Kryzys na granicy. Białoruś i Rosja pod presją USA i UE. Kulisy działań polskiej dyplomacji
Zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w wojnę hybrydową wywołaną przez Białoruś i Rosję zmienia międzynarodowy klimat wokół kryzysu przy wschodniej granicy Polski. Działania w tej sprawie zintensyfikowała polska dyplomacja. Opozycja twierdzi: za późno.
13.11.2021 | aktual.: 13.11.2021 08:54
- Nasze działania w ostatnich tygodniach przynoszą konkretne skutki. Obserwujemy festiwal solidarności z Polską - mówi Wirtualnej Polsce jeden z najważniejszych dyplomatów działających przy kryzysie migracyjnym na granicy z Białorusią.
To nasz rozmówca między innymi jest zaangażowany w rozmowy z przedstawicielami dyplomacji USA w tej sprawie. Głos w najbardziej palącej dla Polski sprawie zabrali wiceprezydent i prezydent USA.
Kamala Harris i Joe Biden przyznali, że sytuacja na granicy polsko-białoruskiej jest powodem "wielkiego zaniepokojenia", którego wyrazy zostały już przekazane do Białorusi i Rosji. Białoruski atak ostro skrytykował też szef komisji ds. zagranicznych Senatu, Bob Menendez, nazywając go "groteskowym atakiem hybrydowym" i zachęcając prezydenta do rozszerzenia sankcji.
- A to dopiero początek. Możemy spodziewać się wkrótce większego zaangażowania Stanów i użycia wobec białoruskiego reżimu poważniejszych narzędzi - słyszymy w polskim rządzie.
CZYTAJ TEŻ: Gąsior: Wojna spadła PiS-owi z nieba. Miliony Polaków w strachu zadają jedno pytanie [OPINIA]
Działania w ramach NATO
Polska opozycja od kilku dni wzywa rząd, by rozpoczął działania w kierunku uruchomienia art. 4. Traktatu Waszyngtońskiego o funkcjonowaniu NATO. Daje on możliwość konsultacji z sojusznikami takimi jak USA, ilekroć "zagrożona będzie integralność terytorialna, niezależność polityczna lub bezpieczeństwo którejkolwiek ze Stron". - Brakuje odniesienia się do art. 4 Traktatu Waszyngtońskiego o zagrożeniu granic państwa NATO. W sensie politycznym taki ruch może odgrywać istotne znaczenie odstraszające dla Mińska. Gdy sytuacja się pogorszy, obok naszych wojsk mogłyby stanąć wojska państw sojuszniczych - zwraca uwagę w rozmowie z WP były ambasador Polski w USA Ryszard Schnepf.
Pytamy o to przedstawicieli rządu. - Taki scenariusz nie jest wykluczony. Konsultacje na poziomie roboczym odbywają się w tej chwili. Kolejnym etapem jest sformalizowane takich działań - przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską rzecznik Rady Ministrów Piotr Mueller.
Jak się dowiadujemy, w rozmowy z partnerami z NATO - przede wszystkim z USA - zaangażowani są wiceszef MSZ Marcin Przydacz, podsekretarz stanu ds. bezpieczeństwa i polityki amerykańskiej, oraz Stały Przedstawiciel RP przy NATO, były wiceminister obrony Tomasz Szatkowski.
- Trzy tygodnie temu pojechałem na niejawne posiedzenie Rady Północnoatlantyckiej do Brukseli. Briefowałem naszych sojuszników w ponad dwugodzinnej rozmowie na temat operacji hybrydowej reżimu Łukaszenki na granicy i sytuacji bezpieczeństwa regionie - przyznaje w rozmowie z WP Przydacz. Wedle naszych informacji w czwartek 11 listopada rozmowy w tej sprawie w Brukseli prowadził także Tomasz Szatkowski.
Więcej szczegółów wiceszef MSZ zdradzać nie chce. Ale jak słyszymy od rządowych dyplomatów, artykuł 4. - mimo że analizowany przez nasz rząd - stosowany jest "wyłącznie w sytuacji bezpośredniego zagrożenia". - Działania Przydacza i Szatkowskiego to niejako kroki wyprzedzające i przygotowujące zastosowanie art. 4, jeśli byłaby potrzeba jego zastosowania - mówi nam jeden z członków rządu.
