Łukasz Warzecha: żegnaj, żegnaj, baj baj! Z dedykacją dla córki pani premier
Córka pani premier deklaruje, że w razie wygranej PiS zamierza wyjechać z Polski. Tomasz Lis, powodowany zapewne histerycznym strachem przed utratą wygodnych i doskonale płatnych posad w telewizji podobno publicznej i "Newsweeku", każdego dnia wrzuca do sieci teksty jak żywcem wyjęte ze skeczu Górskiego. "PiS cofnie nas o dekady!" - lamentuje Dominika Wielowieyska z Gazety Wyborczej". Jednym słowem, spadnie na nas dziesięć plag egipskich. A może raczej - pisowskich - pisze Łukasz Warzecha w felietonie dla Wirtualnej Polski.
14.10.2015 | aktual.: 14.10.2015 17:14
Co się zdarzy na drugi dzień po ewentualnym zwycięstwie PiS w wyborach parlamentarnych? Gdyby sądzić na podstawie niektórych wypowiedzi i deklaracji - nastąpi Armagedon. Rozpoczną się masowe aresztowania przedsiębiorców, zamknięte zostaną hipermarkety, członkowie PO znajdą się w jakiejś nowej Berezie Kartuskiej, gdzie osobiście będzie ich torturował Joachim Brudziński. Zostaniemy wyrzuceni z Unii Europejskiej i obłożeni gigantycznymi kontrybucjami przez "cywilizowany świat", a w każdą niedzielę patrole złożone z wikarego, członka PiS i pań z Rodziny Radia Maryja będą przymusowo wyciągać ludzi na mszę. Będzie "duszna atmosfera" - jak przepowiada "Newsweek" piórem zasłużonej prorządowej dziennikarki Renaty Kim.
Kiedy Robert Górski tworzył swój kultowy skecz o tym, co będzie, "gdy PiS dojdzie do władzy", myślał pewnie, że groteskowość "Macierewicza w skórzanym płaszczu", urzędującego na Szucha, o którym mowa w skeczu, będzie jasna dla każdego. Jak się okazuje, życie dogoniło kabaret.
Córka pani premier deklaruje, że w razie wygranej PiS zamierza wyjechać z Polski. Tomasz Lis, powodowany zapewne histerycznym strachem przed utratą wygodnych i doskonale płatnych posad w telewizji podobno publicznej i "Newsweeku", każdego dnia wrzuca do sieci teksty jak żywcem wyjęte ze skeczu Górskiego. "PiS cofnie nas o dekady!" - lamentuje Dominika Wielowieyska z "Gazety Wyborczej". Jednym słowem, spadnie na nas dziesięć plag egipskich. A może raczej - pisowskich.
Te strachy mają jedną wspólną cechę: gdyby poskrobać, okazują się oparte wyłącznie na fobiach, paranojach i bezpodstawnych oskarżeniach. Katarzyna Kopacz-Petranyuk oznajmia na przykład, że PiS urządzało "nagonki na lekarzy" i teraz na pewno też tak będzie. Na czym te "nagonki" mianowicie polegały? Wszyscy pamiętają jedną sprawę: doktora Garlickiego. Przy czym nie zakończyła się ona wcale dla chirurga pomyślnie. W 2013 r. został skazany za przyjmowanie łapówek, choć jedynie w związku z częścią zarzutów stawianych przez prokuratora.
Na czym jeszcze miały polegać owe "nagonki"? Konkretnie? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że ówczesny rząd starał się walczyć z całkowicie realnym i prawdziwym problemem, jakim jest łapówkarstwo w służbie zdrowia, szczególnie na poziomie utytułowanych lekarzy, pełniących ważne funkcje.
Czy przedsiębiorcy byli za PiS prześladowani? Nie przypominam sobie. Doskonale natomiast pamiętam zalew informacji o tym, jak urzędy skarbowe niszczyły przedsiębiorców za rządów PO. To za Platformy wiceminister finansów Jacek Kapica w wewnętrznych wytycznych sygnalizował, że kontrole nie mają realizować celów prewencyjnych, ale przynosić wpływy budżetowe. Czyli - że należy nakładać kary. To za PO urząd skarbowy zrujnował przedsiębiorcę z Wałbrzycha, który produkował lody z dodatkiem soku. Zapewne słuchając wytycznych wiceministra Kapicy, US uznał, że takie lody to nie lody (preferencyjna stawka VAT), ale napój (normalna stawka). W końcu przedsiębiorca wygrał w sądzie, ale i tak jego biznes się nie podniósł. I nie jest to wyjątek, ale reguła w czasach rządów PO. Takich historii można znaleźć setki, jeśli nie tysiące.
Nie pamiętam, żeby PiS podnosił uparcie stawki akcyzy na papierosy i alkohol do takiego poziomu, aby stworzyć problem omijania tych obciążeń na gigantyczną skalę, a potem bohatersko z nim walczyć. Pamiętam, że to PiS obniżyło obywatelom podatki, podczas gdy PO podniosło je wszystkim, zabierając ulgi, zamrażając progi i utrzymując śmiesznie niską kwotę wolną.
