Jurij Biełousow: mamy w Ukrainie około dwustu wyspecjalizowanych prokuratorów, którzy prowadzą wyłącznie śledztwa w sprawie zbrodni wojennych© WP

Łowca zbrodniarzy wojennych: Putin zostanie pociągnięty do odpowiedzialności bardzo szybko

Tatiana Kolesnychenko
26 stycznia 2023

Haga już czeka na Putina i jego świtę. Mogą zaszyć się u siebie w kraju, ale do końca życia będą się za siebie oglądać - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Jurij Biełousow, szef "departamentu wojny" w biurze prokuratora generalnego Ukrainy.

Tatiana Kolesnychenko, Wirtualna Polska: Sobotnie popołudnie. Centrum Dniepru, jednego z największych ukraińskich miast. W wielopiętrowy blok mieszkalny uderza potężna rosyjska rakieta. Cała klatka schodowa zamienia się w rumowisko. Po kilku godzinach pan dociera na miejsce. Co widzi prokurator ds. zbrodni wojennych?

Jurij Biełousow, szef "departamentu wojny" w biurze prokuratora generalnego Ukrainy: Widzę to, co każdy, przytłaczający ogrom tragedii. Gruzy, pod którymi są uwięzione dziesiątki ludzi. Uwijających się ratowników, którzy nasłuchują wołania o pomoc. Widzę setki przestraszonych ludzi, którzy stoją za taśmą i czekają na dobre wieści o swoich bliskich. I czuję to, co każdy inny człowiek: gniew. Rosyjska armia jest pierwszą armią świata pod względem gwałtów, tortur i mordów na cywilach.

Ale jako prawnik i prokurator muszę odsunąć emocje na bok i skupić się na szukaniu dowodów.

Jakie dowody - poza ciałami zabitych i rannych - można zaleźć na miejscu wojennej zbrodni, jeśli sprawcy znajdowali się setki albo nawet tysiące kilometrów od niej?

Przesłuchujemy świadków, badamy fragmenty rakiety, ustalamy, czy w okolicy są obiekty wojskowe, które mogły być pierwotnym celem. Kiedy ustalimy już typ rakiety, trajektorię jej lotu i czas uderzenia, jesteśmy w stanie określić, skąd została wystrzelona, a następnie wytypować jednostkę, która odpowiadała za atak.

W przypadku Dniepru te informacje pojawiły się wręcz błyskawicznie. Wystrzelono nieprecyzyjną rakietę Ch-22, a sprawcami są żołnierze z 52. pułku ciężkiego lotnictwa bombowego, odpowiedzialni za identyczny atak na centrum handlowe w Kremenczuku i blok mieszkalny w obwodzie odeskim. We wszystkich przypadkach było wielu zabitych, rannych i zaginionych. Znane są nawet dane 44 osób zaangażowanych w ten atak terrorystyczny. Społeczność Molfar zidentyfikowała dowódców i pilotów, a nawet personel techniczny. Usłyszą zarzuty?

Już postawiliśmy zarzuty dowódcy. Jesteśmy przekonani, że 52. pułk stał za szeregiem ataków na cele cywilne, a jego dowódca ponosi pełną odpowiedzialność za zabójstwo co najmniej 88 cywilów.

Co do reszty żołnierzy tego pułku opublikowanie ich nazwisk i zdjęć w mediach społecznościowych nie jest wystarczającą podstawą do postawienia oskarżeń. Mimo chęci ukarania sprawców nie możemy ustalić niczyjej winy bez wystarczających dowodów.

Dlatego śledztwa dotyczące ataków rakietowych są najtrudniejsze. Rozumiemy, że mamy do czynienia ze złem w czystej postaci, ale przy jego rozliczaniu musimy trzymać się prawa. I bardzo uważać. Jeśli oskarżymy kogoś, a potem okaże się, że ta osoba od roku nie służy albo akurat była w zupełnie innym miejscu, stracimy wiarygodność jako kraj.

Nie wszyscy to rozumieją, krytykują nas za zbyt powolną pracę. Ciągle nam mówią: "'New York Times' już opublikował zdjęcia winnych. Na co czekacie?".

Więc z góry wiadomo, że sprawcy ataku rakietowego pozostaną nieukarani?