- Do tej pory artykuł 4. wykorzystywany był sześć razy. Ostatni raz wtedy, gdy Rosjanie ruszyli na Ukrainę i zajęli Krym. Na tym etapie mamy kryzys, mamy presję migracyjną, mamy hybrydową operację, ale uznaliśmy, że teraz instrument w postaci artykułu 4. nie byłby adekwatny do obecnej sytuacji - mówi nam rozmówca znający kulisy działań rządu.
Ale, jak przyznaje, jeśli Białoruś i Rosja eskalowałyby sytuację w szybszym tempie, co wymagałoby stanowczej reakcji, uruchomienie artykułu 4. jest brane pod uwagę.
- Teraz jednak nie chcemy się "wystrzeliwać" z wszelkich opcji, bo sami nie chcemy eskalować sytuacji. Nie wiemy, co się wydarzy dalej. Wiemy, że opozycja za każdym razem chce proponować coś nowego, żeby się odróżnić, ale naprawdę to nie jest wyścig, kto ma "lepsze" i "ciekawsze" pomysły. Trzeba kierować się realizmem i odpowiedzialnością - mówi nasz rozmówca z rządu.
NATO cały czas bacznie przygląda się sytuacji na polsko-białoruskiej granicy. "Pozostaniemy czujni wobec ryzyka dalszej eskalacji i prowokacji Białorusi na jej granicach z Polską, Litwą i Łotwą" - czytamy w komunikacie opublikowanym przez Sojusz.
Rada Północnoatlantycka informuje, że "zdecydowanie potępia dalszą instrumentalizację nielegalnej migracji, sztucznie stworzoną przez Białoruś w ramach działań hybrydowych wymierzonych w Polskę, Litwę i Łotwę w celach politycznych".
Eskalacja działań na granicy
Amerykanie bacznie obserwują sytuację w Polsce i na Białorusi. Zwłaszcza że docierające do nas sygnały ze strony reżimu są coraz bardziej niepokojące.
- Informacje te brzmią bardzo poważnie, ale do wszystkich, zwłaszcza tych przekazywanych w mediach, podchodzimy z chłodną głową. Mamy swoje kanały dyplomatyczne i przede wszystkim na nich się opieramy - mówi Wirtualnej Polsce jeden z kluczowych dyplomatów w rządzie.
CZYTAJ TEŻ: Kryzys na granicy. Rząd PiS sceptyczny wobec aktywności Merkel i Tuska. Przez "brak konsultacji"
Rozmawiamy między innymi o doniesieniach, wedle których USA miały przekazać Europie ostrzeżenie o możliwym ataku Rosji na terytorium Ukrainy. Wszystko to - jak twierdzą nieoficjalne źródła - możliwe jest ze względu na napięcie związane z kryzysem migracyjnym.
Wcześniej docierały do nas m.in. informacje o tym, że Aleksander Łukaszenka na spotkaniu z kierownictwem Rady Ministrów Białorusi przyznał, iż podjęto próby dostarczenia broni Kurdom koczującym na granicy z Polską. Mówi o tym także były ambasador Białorusi w Polsce, a dziś jeden z liderów białoruskiej opozycji Paweł Łatuszka, który wprost przyznaje, że reżim Łukaszenki - nie bez udziału Rosji - uzbroił migrantów próbujących sforsować zabezpieczenia na granicy. Łukaszenka oprócz tego miał zwrócić się do ministerstwa obrony Rosji o pomoc w patrolowaniu terenów przy granicy białorusko-polskiej. Potwierdził też obecność dwóch rosyjskich bombowców zdolnych przenosić broń jądrową.
Zdaniem Pawła Łatuszki celem tej operacji jest przerzut przeszkolonych przez służby ludzi przez granicę po to, by dokonali oni ataków terrorystycznych na terenie Polski.
- Spodziewamy się prowokacji i eskalacji działań służb reżimu. Migrantów mogą przy granicy wspierać służby rosyjskie - przyznał w rozmowie z dziennikarzem WP wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Bartosz Grodecki, koordynator Departamentu Spraw Międzynarodowych i Migracji w MSWiA. - Sytuacja jest bardzo poważna. Nasi sojusznicy to widzą - dodaje w rozmowie z Wirtualną Polską rzecznik rządu Piotr Mueller.
