Koronawirus. Raport z frontu, dzień siódmy. "Sprzedawca to dziś rola niewdzięczna. Ale ktoś to musi przecież robić"

Wiesz, co jest najgorsze? Gdy siedzisz na kasie, mija kolejna godzina, patrzysz na przewijających się ludzi i czujesz, że robi ci się gorąco. Zaczynasz czuć objawy typowe dla wirusa, o których słyszałeś w telewizji. Przynajmniej ja tak mam. Podpowiada mi to psychika. Mam poczucie, że się gotuję w środku, skóra jest gorąca. Starasz się kontrolować ruchy, by nie dotykać twarzy rękawiczką, ale wszystko nagle zaczyna cię swędzieć. A ty nie możesz się podrapać.

Koronawirus. Raport z frontu, dzień siódmy. "Sprzedawca to dziś rola niewdzięczna. Ale ktoś to musi przecież robić"
Źródło zdjęć: © East News
Paweł Kapusta

Kamil – pracownik marketu w przygranicznej miejscowości. Imię zmienione.

Raport z szóstego dnia czytaj tutaj:

07:00

Zaczyna od proszków. Z magazynu wyjeżdża ręcznym widlakiem, przeciska się między regałami. Zerka na pierwszych klientów, którzy zaspani gmerają przy skrzynkach z pieczywem. Obok facet tarmosi pomidory. Ktoś szarpie przesuwane drzwi lodówki, sięga po mleko i masło. Kamil, pracownik tego niedużego marketu, dopycha paletę aż do działu z chemią. To z drugiej strony sklepu. Gdy już zrzuci pięciokilogramowe worki, wróci do magazynu po zgrzewki wody mineralnej. Później wypakuje jeszcze piwo. Same najcięższe towary, taką ma umowę z kobiecą częścią załogi. Gdy będzie chciał już zająć miejsce na kasie, kierowniczka rzuci:

- A papier toaletowy? Papier też rozłożyłeś?

Nie rozłożył. Teraz to ważne. Krąży nawet taki nieładny żart, o robieniu w gacie ze strachu przed tym, co dzieje się wokół. I że właśnie dlatego takie zapotrzebowanie. Dużo tego papieru schodzi, fakt. Codziennie cały regał. Jakby ludzie go kolekcjonowali.

Miejscowość to nieduża, nadmorska. Granica niedaleko, żyje się tu "z Niemca". Niemiec przyjedzie, pieniądz w sklepie zostawi, a jak cieplej, to i w pensjonacie pokój zajmie.

- Odkąd ten wirus przyszedł, wiele osób wpadło w kłopoty. Granicę zamknęli, turystyka zamarła. Tu od zawsze działa rynek przygraniczny i dla setek, tysięcy ludzi zaraza to finansowa śmierć. Wirus to ogromny kłopot – mówi Kamil. Też się go boi.

09:00

- Moja partnerka pracuje w hotelu. Opowiadała mi o 80-letnich gościach, którzy przyjeżdżali z gorączką, kaszlem. Nic sobie z tego nie robili. Przeważnie ludzie starsi, którzy na uwagi mieli jeden komentarz: "Mnie to nie obchodzi. Ja już się śmierci nie boję" – wspomina.

A on się bał cholernie. To było jakoś dwa tygodnie temu. Już wtedy zakładał na sklepie rękawiczki, często używał płynu do dezynfekcji. Czasem zdarzało się, że klient na niego popatrzył jak na szaleńca. A on używał, choć nie było to jeszcze bezwzględnie wymagane.

- Strach jest do teraz. Przecież nie wiem, czy ludzie przestrzegają narzuconych zasad. Albo inaczej: wiem, że nie przestrzegają. No przecież widzę to na co dzień – mówi. – To dziś niewdzięczna robota. Może jako sprzedawca w sklepie nie jestem tak bardzo na pierwszej linii frontu jak lekarz. Nadzieja, że ominie mnie to cholerstwo, jest większa niż u pielęgniarki. Ale zdaję też sobie sprawę, że jako sprzedawca w sklepie jestem w grupie bardziej narażonych osób, niż ktoś siedzący w domu. A robotę trzeba zrobić. Ludzie muszą gdzieś robić zakupy.

Na zabezpieczenia nie narzeka. Szefowa załatwiła takie mydło, jak jest w szpitalu. Osobno jest też środek dezynfekujący. W weekend kierownik zamontował pleksi na kasach. No i te rękawiczki. Trzeba nosić.

Podchodzi mężczyzna. Spore zakupy. Jakby robił je na kilka dni.

- Dwie reklamówki pan jeszcze dorzuci. I fajki, te co zawsze.

- Karta? Gotówka?

- Gotówka.

10:00

To jedna z rzeczy, które denerwują go najbardziej. Pewne sprawy po prostu do ludzi nie docierają. Przed wejściem do sklepu wisi ogromny szyld: "Będzie nam miło, jeśli ze względów bezpieczeństwa zapłacisz kartą. Nie przynoś gotówki". Coś ty, szyld mógłby być wielkości słonia, a i tak ludzie nie będą się do tego stosować. Większość. Nawet sami z siebie palną czasem do ciebie: "ale ja przed sekundą wybrałam te pieniądze! One na pewno nie mają wirusa!".

- Płatność kartą jest dla nas bardzo pomocna. Bardzo na to zwracamy uwagę. Człowiek przecież nie wie, od kogo dostał banknot w poprzednim sklepie. Gdy epidemia stała się kłopotem powszechnym i wszyscy wokół zaczęli o tym trąbić, było dla mnie oczywiste, że 80 procent ludzi będzie płacić kartą. Wiadomo, są starsi, nieprzyzwyczajeni – oni nie. Ale reszta?