Nie powiedziałem tego. Zbieramy dowody, przygotowujemy się. Sprawcy znajdą się w naszych rękach - to tylko kwestia czasu. Jestem pewien, że już niedługo wojskowi zaczną uciekać z Rosji niczym szczury z tonącego okrętu. W zamian za spokojne życie w Europie wydadzą swoich przywódców. Niektórzy już to robią. Ilość informacji o konkretnych zbrodniach wojennych stale rośnie. W końcu poskładamy puzzle w całość.

Kto w takim przypadku ponosi odpowiedzialność? Dowódca, który wydał rozkaz, czy pilot, który go wykonał?

To zależy od wielu technicznych czynników. Czasem pilot jest jak dostawca pizzy. Otrzymał ładunek, wcinał guzik i wrócił do bazy, nie wiedząc, jaki cel zniszczył.

Ale są sytuacje, w których wina pilota jest niezaprzeczalna. Przykładowo podczas okupacji Borodzianki, miasteczka pod Kijowem, bloki mieszkalne zbombardowano 500-kologramowymi bombami FAB. Pilot dokładnie wiedział, co i gdzie zrzuca. Nie ulega wątpliwości - jest zbrodniarzem wojennym.

W sytuacji z Dnieprze musimy zidentyfikować konkretny samolot i jego pilota, żeby ustalić stopień jego winy. Jeśli chodzi o dowództwo, ich odpowiedzialność nie ulega wątpliwości. Mogą się tłumaczyć, że chcieli zniszczyć obiekt wojskowy, ale to im nie pomoże.

Wydając rozkaz, dowódca - niczym chirurg - powinien dobrać odpowiedni instrument do operacji. Zgodnie z prawem, rażąc cel w gęsto zasiedlonym centrum miasta, powinni użyć takiej broni, która nie spowodowałaby szkód dookoła.

Zamiast tego wystrzelili rakietę Ch-22, której sama głowica waży prawie tonę. Jest to przestarzała, radziecka broń, która może odchylać się o setki metrów od kursu. Dowódca nie mógł nie wiedzieć o tych mankamentach.

Innym pytaniem jest, jaki był pierwotny cel ataku. Rakieta mogła zboczyć z kursu, ale równie dobrze Rosjanie celowo mogli chcieć zniszczyć blok mieszkalny. Zakładamy każdą wersję, bo wiemy, że są zdolni do wszystkiego.

Przesłuchując wojskowych, którzy wrócili z niewoli, nasi prokuratorzy notują przypadki tortur rodem ze średniowiecza.

Mówi pan o odcinaniu genitaliów?

Okaleczanie, odcinanie, rażenie prądem… Oprócz tego przemoc seksualna, łamanie i odcinanie kończyn… Łatwiej byłoby powiedzieć, jakich tortur Rosjanie nie stosują i jakich zbrodni nie popełniają. W tej chwili w naszym rejestrze jest udokumentowanych ponad 63 tys. zbrodni wojennych.

We wszystkich przypadkach są prowadzone śledztwa? Doświadczenie innych krajów pokazuje, że tylko 30-40 proc. zbrodni wojennych jest poddawanych śledztwu.

My staramy się wypracować własne standardy. Unikatowość naszego doświadczenia polega na tym, że nie badamy ich po latach od zakończenia wojny, ale robimy to niemal natychmiast. Jeszcze płoną budynki, a my już pracujemy na miejscu.

Prowadzimy śledztwa w sprawie wszystkich zarejestrowanych zbrodni wojennych. Choć w niektórych przypadkach zebranie materiału dowodowego jest bardzo trudne, bo miejsca zbrodni znajdują się na okupowanych terytoriach. Gromadzimy informacje i czekamy na wyzwolenie, żeby skończyć rozpoczęte śledztwa.

Oczywiście przy tak ogromnej liczbie postępowań, musieliśmy zmienić podejście. Dlatego wdrażamy nowoczesne rozwiązania technologiczne, ale też nowe standardy śledcze. Obecnie mamy w Ukrainie około dwustu wyspecjalizowanych prokuratorów, którzy prowadzą wyłącznie śledztwa w sprawie zbrodni wojennych. Ponadto wyznaczyliśmy sobie priorytety - projekty, które wymagają priorytetowej uwagi.

Skupiamy się więc na sprawach ostrzałów z ofiarami śmiertelnymi, torturach, przemocy seksualnej, masowych grobach i atakach na infrastrukturę krytyczną.

Powiedział pan ostatnio, że o niektórych innowacjach Ukraina mogła tylko pomarzyć, a teraz są podstawą pracy prokuratorów. O jakie innowacje chodzi?