CZYTAJ TEŻ: Gąsior: Wojna spadła PiS-owi z nieba. Miliony Polaków w strachu zadają jedno pytanie [OPINIA]
Opcja atomowa niewykluczona
Czy polskie władze - jak przestrzegał w WP dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich Adam Eberhardt - spodziewają się "rozlewu krwi" przy granicy z Białorusią? - Jednym z wariantów, jakie mamy w naszych analizach, jest ten, w którym władze białoruskie, a konkretnie służby białoruskie, udostępnią kilku osobom broń i może dojść do jej użycia. Oczywiście wtedy władze białoruskie stwierdziłyby, że nie mają z tym nic wspólnego - mówi Mueller.
Gdy pytamy, czy rząd PiS rozważa "opcję atomową" - czyli całkowite zamknięcie granicy z Białorusią - nasz rozmówca potwierdza. - W scenariuszach dalej idących taki scenariusz jest realny. Wysyłamy do władz białoruskich informacje, że takie zagrożenie istnieje, jeżeli władze Białorusi nie zaprzestaną działań o charakterze wojny hybrydowej. Nie otrzymaliśmy jak dotąd żadnej reakcji zwrotnej - przyznaje rzecznik rządu.
Rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Łukasz Jasina uzupełnia: - Wiele zależy od tego, jak będą wyglądały nasze negocjacje z sojusznikami na temat rozszerzenia sankcji dla reżimu białoruskiego - mówi.
Nowe sankcje i interwencja Rady Europejskiej
Jak ustaliliśmy, szef Rady Europejskiej Charles Michel na spotkaniu z premierem Mateuszem Morawieckim w Warszawie przychylił się do rozszerzenia sankcji. Wedle naszych informacji chodzi m.in. o zakaz wjazdu do UE oligarchów i polityków reżimu Łukaszenki. Rozszerzone mają zostać również sankcje gospodarcze. - W tej sprawie mamy silne wsparcie szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen - mówi rządowy dyplomata.
Ale białoruska opozycja domaga się znacznie silniejszych sankcji. - Inne kroki nie zatrzymają Łukaszenki. On będzie poszerzał tę agresję. Konieczne są mocne sankcje, nawet całkowite zamknięcie granic z Białorusią, do tego sankcje sektorowe, postawienie zarzutów Łukaszence, uznanie go za terrorystę i nieuznawanie jako głowy państwa - przekonuje w rozmowie z WP Paweł Łatuszka.
Wiceszef MSZ Marcin Przydacz przyznaje: - Do tej pory sankcje były zbyt słabe. Gdybyśmy kilka miesięcy temu usankcjonowali inne przedsiębiorstwa i uderzyli w sedno reżimu, to możliwe, że bylibyśmy w innej sytuacji.
Posiedzenie Rady Europejskiej - a więc szefów państw UE - ma odbyć się na początku grudnia. Kryzys na granicy polsko-białoruskiej ma być jednym z głównych tematów spotkania. Jak słyszymy, premier Morawiecki jak dotąd nie domagał zwołania się osobnego szczytu RE ws. kryzysu migracyjnego.
Ofensywa prezydenta
Działania podejmuje także Kancelaria Prezydenta, rzecz jasna przy wsparciu MSZ. Jak przekazał prezydencki minister i wieloletni dyplomata Jakub Kumoch, Dyrekcja Generalna Lotnictwa Cywilnego Turcji wydała zakaz sprzedaży biletów dla obywateli Iraku, Syrii i Jemenu, udających się na Białoruś. Jak przekazał Kumoch, zakaz "obowiązuje do odwołania" i dotyczy zarówno Turkish Airlines, jak i Belavii oraz wszystkich lotnisk.
- Groźba sankcji ze strony UE okazała się skuteczna - mówi WP jeden z polskich dyplomatów.
Jak wskazują polscy dyplomaci, w Brukseli i unijnych stolicach rośnie świadomość, że aby powstrzymać eskalację kryzysu na granicy, trzeba ograniczyć napływ migrantów na Białoruś drogą lotniczą. W tej sprawie - słychać w rządzie - prowadzone są zakulisowe rozmowy z krajami spoza UE, których linie lotnicze latają do tego kraju.
Komisja Europejska podała w czwartek, że Unia Europejska będzie dążyć do umieszczenia na "czarnej liście" linii lotniczych, przewożących na Białoruś migrantów, którzy później próbują przekroczyć granicę UE.