"Linia Wisły" - oś kampanii [OPINIA]

W każdej kampanii wyborczej jest jakiś główny temat, jakaś dominująca oś sporu. Potrafiła nią być wojna o pustą lodówkę lub debata na temat imigrantów. Wiele wskazuje na to, że w tegorocznej kampanii prezydenckiej ową osią sporu będzie… "linia Wisły" - pisze w opinii dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski.

W tegorocznej kampanii osią sporu może być "linia Wisły"
W tegorocznej kampanii osią sporu może być "linia Wisły"
Źródło zdjęć: © East News, PAP, REPORTER | Anita Walczewska, Artur Reszko, Marek Maliszewski, Marysia Zawada
Marek Migalski

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Wszyscy domyślaliśmy się, że - obok spraw socjalnych, debaty o tym, jak się nam żyje i ile płacimy za codzienną egzystencję - wiodącym wątkiem walki o najwyższy urząd w państwie będą szeroko rozumiane kwestie bezpieczeństwa. Na naszych oczach ta prognoza właśnie się materializuje. Jej głównym zaś motywem będą narracje o tym, która ze stron chce - rzekomo bez walki - oddać w czasie ewentualnej rosyjskiej agresji wschodnią część Polski.

Wzmiankowane dwie narracje zostały zaprezentowane przez największe partie na naszej scenie politycznej, czyli PiS i PO.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Politycy dbają o nasze bezpieczeństwo? Ekspert nie pozostawia złudzeń

Według sztabowców tej pierwszej poprzedni rząd PO-PSL planował w czasie ewentualnej agresji Rosjan - podobno bez żadnej reakcji z naszej strony - poddać całą wschodnią część kraju, a zacząć bronić się dopiero na linii Wisły.

Przedstawiają na to dowody w postaci ujawnionych przez Mariusza Błaszczaka, ówczesnego ministra obrony planów operacyjnych Sztabu Generalnego zakładających właśnie taki scenariusz. Nie wspominają jednak, że był to tylko jeden z wariantów przewidywanych działań wojennych, wcale nie najważniejszy i najbardziej prawdopodobny.

Na swoje nieszczęście obecnie rządząca koalicja popełniła polityczny błąd, oskarżając Błaszczaka o "ujawnienie tajemnicy państwowej" i odbierając mu immunitet, by prokuratura mogła postawić go w stan oskarżenia.

Dlaczego był to błąd ze strony Donalda Tuska i jego ludzi? Bo de facto przyznali, że były szef resortu obrony za czasów PiS… mówił prawdę. Nie można bowiem stawiać kogoś przed sądem za ujawnienie tajemnicy państwowej, gdyby… nie była to owa tajemnica. Proste, prawda? Tym samym obecna władza przyłożyła pieczątkę na donosie Błaszczaka w sprawie owej rzekomej obronie na linii Wisły! Geniusze.

Liderzy PO musieli zatem coś z tej sprawie zrobić, bo wyglądało na to, że sami strzelili sobie w kolano i że ta kwestia będzie wykorzystywana w kampanii Karola Nawrockiego. Postanowili zatem włączyć kwestię Tarczy Wschód, pożytecznej inicjatywy wzmocnienia naszej wschodniej granicy, do rezolucji Parlamentu Europejskiego, w której to rezolucji były także fragmenty o wspólnej polityce obronnej UE - nie do zaakceptowania dla PiS. Gdy europosłowie tej ostatniej formacji (oraz Konfederacji) zagłosowali przeciw całej rezolucji (choć nie mieli nic przeciwko zapisom o Tarczy Wschód), premier ogłosił, że Jarosław Kaczyński nie chce bronić polskiej granicy i de facto zgadza się na zajęcie Polski przez Putina.

Żeby wzmocnić tę narrację, rządząca większość przeprowadziła w Sejmie głosowanie nad ową rezolucją PE, czym zastawiła na PiS (i Konfederację) pułapkę, w którą - co jasne - Kaczyński et consortes wpakowali się z rozpędem.

Gdy posłowie PiS (i Konfederacji) ponownie zagłosowali przeciwko owej rezolucji - podnosząc te same argumenty, co w Brukseli - liderzy PO krzyczeli z trybuny sejmowej, że oto mają dowód, że opozycja nie chce bronić polskich granic i oni muszą koniecznie z tą ważną informacją pojechać teraz na Podlasie, Lubelszczyznę i Podkarpacie, by podzielić się z mieszkańcami tych regionów wieściami o tym, co czekałoby ich gdyby "Koalicja 15 października" ich nie obroniła. A że czekałaby ich, według tej narracji, rosyjska okupacja, tłumaczyć chyba nie trzeba.

Tak to właśnie obie partie straszą obywateli polskich mieszkających po prawej stronie Wisły tym, że jeśli zagłosują na "niewłaściwe" ugrupowanie, niechybnie będą mówić po rosyjsku i staną się częścią państwa Putina. Że to typowe strachy na Lachy? No jasne! Ale działają, a przynajmniej mają działać w czasie kampanii wyborczej.

Nieważne, że obie narracje mają mało wspólnego z rzeczywistością: że ani Tusk nie chciał bez walki oddawać Rosjanom połowy Polski, ani Kaczyński nie chce osłabiać naszej wschodniej granicy.

Ważne, że kolejny raz będzie można zagrać na lękach elektoratu i zagnać go do lokali wyborczych, by tam zagłosował zgodnie z interesami sztabów poszczególnych kandydatów.

Trochę tylko szkoda tych ludzi mieszkających po "niewłaściwej" stronie naszej najdłużej rzeki, bo cała gra bazuje na ich strachu. Oraz całej reszty obywateli RP - wszak opisana operacja oparta jest z kolei na ich naiwności.

Szkoda także Polski, bo narracja "linii Wisły" po raz kolejny dzieli nasze społeczeństwo i wykopuje między nami jeszcze głębsze rowy. Przecież mamy kolejne "dowody" na to, że ci "drudzy" to zdrajcy narodowi, gotowi oddać Putinowi połowę państwa lub nie bronić wschodniej granicy.

Ale czego się nie robi, by zdobyć władzę…?

Dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski

Marek Migalski jest politologiem, prof. Uniwersytetu Śląskiego, byłym europosłem (2009-2014), wydał m.in. książki: "Koniec demokracji", "Parlament Antyeuropejski", "Nieudana rewolucja. Nieudana restauracja. Polska w latach 2005-2010", "Nieludzki ustrój", "Mgła emocje paradoksy", "Naród urojony".

Wybrane dla Ciebie