Od początku inwazji do Ukrainy przyjeżdża wielu zagranicznych prokuratorów, żeby badać zbrodnie wojenne. Ale stopniowo zmieniliśmy podejście do współpracy. Tłumaczymy im, że nie oczekujemy, że ktoś wykona naszą pracę za nas. Za tydzień wrócicie do siebie, a my zostaniemy w tym samym miejscu. Szkólcie nas, pokazujcie, jak stosować różne techniki.

To przynosi swoje rezultaty. Jako przykład mogę podać atak terrorystyczny w Borodziance. Przy starych metodach oględziny wielkiego budynku zajęłyby nam kilka dni. Ale teraz mamy przeszkolonych operatorów dronów skanujących i dzięki nim w kilka godzin uzyskaliśmy model 3D zrujnowanego budynku. Nad tym materiałem teraz mogą pracować prokuratorzy w dowolnym miejscu na ziemi, bez konieczności wyjazdu na miejsce.

Mamy też potężne programy, które przeczesują cały internet. Wystarczy mieć zdjęcie, a w ciągu kilku godzin można otrzymać całą informację o człowieku. Program znajdzie każdy ślad cyfrowy, jaki po sobie zostawiła konkretna osoba.

Ze wsparciem UE, jako biuro, wdrażamy kompleksowe rozwiązania IT, które pozwolą przekształcić całą dokumentację w cyfrowy format. To może brzmieć jak banał, ale gdyby nie wojna, czekalibyśmy na cyfryzację kolejne dwie dekady. To wszystko zaoszczędza nam czas, pozwała efektywniej analizować sprawy, szukać wspólnych tropów w postępowaniach.

Jurij Biełousow w Dnieprze, gdzie rosyjska rakieta zniszczyła blok mieszkalny
Jurij Biełousow w Dnieprze, gdzie rosyjska rakieta zniszczyła blok mieszkalny© Generalna Prokuratury Ukrainy

Ilu zbrodniarzy wojennych zidentyfikowaliście dotychczas?

Jeśli nie brać pod uwagę najwyższego kierownictwa Federacji Rosyjskiej, wobec którego prowadzimy osobne śledztwo, postawiliśmy zarzuty 252 wojskowym. Do ukraińskich sądów trafiło 90 spraw, a w 25 już zapadły wyroki. Niestety, w połowie przypadków zbrodniarzy skazano zaocznie.

Część Rosjan już odbywa karę. Są jeńcami.

Status jeńca nie chroni ich przed rozprawą sądową?

Nie. Każdy z rosyjskich wojskowych schwytany przez ukraińskich żołnierzy na polu walki otrzymuje status jeńca wojennego. Są oni przetrzymywani w specjalnym obozie dla jeńców wojennych. Sprawdzamy każdego z nich pod kątem ewentualnego udziału w zbrodniach wojennych. Jeśli się okazuje, że dana osoba popełniła zbrodnie wojenne, sąd może ją skazać, ale przez cały czas odbywania kary będzie miała status jeńca wojennego i trafi do z powrotem do obozu.

Mamy pełną świadomość, że jeśli któryś ze zbrodniarzy trafi do zwykłego więzienia, jego żywot będzie bardzo krótki.

Czy wśród skazanych albo podejrzanych są "rzeźnicy z Buczy"?

Wiemy dokładnie, jakie oddziały stacjonowały w Buczy, wiemy, kto nimi dowodził, ale nie znamy wszystkich bezpośrednich sprawców. W niektórych przypadkach jesteśmy bardzo blisko, ale niestety większość z nich zakrywała twarz. Dlatego zbieramy dowody i cierpliwie czekamy. Jeśli jeszcze żyją, wcześniej czy później trafią w nasze ręce.

Na razie naszym głównym zadaniem jest postawić przed sądem najwyższe kierownictwo Rosji. Nikt nie ma wątpliwości, że zbrodniarzem numer jeden jest Putin, a następnie jego otoczenie. Ukaranie dowództwa jest ważniejsze niż ukaranie szeregowego żołnierza.

Ciężko będzie przekonać społeczeństwo do tej strategii. Wielu polityków i obrońców praw człowieka w kółko powtarza hasło "sprawiedliwość dla każdego". Obiecują ludziom, że zobaczą wszystkich winnych na ławie oskarżonych. Dla osób, które straciły bliskich, były ranne, zgwałcone albo torturowane, ukaranie bezpośrednich sprawców ma ogromne znaczenie.

