Suma niewykorzystanych szans? Jak Polska radzi sobie z kryzysem migracyjnym
Dlaczego o sankcjach na linie lotnicze transportujące imigrantów do Mińska mówi się dopiero teraz? Czy obecność mediów na granicy z Białorusią pomogłaby w walce z propagandą Mińska? Dlaczego rząd nie prosi o pomoc Frontexu? Czy wykorzystujemy nasz potencjał dyplomatyczny? Gdzie znajdują się mocne, a gdzie słabe strony polityki PiS? O ocenę działań rządu w obliczu kryzysu migracyjnego zapytaliśmy ekspertów.
12.11.2021 10:16
Presja migracyjna ze strony Białorusi na granicy z Polską trwa od prawie pół roku, natomiast od 2 września w 183 miejscowościach województw podlaskiego i lubelskiego przylegających do granicy żyjemy w codzienności stanu wyjątkowego. Czy wobec zaostrzenia konfliktu, do którego coraz aktywniej włącza się Rosja, polski rząd wykorzystał wszystkie narzędzia, które miał do dyspozycji? Odpowiedź na te pytania, choćby w kwestii lotów z Bliskiego Wschodu, relacji z NATO i Unią Europejską oraz obecności mediów przy granicy, nie jest jednoznaczna.
Sankcje tak, ale czy nie za późno?
Zacznijmy od logistycznego źródła problemów. W temacie tras przerzutowych imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu do Mińska zaskakuje spóźnione działanie rządu, który dopiero na początku listopada w porozumieniu z Komisją Europejską przyczynił się do podjęcia działań zmierzających do nałożenia sankcji na przewoźników obsługujących te połączenia. Dopiero w czwartek wieczorem usłyszeliśmy, że tureckie linie, które obsługują trzy loty dziennie do Mińska, przestaną przyjmować na pokład obywateli Iraku, Syrii i Jemenu (chyba że są posiadaczami paszportów dyplomatycznych). Turkish Airlines póki co jednak nie odwoła lotów na Białoruś.
- Wzywam państwa członkowskie do ostatecznego zatwierdzenia rozszerzonego systemu sankcji wobec władz białoruskich, odpowiedzialnych za ten hybrydowy atak - napisała w wydanym w poniedziałek wieczorem oświadczeniu Ursula von der Leyen. Równocześnie przewodnicząca Komisji Europejskiej wskazała, że UE zbada, w jaki sposób nałożyć sankcje na linie lotnicze z państw trzecich, które zajmują się przemytem ludzi oraz jakimi środkami można wesprzeć Polskę, Litwę i Łotwę w walce z kryzysem migracyjnym.
- Kwestia relacji z innymi krajami i szukania wspólnych dróg wyjścia z kryzysu migracyjnego jest całkowicie zaniechana. Jesteśmy w wielu obszarach spóźnieni o miesiące. Brakuje akcji dyplomatycznych wobec krajów, z których pochodzą imigranci. Chodzi o szeroką informację w językach ojczystych, przeciwdziałanie lotom zorganizowanych grup z Iraku, Syrii, Turcji. Nasze przedstawicielstwa na miejscu nie spełniają swojej roli. Dyplomacja sprawdza się w czasie kryzysu, a tu widać wieloletnie zaniedbania - mówi w rozmowie z WP były ambasador Polski w USA Ryszard Schnepf.
W tej chwili, mimo zapowiedzi Komisji Europejskiej, nie widać perspektyw na szybkie ograniczenie siatki lotów na Białoruś, która zamierza obsługiwać również lotniska poza Mińskiem, m.in. położone najbliżej granicy z Polską Grodno. Do tej gry, wbrew staraniom polskiej dyplomacji, dołączyła się również Turcja. - Widzimy pełną synchronizację działań tureckich z Białorusią i Rosją. Niepokoi nas to, nie podoba nam się to; nasza pomoc Turcji niestety okazała się przysługą jednostronną - stwierdził w środę premier Mateusz Morawiecki, tym samym pośrednio uznając, że jedno z państw NATO destabilizuje sytuację polityczną u swojego sojusznika. - Okazuje się, że dotychczasowe kontakty dyplomatyczne z Turcją "nie zagrały". Prezydent Erdogan nie traktuje Polski jak partnera, woli opcję zwrotu ku Wschodowi - dodaje ambasador Schnepf.
"Wszyscy się na tej sytuacji uczymy"
Odmiennego zdania jest z kolei ekspert od obronności i geopolityki Jacek Bartosiak. - Nie sądzę, aby rząd nie wykorzystał jakichś istotnych szans w tym konflikcie. Państwo polskie musi się borykać z nowym zagrożeniem, wszyscy się na tej sytuacji uczymy - przekonuje. W odpowiedzi na pytanie, dlaczego Aleksander Łukaszenka przeniósł ciężar operacji destabilizacji Unii z granicy z Litwą na Polskę, rozmówca WP wskazuje na czynniki polityczne.
- Polska radzi sobie stosunkowo dobrze z zabezpieczeniem i szczelnością granic. Przekierowanie presji migracyjnej z Litwy na nasze granice to decyzja polityczna Białorusi. Zauważono, że na Litwie panuje konsensus odnośnie odsyłania imigrantów, dlatego przetransferowano ich do państwa, które można łatwiej podzielić. Pamiętajmy, że to spór geopolityczny, w którym Rosja używa Białorusi jako swojego pionka. Może dojść do poważniejszych prowokacji, łącznie z wymianą ognia i lokalnym konfliktem - przestrzega Bartosiak.