Nic z tego. Guzik. Prawda jest taka, że codziennie znajdzie się nawet ktoś, kto spyta: Masz pan stówę rozmienić?

Do kasy podchodzi kobieta. Kamil jej nie kojarzy. Chyba przejazdem.

- Gotówka? Karta?

- Gotówka – mówi i wyciąga banknot. Kamil odlicza resztę i by nie dotknąć ręki klientki, kładzie pieniądze na strefę pakowania. Oburzenie jest porażające. Krzyk prawie na cały sklep.

- Czy wy w ogóle dezynfekujecie to miejsce?!

- Tak, oczywiście. To nasz obowiązek.

- A kiedy pan to ostatnio robił? Nie widziałam, żeby pan przecierał!

- Nie robimy tego co chwilę. Poza tym - dlaczego nie zapłaciła pani kartą? Nie byłoby wtedy takiego kłopotu.

Pakuje drobne w portfel, wychodzi. Kamil przeciera blat.

13:00

Przejawy bezmyślności można mnożyć. Klientka stanęła pewnego dnia na środku sklepu i obok innych klientów wydmuchała nos. Inna – kichnęła w kolejce bez zakrywania twarzy. Albo facet, by łatwiej przeliczyć banknoty, oblizał paluchy. O nietrzymaniu odstępów w kolejce nawet nie ma co wspominać. Szefowa kazała zwracać na to uwagę. Kilka razy zwrócił, kilka razy słuchał, jak zwracali sami klienci. Może w innych miastach, w większych sklepach jest inaczej? Ludzie są bardziej świadomi? Tu jest, jak jest.

Miał jedną klientkę, która przychodziła często, nawet kilka razy dziennie. Miła, ale irytująca. Bo gdy mówi się, że wyjście do sklepu powinno być koniecznością, ona brała tu swoje dzieci na spacer. Chyba w ramach rozrywki w czasach nudy. Na szczęście to przypadek skrajny, już wyjaśniony. Ale są też sytuacje bez wyjścia, wynikające z ludzkiej głupoty i zacietrzewienia.

Klient nie zachowuje odstępu, więc Kamil zwraca mu uwagę.

- Proszę pana, dwa kroki między kolejnym klientem – mówi.

- Jeśli ludzkość przeżyła dżumę, to ten wirus nic nam nie zrobi – facet wypala z triumfującą miną.

- Z takimi ludźmi nie ma o czym rozmawiać. Nie ma co wchodzić z nimi w dyskusje. Bo dla niego wszystkie środki bezpieczeństwa, które zostały wprowadzone, wszystkie zalecenia, będą głupotą i przesadą. Aż do momentu, gdy sam to złapie. I w szpitalu wyląduje.

Jest też druga strona medalu: bezproblemowe funkcjonowanie tego miasta. Bo co się stanie, jeśli sklep przez takiego chorego zostanie zamknięty, wyłączony z użytkowania?

Kamil: - Przecież dla setek ludzi żyjących w okolicy to będzie mega problem. Bo w pobliżu innych sklepów z takim asortymentem nie ma, a nie każdy ma samochód, żeby pojechać do drugiej miejscowości na zakupy.

14:00

- Wiesz, co jest najgorsze? Gdy siedzisz na kasie, mija kolejna godzina, patrzysz na przewijających się ludzi i czujesz, że robi ci się gorąco. Że zaczynasz czuć objawy typowe dla wirusa, o których słyszałeś w telewizji. Przynajmniej ja tak mam. Podpowiada mi to psychika. Mam poczucie, że się gotuję w środku, skóra jest gorąca. Dziś miałem wrażenie, że serce mi zaczyna szybciej bić. Dodatkowo, gdy starasz się kontrolować ruchy, by nie dotykać twarzy rękawiczką, wszystko zaczyna cię nagle swędzieć, cała twarz. A ty nie możesz się podrapać. Ale wystarcza, że wychodzę ze sklepu i od razu mi to mija.

Są też miłe sytuacje. Do kasy podchodzi starsza kobieta. Na ladzie kładzie trzy małe czekoladki.

- To dla pana, bardzo dziękuję – mówi i odchodzi.

Nigdy wcześniej Kamilowi się to nie zdarzyło. Najwidoczniej pani chciała wyrazić wdzięczność. Ona zdaje sobie sprawę, że ta robota niesie ze sobą ryzyko, zagrożenie. Taka świadomość i docenienie to przejaw szacunku dla pracy drugiego człowieka.

- Nie ukrywam, miło mi się zrobiło.

15:00

- Nie wiem, dlaczego ziemniaki. Ale ziemniaki, odkąd to wszystko się zaczęło, schodzą u nas na pniu. Mam wrażenie, że ludzie przygotowują się do wojny. My wiemy, że mamy cały magazyn, ale ludzie może nie wiedzą. I robią zakupy na zapas. I co ciekawe - te same osoby robią zakupy na zapas codziennie. W porównaniu do miesięcy wcześniejszych, kupują wiele więcej. Konserwy, zupki błyskawiczne, mięso, woda mineralna, alkohol. Wszystko.

Jak ta kobieta. Zakupy za prawie 200 złotych. Od mięsa, przez makaron, po chemię.

- Karta czy gotówka?

- Karta.

- Bardzo mi miło. Pin i zielony.

Czytaj też raporty z poprzednich dni:

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1084)