Często nad tym dyskutujemy w biurze i zawsze powtarzam: niektórych nazistowskich zbrodniarzy sądzono nawet 50 lat po wojnie. Potrzebujemy czasu. Staramy się znaleźć każdego, kto popełnił ciężkie zbrodnie wojenne. Ale jeśli nawet nie znajdziemy wszystkich zbrodniarzy, nie oznacza to, że ludzie nie otrzymają zadośćuczynienia.

Ukraina pracuje nad stworzeniem mechanizmu, który zapewni odszkodowanie wszystkim ofiarom. To nie zwróci im bliskich, nie uleczy przeżytej traumy, ale przynajmniej dla części osób zadowalające będzie odbudowanie domu na koszt rosyjskich oligarchów albo ich państwa.

Możliwie, że ludzie nigdy nie poznają imienia konkretnego żołnierza, który wyrządził im krzywdę, ale będą wiedzieć, że znaleźliśmy majątek Rosjan za granicą, ich luksusowe jachty, piękne domy w Europie i za te pieniądze odbudowaliśmy Ukrainę.

W ubiegłym tygodniu Parlament Europejski przyjął rezolucję w sprawie utworzenia specjalnego trybunału ds. zbrodni agresji przeciwko Ukrainie. Jak pan ocenia ten krok?

Jako historyczny.

Jeszcze kilka miesięcy temu tylko pojedyncze państwa miały odwagę mówić wprost o Putinie jako o zbrodniarzu wojennym.

Teraz, najważniejszy organ prawodawczy UE, przyjmuje rezolucję, w której podkreśla potrzebę rozliczenia nie jakiegoś "enigmatycznego kierownictwa" Federacji Rosyjskiej, tylko konkretnie wymienia nazwisko prezydenta Putina. Uznaje go za zbrodniarza wojennego.

Jest to kolosalna zmiana w świadomości Zachodu. Czy ktoś mógłby sobie wyobrazić taką sytuację rok temu? Rezolucja przyjęta przez PE jest największym krokiem w kierunku sprawiedliwości dla Ukrainy, jaki dotychczas wykonano.

Jednak w rezolucji nie ma ani słowa o tym, jak ma wyglądać trybunał, ani kiedy zostanie powołany. Może więc to trwać latami.

Ustalanie źródeł finansowania, tworzenie budżetów, selekcja sędziów, zbieranie dowodów – zazwyczaj to trwa lata, ale nie w przypadku rosyjskiej agresji na Ukrainę. Jej skala, okrutność i skutki, odczuwalne w całym świecie, spowodowały, że cała społeczność międzynarodowa zaangażowała się w ukaranie Putina.

To bardzo krytyczny moment, bo inne państwa, skłonne do takich samych kroków, uważnie na to patrzą. Dlatego trybunał rozpocznie pracę już w tym roku.

Pan mówi o "zaangażowaniu całego świata", ale rezolucję o utworzeniu specjalnego trybunału uchwalił tylko PE, podczas gdy Ukrainie od początku zależało, żeby ta inicjatywa wyszła od ONZ, jak w przypadku powołania Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii. Jednak do tego potrzebne są głosy dwóch trzecich członków Zgromadzenie Ogólnego, których nie udało się uzyskać.

Sytuacja z ONZ trochę przypomina historię z czołgami dla Ukrainy. Są państwa gotowe dołączyć do trybunału nad Rosją, ale nie zrobią tego, dopóki takiej gotowości nie zadeklarują inne.

Tu działają skomplikowane mechanizmy. Oczywiście dla Ukrainy byłoby lepiej, gdyby do tworzenia trybunału dołączyło możliwie jak najwięcej państw. Jednak z punktu widzenia prawa, nie ma wymogu określającego, ile krajów ma połączyć siły, żeby utworzyć międzynarodowy trybunał.

Najważniejsze, że już teraz mamy całkowitą pewność, że Putin i najwyższe kierownictwo Rosji zostanie pociągnięte do odpowiedzialności i stanie się to bardzo szybko. Wierzymy, że niebawem ONZ pójdzie w ślady PE i dołączy do tworzenia specjalnego trybunału. Będzie zajmować się głównie sprawą zbrodni agresji przeciwko Ukrainie. Obejmie ona tylko jeden rodzaj zbrodni międzynarodowej - zbrodnię agresji.

