"Liberałowie w roli panny na wydaniu"
Lider brytyjskich liberałów Nick Clegg został zmuszony do odgrywania roli panny na wydaniu, której bardzo chciał uniknąć - napisał sobotni "Guardian" w komentarzu do czwartkowych wyborów do Izby Gmin, które nie wyłoniły oczywistego zwycięzcy.
08.05.2010 | aktual.: 09.05.2010 21:44
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Kłaniają się przed nim torysi Davida Camerona i laburzyści Gordona Browna, licytujący się o to, czyj związek będzie małżeństwem doskonałym" - podsumowuje gazeta dylemat liberalnych demokratów.
Clegg zawsze twierdził, że wejdzie w układ z partią posiadającą największą liczbę głosów, co sugeruje wybór torysów, którzy w wyborach uzyskali ich najwięcej. "Może argumentować, że większość wyborców głosowała za zmianą, więc Clegg musi dotrzymać słowa i ma obowiązek wprowadzić na Downing Street nowego premiera" - pisze "Guardian".
Ale taka postawa ma swoje negatywne strony. Dla czołowych liberalnych polityków sojusz z ich "starym wrogiem" - torysami, czy to w formie "luźnego flirtu" umożliwiającego im utworzenie mniejszościowego rządu, czy "formalnego związku małżeńskiego" - koalicji, jest trudny do przełknięcia. Obie partie dzielą głębokie różnice w sprawie UE, imigracji i pocisków Trident - zauważa dziennik.
Innym ryzykiem jest to, że układ Clegga z torysami może nie spodobać się wyborcom liberałów - nie po to na nich głosowali, by utorować drogę Cameronowi.
"Guardian" zwraca uwagę, że jak dotąd Cameron nie zaoferował liberałom wiele: oferta utworzenia ponadpartyjnej komisji do zbadania kwestii reformy systemu wyborczego - najważniejszego postulatu liberałów - "jest najbardziej skąpą w gamie w politycznych obietnic".
"Clegg dostrzega (w tej ofercie) pułapkę. Jeśli odrzuci umizgi torysów, to konserwatyści trzasną drzwiami i oskarżą go o to, że przedkłada swój wąsko pojęty interes partyjny nad dobro kraju. I taka jest gra torysów: złożyć liberałom ofertę, której odrzucenie zostałoby odebrane jako przejaw złych manier" - napisał "Guardian".
Z kolei związanie się liberałów z laburzystami, obiecującymi im dalej idącą reformę ordynacji wyborczej, zostałoby odczytane jako stawianie na "koalicję przegranych" i byłoby amunicją dla torysów, którzy ostrzegali w toku kampanii wyborczej, że głosowanie na liberałów byłoby głosowaniem za utrzymaniem Partii Pracy u władzy.
"Każde 'za' ma swoje 'przeciw'. Clegg musi znaleźć kompromis możliwy do zaakceptowania dla jego partii i opinii publicznej. W trakcie tego procesu będzie musiał rozwiązać zagadkę, na którą liberałowie nie mieli odpowiedzi od lat: czy przynależą do lewicy, czy prawicy?" - zaznacza "Guardian".
"Clegg musi też odpowiedzieć sobie na inne pytanie: Czy liberałowie są żądni władzy, czy też spoiwem, które spajało partię przez długie lata jest cnota bezsilności. Jest to pytanie dla partii, ale także osobiście dla jej lidera. Gdy Clegg jest bliski władzy, musi sobie także odpowiedzieć na pytanie, czego właściwie chce?" - dodaje gazeta.