To nie PiS zabrał się na serio za prześladowanie kierowców, obsiewając kraj gęstą siecią fotoradarów i uchwalając regulacje, naruszające prawo, jak ta o zabieraniu prawa jazdy bez orzeczenia sądu. To nie PiS wytyczył dla drogówki plan mandatowy do wykonania. Zrobiła to Platforma, planując wystawienie w roku 2015 1,7 miliona mandatów. Plan był także na rok 2014. Jego ślady można odnaleźć - jak wykrył portal BRD24.pl - w rocznym rządowym sprawozdaniu o bezpieczeństwie na drogach. Jest tam wprost zapisane, że policja miała wlepić przynajmniej 356 592 mandatów pieszym oraz minimum 31 696 mandatów kierowcom, którzy popełnili wykroczenie wobec pieszych. Napisano też wprost, że plany zostały wykonane odpowiednio w 117 i 120 procentach. Tak działa państwo PO, nie państwo PiS.
To za Platformy Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wpadła z drzwiami o godz. 5.20 nad ranem do mieszkania młodego człowieka, prowadzącego internetową stronę "Antykomor". Za PiS ABW, owszem, także działała, ale nie miała na celowniku dwudziestoparolatków umieszczających w sieci żarty o prezydencie.
To pochodzący z PO prezydent zaproponował, a parlament zdominowany przez PO uchwalił, nowelizację ustawy o zgromadzeniach, wymierzoną ewidentnie w wolność tychże zgromadzeń. I to za PO Polska wysunęła się na czoło w liczbie wniosków służb specjalnych o billingi abonentów sieci komórkowych. W 2014 roku policja i ABW skierowały do sądów prawie 5,5 tys. wniosków o zatwierdzenie kontroli operacyjnej. O 17 proc. więcej niż rok wcześniej. Wniosków o billingi było w roku 2014 - uwaga - ponad 2 miliony! I był to kolejny wzrost rok do roku. Ktoś ma jeszcze czelność mówić o "dusznej atmosferze" za rządów PiS? I tak dalej, i tak dalej. W ten sposób moglibyśmy rozebrać na czynniki pierwsze każdą dziedzinę, w której Platforma miała być partią otwartą, szanującą obywateli i ich wolność, a PiS - partią opresyjną i na naszą wolność dybiącą.
Gdyby spytać dzisiaj jakichś Żakowskich czy Lisów, kto jest największym faszystą w Europie, mieliby pewnie problem z wyborem pomiędzy Jarosław Kaczyńskim a Viktorem Orbánem, ale zakładam, że ostatecznie z bólem postawiliby na tego drugiego. W końcu on rządzi już od paru lat i zdążył w kraju zmienić to i owo, z konstytucją włącznie, podczas gdy PiS dopiero stara się o władzę.
Cóż zatem takiego strasznego stało się z Węgrami, poza tym, że tamtejszy premier twardo broni węgierskiego interesu? Czy w panice uciekli stamtąd zagraniczni inwestorzy? Nie. Czy zwinęły się zachodnie sieci handlowe? Bynajmniej, o czym mogę zaświadczyć osobiście, jako że jestem na Węgrzech przynajmniej raz w roku. Czy węgierski budżet się zawalił? Bynajmniej. Wręcz przeciwnie - ma się coraz lepiej. Czy w kazamatach na budapesztańskim Wzgórzu Zamkowym, gdzie niegdyś trzymano Vlada Palownika, jęczą dzisiaj politycy Węgierskiej Partii Socjalistycznej z Ferencem Gyurcsánym na czele? Skądże. Czy europejscy przywódcy bojkotują węgierskiego premiera? Absolutnie nie. Przeciwnie - krytykują go na potęgę do kamer, ale jednocześnie muszą się z nim liczyć. Angela Merkel nie traci okazji, aby spotkać się z Viktorem Orbánem. Czy wreszcie władzę na Węgrzech sprawują skrajni nacjonaliści z Jobbiku? Nie, ponieważ właśnie Fidesz hamuje ich dojście do władzy. Więc cóż takiego koszmarnego się właściwie stało? Nie wiadomo. Ale
"jest źle" tak samo jak za PiS w Polsce była "duszna atmosfera".
Gdy czytałem wywody pani Katarzyny Kopacz-Petranyuk, przypomniała mi się Maria Peszek, córka znanego (i świetnego) aktora, która swego czasu w słynnym wywiadzie oznajmiła, że "jakby coś" (czyli: gdyby na przykład wybuchła wojna), to ona "spier...a". Trzeba przyznać, że postawa pani Peszek jest jednak bardziej zrozumiała i racjonalna niż postawa córki pani premier. Wszak pani Peszek mówiła o reakcji na jak najbardziej realne, namacalne niebezpieczeństwo, podczas gdy pani Kopacz-Petranyuk mówi o strachach urojonych i krążących gdzieś w rejonach ostrej paranoi.
Ja bym córki pani Kopacz w kraju na siłę nie zatrzymywał. Ba, nie zatrzymywałbym nawet samej pani premier. Na obsesje i paranoje nie ma dobrego lekarstwa. "Żegnaj, żegnaj, baj baj!" - jak śpiewał Kuba Sienkiewicz. I krzyżyk na drogę.
Łukasz Warzecha dla Wirtualnej Polski