Jest to jedyny rodzaj zbrodni, za który Rosji nie może pociągnąć do odpowiedzialności Międzynarodowy Trybunał Karny (MTK) w Hadze. Może on sądzić całe kierownictwo Federacji Rosyjskiej za zbrodnie przeciwko ludzkości, za wojenne zbrodnie, za ludobójstwo, ale nie za agresję, bo Rosja nie ratyfikowała Rzymskiego Statutu MTK.

Pełnomocnictwo dla MTK mogłaby nadać Rada Bezpieczeństwa ONZ, ale Rosja zablokuje każdą inicjatywę, nadużywając swojego prawa weta. Dlatego potrzebowaliśmy osobnego trybunału do spraw agresji.

Ukraina też nie ratyfikowała Statutu Rzymskiego, choć po zawarciu umowy stowarzyszeniowej z UE w 2014 roku była do tego zobowiązana. Po wybuchu wojny ta kwestia znowu powróciła, ale natychmiast pojawiły się głosy, że jeśli Ukraina ratyfikuje Statut, Rosja może to wykorzystać, żeby oskarżać ukraińskich wojskowych.

Takie obawy są, choć moim zdaniem bezzasadne, bo jeśli Rosja będzie chciała zrobić szopkę i tak może stworzyć własny trybunał. Mogą do niego wejść Iran, Syria, Korea Północna i inne "demokratyczne" państwa, z którymi utrzymuje kontakty. Oczywiście taki proces nie będzie miał żadnej wartości prawnej.

Ukraina nie ratyfikowała jeszcze Statutu Rzymskiego, ale nie utrudnia to w żaden sposób pracy prokuratora MTK. Rada Najwyższa odrębną uchwałą uznała jurysdykcję Międzynarodowego Trybunału Karnego. Więc prokurator może budować bazę dowodową i gdy będzie ona wystarczająco duża, postawić kierownictwu Federacji Rosyjskiej zarzuty. Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości tak się stanie. Stanie się to bardzo szybko.

Jakie będą główne zarzuty?

Myślę, że będzie to zarzut ludobójstwa na narodzie ukraińskim. Ostatnio analizowaliśmy cały materiał dowodowy i przebija w nim wyraźnie ta właśnie linia.

Dlatego planujemy w tym roku całkowicie przeorganizować pracę naszych prokuratorów i zacząć budować strategię oskarżania.

Będzie to główny, ale niejedyny kierunek. Naszym celem jest, aby Putin i kierownictwo Rosji zostali jednocześnie oskarżeni przez różne sądy za różne rodzaje zbrodni. Na przykładzie rozliczania Rosji, chcemy stworzyć zupełnie nowy mechanizm rozliczania wojennych zbrodniarzy.

Na czym ma on polegać?

Po II wojnie światowej państwa sojusznicze powołały Trybunał w Norymberdze, aby rozliczyć nazistowskich zbrodniarzy. Była to główna instytucja oskarżająca, cały świat się na nią orientował.

Ale każdy międzynarodowy sąd ma ograniczenia. Nieliczny zespół prokuratorów i sędziów może oskarżyć dziesięć, maksymalnie dwadzieścia osób z najwyższego kierownictwa kraju.

Dla przykładu w Procesie Norymberskim sądzono tylko 22 osoby. My już na tym etapie mamy 636 podejrzanych z najwyższego kierownictwa Rosji, którzy bezpośrednio przyczynili się do ludobójstwa w Ukrainie. Są to deputowani, senatorowie, ministrowie, członkowie rady bezpieczeństwa, dowódcy wojskowi.

Mamy do czynienia z bezprecedensową skalą zbrodni wojennych. Żeby wszystkie je rozliczyć, powinniśmy działać inaczej.

Chcemy maksymalnie rozszerzyć sądową sieć, dołączyć do orzekania nie tylko międzynarodowe sądy, ale i poszczególne kraje

Już w tej chwili 22 państwa, w tym Polska, Francja, Holandia i Włochy, wszczęły u siebie śledztwa w związku z rosyjską inwazję na Ukrainę.

Jesteśmy gotowi przekazać całe śledztwo, wszystkie zgromadzone dowody, krajom, które są w stanie powołać własny sąd.

Jednak przy całej międzynarodowej współpracy uważa pan, że większość spraw związanych z rosyjską agresją, powinny prowadzić ukraińskie sądy.

Międzynarodowe sądy wyręczają okupowane państwo, kiedy ono nie jest w stanie, albo nie chce rozliczyć zbrodni wojennych. Ukraina chce i może to zrobić.