Choć polityka może być głównym motywatorem Mińska, nie zmienia to jednak faktu, że rząd w Wilnie oraz Państwowa Litewska Straż Graniczna (VSAT) od początku bardzo poważnie potraktowały zagrożenie ze Wschodu. Już 2 lipca ogłoszono stan sytuacji nadzwyczajnej na obszarze całego państwa, który pozwolił rządowi na podejmowanie samodzielnych decyzji w kwestii uszczelnienia granic. Litwa skorzystała równocześnie z pomocy Frontexu, czyli Europejskiej Agencji Straży Granicznej i Przybrzeżnej. Strona polska, słowami premiera i ministra obrony narodowej przekonuje, że wobec licznych sił wojskowych oraz służb mundurowych Polska nie potrzebuje w tej chwili wsparcia struktur unijnych oraz NATO, zaledwie rozważając powołanie się na art. 4 Sojuszu, mówiący o zagrożeniu integralności jednego z państw członkowskich.
Gdzie Unia i NATO? Poradzimy sobie sami?
- Dlaczego nie korzystamy z pomocy Unii? Sami wysyłaliśmy przecież funkcjonariuszy Straży Granicznej na misje do Włoch czy Grecji. To ma charakter umacniający moralnie, jest również sygnałem na forum międzynarodowym, że granice Unii nie są sprawą tylko jednego państwa. Brakuje odniesienia się do art. 4 Traktatu Waszyngtońskiego o zagrożeniu granic państwa NATO. W sensie politycznym taki ruch może odgrywać istotne znaczenie odstraszające dla Mińska. Gdy sytuacja się pogorszy, obok naszych wojsk mogłyby stanąć wojska państw sojuszniczych - zwraca uwagę dyplomata Ryszard Schnepf.
Osobnym problemem, który różni polskie podejście od tego na Litwie, jest stosunek polityków do mediów. Rząd Prawa i Sprawiedliwości podjął decyzję o całkowitym wycofaniu przedstawicieli polskich redakcji z pasa przygranicznego, tłumacząc swoją decyzję kwestiami bezpieczeństwa. Konsekwencją takiego stanu rzeczy było jednak oddanie inicjatywy narracyjnej mediom propagandowym z Białorusi i Rosji, które bez przeszkód zdominowały w pewnym czasie przekaz na temat wydarzeń w mediach zachodnich.
- Rozważamy utworzenie blisko granicy ośrodka dla dziennikarzy, w którym mieliby oni szybki dostęp do informacji i mieszkańców z pasa przygranicznego - zadeklarował w środę premier Morawiecki. - Brakuje obecności dziennikarzy, którzy mogliby zaświadczyć, jak duży jest stopień agresji ze strony władz Białorusi, które wykorzystują imigrantów do celów politycznych. Media mogłoby również przedstawić polskie stanowisko, ale rząd zdecydował, że ich tam nie ma. Teraz władza stara się na szybko zniwelować te straty - przekonuje Ryszard Schnepf.
"Musimy uderzyć tam, gdzie Łukaszenka to odczuje"
- Problem z kompleksową oceną działania rządu polega na tym, że nie mamy wszystkich danych. Rosja i Białoruś testują odporność naszego państwa. Kluczem do wygrania tego starcia jest złamanie przekonania, że mogą dowolnie eskalować napięcie. Polska musi mieć własne zdolności do złamania dominacji eskalacyjnej - nie możemy jedynie biernie odpowiadać na działania agresora - twierdzi Jacek Bartosiak.
Jak dodaje, rząd powinien stosować metody, które mogą być niewidoczne dla opinii publicznej, ale zabolą Łukaszenkę i jego służby bezpieczeństwa, ale robić to w sposób na tyle przemyślany, aby Mińsk nie mógł wykorzystać naszych działań w wojnie informacyjnej. - Ważne jest również, aby uświadomić zainteresowanym, że nie musimy mieć niczyjej zgody na takie działania - ani Unii, ani Amerykanów - twierdzi ekspert od geopolityki.
Pomimo coraz wyraźniejszego wsparcia dla strony polskiej z Unii Europejskiej - naszych najważniejszych sojuszników - oraz Stanów Zjednoczonych ("USA mocno potępiają wykorzystywanie migrantów do celów politycznych oraz bezduszne i nieludzkie działania na granicy - oznajmił w poniedziałek rzecznik Departamentu Stanu Ned Price), wciąż widać, że Polska nie wykorzystała wszystkich narzędzi w odpieraniu działań zaczepnych Białorusi.
Jak wskazuje białoruski dziennikarz Tadeusz Giczan, Polska może w sposób bardzo dotkliwy dla Łukaszenki pokrzyżować interesy reżimu, odwołując się do działań niestandardowych, np. zaburzając trasy tranzytu towaru z Rosji i Chin przez Białoruś i Polskę do reszty państw Unii. Mowa o terminalu kolejowym w Małaszewiczach, który może być wyłączony z użytku. Przy koordynacji działań z Ukrainą, przez którą może przebiegać alternatywna trasa kolejowa, Mińsk zostałby odcięty od ogromnej części przychodów do budżetu państwa.
- Musimy działać proaktywnie w domenach niewidocznych, które przyniosą jednak realne straty Białorusi, ale to wymaga zbudowania mechanizmów państwowych i całego aparatu, który nie istniał od 30 lat - tłumaczy Bartosiak.
Marcin Makowski dla WP Wiadomości