Netanjahu na konferencji prasowej o rzekomej "współodpowiedzialności Polaków za Holokaust" czy "kolaboracji Polaków z nazistami", a wreszcie wypowiedź obecnego szefa Ministerstwa Spraw Zagranicznych Israela Katza w telewizji i24News (cytat za byłym izraelskim premierem Icchakiem Szamirem: Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”), spowodowały, że sens szczytu grupy V4 w Jerozolimie, zmieni w tej chwili swoje oblicze.
Premier Mateusz Morawiecki, choć ewidentnie się wahał, a jego otoczenie starało się przekonać, że po "sprostowaniu" swoich słów przez Netanjahu, wszystko wraca do normy, ostatecznie po rozmowie telefonicznej w niedziele postanowił wycofać się z udziału w szczycie. Zastanawiam się, czy w tej chwili, po kolejnym zaognieniu sytuacji przez Katza, również minister Jacek Czaputowicz powinien się tam udać. Być może sytuacja dojrzała do zastosowania "opcji atomowej" i czasowego przynajmniej ochłodzenia stosunków dyplomatycznych z Izraelem, które od dawna - o ile w ogóle były - nie są symetryczne.
Bo jeśli szef Departamentu Stanu Mike Pompeo, zapewne ze względu na lobbing środowisk żydowskich w USA, wspomina na konferencji bliskowschodniej o konieczności restytucji mienia pożydowskiego utraconego podczas wojny, pomimo tego, że w latach 60. Ameryka się takich roszczeń od Polski zrzekła, nie ma tutaj mowy o żadnej równowadze.
W dyplomacji jak tlenu potrzebujemy podmiotowości
Oczywiście Prawo i Sprawiedliwość zrobiło wiele, aby do takiej sytuacji doprowadzić. Podległość wobec Ameryki i lęk wobec bardziej pragmatycznego dyskutowania z Jerozolimą skończył się tym, że i jedni i drudzy traktują nas w kategorii pasa transmisyjnego swoich interesów, zamiast partnera. Dobrze, że być może po czasie i po szkodzie, ale przychodzi tutaj jakieś otrzeźwienie, a za takie poczytuje decyzję premiera Morawieckiego. Źle się jednak dzieje, że owe decyzje nie są efektem naszej długofalowej polityki, ale reagowaniem na pożar. Żadnej dyplomacji nie da się uprawiać dobrze w warunkach doraźnych i nerwowych działań. Przykład?
Gdybyśmy chcieli naprawdę się Izraelowi postawić, szczyt Grupy Państw Wyszehradzkich, jak zasugerował prezydent Andrzej Duda, powinien się odbyć w Polsce. Zapewne, ze względu na postawę naszych sąsiadów i brak zielonego światła z ich strony, taki manewr nie był do przeprowadzenia na cito. I tutaj właśnie, na tym odcinku, PiS ma ogromne zadanie domowe do odrobienia. Gest premiera to nie sukces, to w obecnej sytuacji konieczność. Sukcesem jest doprowadzenie do ułożenia gry pod własny interes i punkt widzenia. Wie o tym Ameryka, wie Izrael czy wie Polska?
– Od wczoraj sytuacja rzeczywiście uległa zmianie. Mieliśmy do czynienia z haniebną wypowiedzią nowego szefa MSZ Izraela. W świetle tej wypowiedzi jakikolwiek udział przedstawicieli państwa polskiego w szczycie V4 w Izraelu staje pod bardzo dużym znakiem zapytania – stwierdził Michał Dworczyk w "Sygnałach dnia" PR1. Jak podkreślił, decyzje w tej sprawie zapadną w ciągu najbliższych godzin. Tutaj decyzja może być chyba tylko jedna.
Marcin Makowski dla WP Opinie