Jedyne, co nas ogranicza, to prawo międzynarodowe, które gwarantuje immunitet prezydentowi, premierowi i ministrowi spraw zagranicznych.

Innymi słowy, Ukraina jako państwo nie może oskarżać Putina, Miedwiediewa czy Ławrowa, ale setki innych zbrodniarzy wojennych - tak.

Tylko czy są na to gotowe ukraińskie sądy? Były prezydent Wiktor Juszczenko powiedział kiedyś, że w ukraińskich sądach mógłby przegrać nawet Bóg. Oczywiście mówił o poziomie korupcji. Mimo wielu prób i obietnic gruntowna reforma sądownictwa się nie odbyła. Nie obawia się pan, że uwikłanie sądów może być powodem do podważania wyroków?

Korupcja nie zniknęła i nadal bardzo potrzebujemy reformy zarówno w sądach, jak i w organach ściągania, ale nie jest to już państwo w państwie, jakim było choćby za czasów Juszczenki. Wszystko gwałtownie się zmienia. Po raz pierwszy społeczeństwo i państwo są po jednej stronie barykady. Nie wojujemy ze sobą, bo mamy wspólnego wroga.

Zanim zostałem prokuratorem, zajmowałem się naruszeniem praw człowieka przez ograny ścigania, jak tortury i bezprawne zatrzymania. Miałem swoje uprzedzenia co do prokuratury. Wyobrażałem sobie, że kiedy przyjmę to stanowisko, będę wojownikiem światła w królestwie mroku.

Zamiast tego zobaczyłem masę ludzi, uczciwie pracujących w naprawdę ciężkich warunkach. Podobna sytuacja jest z sądami.

Pański departament dysponuje dowodami, sądy międzynarodowe już pracują albo właśnie zaczynają pracować, ale jakie są realne szanse, że zbrodniarze skazani zaocznie trafią kiedyś do więzienia? Widzi pan Putina i jego otoczenie za kratkami?

Po II wojnie światowej w Niemczech utworzono nowy rząd, który ścigał obywateli własnego narodu za udział w zbrodniach wojennych. Oczywiście nie oczekujemy, że coś takiego w najbliższym czasie stanie się w Rosji.

Zbrodniarze będą mogli się ukrywać u siebie w kraju tak długo, jak będzie trwał ich reżim. Ale będą wiedzieć, że nigdzie indziej na świecie nie będą bezpieczni. Będą odpoczywać nie w Europie, tylko na Uralu. Pływać jachtami nie po Morzu Śródziemnym, tylko po rzece Moskwa. Ta izolacja już będzie w jakiejś mierze karą. Do końca swojego życia będą się za siebie oglądać.

Czy Interpol będzie ścigał wszystkich wojennych zbrodniarzy?

Interpol ma znaczne ograniczenia w sprawach dotyczących zbrodni wojennych. Będzie ścigać tylko tych zbrodniarzy wojennych, którzy są poszukiwani przez MTK lub inną międzynarodową instytucję sądową.

Czyli jeśli ukraiński sąd uzna za winnych na przykład dwóch 21-latków z Czelabińska, którzy podczas okupacji obwodu kijowskiego pobili i zgwałcili ciężarną kobietę, będą mogli oni spokojnie przekraczać granicę z innymi państwami?

Możemy wytropić zbrodniarza, którzy zgwałcił dwadzieścia kobiet i dziesięcioro dzieci, ale Interpol nie podejmie się jego zatrzymania, bo zachowuje neutralność w przypadku konfliktów zbrojnych.

Nie oznacza to jednak, że będą mogli swobodnie się poruszać po świcie. Pracujemy nad tym, żeby zawrzeć umowy z poszczególnymi krajami, współpracujemy z Europolem. To pozwoli nam otrzymywać informacje o przemieszczeniu się danej osoby i poproszenie władz kraju o zatrzymanie i przekazanie zbrodniarza w nasze ręce.

Wołodymyr Zełenski, odpowiadając na pytanie Wirtualnej Polski o ściganie zbrodniarzy wojennych, powiedział: "Niektórzy będą czekać na powołanie międzynarodowego trybunału, a inni na to, aż zapadnie zmierzch". Czy dopuszcza pan możliwość, że ukraińskie służby będą ściągać Rosjan, jak w przypadku nazistowskich zbrodniarzy robił Mosad?

Nie będę tego komentować.

Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
władimir putinzbrodnie wojennewojna w Ukrainie